|
|
| Rocznica w
Poznaniu - Dorota
Pilonis
- Choć politykom ufać
nie należy, nic na
świecie bez polityki się
nie obędzie, nawet
służba zdrowia - mówił
podczas konferencji PZ w
Poznaniu Marek
Twardowski z
Sekretariatu Federacji.
Podkreślił, że od
wyników tegorocznych
wyborów zależeć będzie
kształt ustawy
zdrowotnej. Lekarze już
dawno zabiegają, by na
wzór niemiecki, z mocy
ustawy, jedna
organizacja lekarska
zawierała z płatnikiem
usług medycznych
kontrakt określający
stawki w ambulatoryjnej
opiece zdrowotnej.
Konferencję zorganizował
wielkopolski oddział
Federacji w rocznicę
podpisania porozumień
poznańskich.
Ubiegłoroczną walkę
lekarzy o kontrakty z
NFZ przypomniał zebranym
krótki film. Archiwalne
wypowiedzi telewizyjne
ówczesnego premiera L.
Millera i prezesa NFZ K.
Panasa wzbudzały śmiech.
- To rechot historii.
Zawrotnie szybko
obnażyła demagogię
poczynań tych panów -
komentowali film
lekarze.
Konferencja odbyła się
pod hasłem "Czas
dialogu". Obecni w
Poznaniu Wacława
Wojtala, wiceminister
zdrowia i Ryszard
Stangierski, dyrektor
Wielkopolskiego Oddziału
NFZ zadeklarowali chęć
dialogu i współpracy z
PZ.
Marek Twardowski
podkreślił, że mimo
zainteresowania
Federacją niektórych
partii, PZ pozostanie
organizacją apolityczną
reprezentującą interesy
lekarzy i pacjentów.
Będzie jednak angażować
się we wszystkie
działania mające na celu
poprawę opieki
zdrowotnej.
Twardowski z satysfakcją
mówił o coraz lepszej
współpracy z centralą
NFZ i ministerstwem
zdrowia. Ale nie chroni
to lekarzy przed
szkodliwą działalnością
niektórych dyrektorów
oddziałów NFZ. - PZ nie
będzie się biernie
przyglądać poczynaniom
dyrektorów, którzy łamią
ustalenia wypracowane
między PZ a centralą NFZ
- zapowiedział.
Przypomniał, że część
dyrektorów próbuje
zamieszczać w umowach
kontraktowych
nieuzgodnione zapisy.
Dodał, że Federacja z
nadzieją oczekuje
rozstrzygnięcia konkursu
na dyrektorów oddziałów
NFZ (w lutym).
Główny negocjator PZ
mówił też, że wiele
zagadnień dotyczących
kontraktowania świadczeń
ambulatoryjnej opieki
zdrowotnej wymaga
jeszcze uporządkowania.
- Nie może być tak, że
lekarz poz musi przyjąć
nieokreśloną liczbę
pacjentów dziennie.
Nawet w kraju tak
bogatym, jak Szwecja -
tłumaczył Twardowski -
na wizytę u lekarza poz
czeka się nawet do 2
tygodni. Wizyta musi
trwać pół godziny,
lekarz przyjmuje 8-10
pacjentów dziennie.
Zdaniem PZ, ogranicza to
niekontrolowany wypływ
środków, bo
świadczeniodawca
wystawia w ciągu dnia
tylko 8-10 skierowań do
specjalisty czy na
badania laboratoryjne.
Wizyty domowe w Szwecji
przysługujące
nieodpłatnie
ubezpieczonym dotyczą
tylko pacjentów, którzy
w trybie nagłym muszą
zostać przewiezieni do
szpitala
psychiatrycznego lub gdy
trzeba stwierdzić zgon
pacjenta. - Mimo to
śmiertelność wśród
Szwedów wcale nie jest
większa niż w Polsce -
przekonywał sekretarz PZ.
- Tymczasem u nas wmawia
się pacjentom, że w
ramach ograniczonych
środków wszystko im się
należy. Znacie drugi
kraj w Europie, gdzie
kontraktuje się
pielęgniarską nocną
opiekę wyjazdową? -
pytał retorycznie
zgromadzonych. - W
Polsce jednym pacjentem
opiekuje się 6
pielęgniarek (praktyki,
środowiskowa,
higienistka, nocna
wyjazdowa, nocna
ambulatoryjna oraz
położna). Ja potrzebuję
do realizacji moich
zadań tylko dwie.
Zdaniem Twardowskiego, o
kontraktowaniu usług
takiej liczby
pielęgniarek
zadecydowały względy
polityczne, a nie
merytoryczne.
Problemem są również
płace, które rażąco
odbiegają od
europejskich. M.
Twardowski zauważył, że
najlepszymi pacjentami
są dziś ci, którzy
korzystali z usług
lekarzy poz we Włoszech.
Mają oni świadomość, ile
kosztuje wizyta w
gabinecie lekarza
rodzinnego, bo sami
musieli dopłacić z
własnej kieszeni 38
euro. A przecież drugie
tyle za wizytę płaci
lekarzowi
ubezpieczyciel.
Federacja zamierza
powołać zespoły, które
zajmą się przygotowaniem
rozwiązań
najpilniejszych
problemów. Zaprasza
swoich członków do
zgłaszania się do pracy
w zespołach.
|
|
Rozkład i
paraliż (2005-01-25)
Odebranie
kompetencji lekarzom
rodzinnym
spowodowało paraliż
systemu opieki
zdrowotnej.
Kilkumiesięczne
kolejki do
specjalistów to
efekt niesprawnej
medycyny rodzinnej.
Nieraz już pisałem o
klątwie Mariusza
Łapińskiego, która
ciąży nad naszą
służbą zdrowia. O
jego pseudo
reformach
okraszanych czczymi
obietnicami: lekarza
dostępnego przez 24
godziny, pogotowia
na pstryknięcie i
szpitali wybieranych
przez chorych wedle
widzimisię -
powiedziano już
bardzo wiele. Ale -
jak widać - nigdy
dosyć.
Zwłaszcza, że
rozkład
zapoczątkowany przez
Wielkiego
Reformatora dziś
całkowicie
paraliżuje system.
Dzieło zniszczenia
bierze swój początek
w demontażu medycyny
rodzinnej. Dziś już
całkiem wyraźnie
widać, jak
destrukcyjne
manipulacje w tej
materii rozkładają
na łopatki
specjalistykę. Po
ujawnieniu listy
oczekujących na
wizytę u
specjalisty, wszyscy
na stronach
internetowych
oddziałów
wojewódzkich NFZ
mogą przeczytać, że
czas takiego
oczekiwania na
poradę niektórych
lekarzy wynosi nawet
200 dni.
Demontaż medycyny
rodzinnej nastąpił
na skutek wrzucenia
do jednego worka pod
nazwą poz i lekarza
rodzinnego, i
internisty, i
felczera. W
sytuacji, kiedy
wszechstronnie
wykształconemu
lekarzowi rodzinnemu
nikt nie płaci za
jego umiejętności -
nie wykorzystuje on
swoich kompetencji.
Nie ma interesu w
tym, aby leczyć np.
proste schorzenia
laryngologiczne,
kardiologiczne,
okulistyczne czy
chirurgiczne.
Kieruje więc bez
ograniczeń do
lekarzy
specjalistów. Skoro
dostaje tyle samo
pieniędzy co felczer
i ma takie same
kompetencje, to po
co się wysilać i
narażać?
Na skutek tego
specjaliści
przestali być
konsultantami w
wąskich dziedzinach
medycyny, a stali
się zaś lekarzami
rejonowymi od
różnych części
ciała. Kolejki się
wydłużają i pacjent,
który naprawdę
potrzebuje
konsultacji
specjalisty, musi
czekać pół roku. No
i pieniądze
wypływają z Funduszu
w zupełnie
niekontrolowany
sposób.
O zadłużonych
szpitalach to nawet
się już pisać nie
chce. Szpitali jest
za dużo i wszyscy o
tym wiedzą. Ale ze
względów
politycznych, bo nie
merytorycznych,
pompuje się tam
pieniądze, żeby za
wszelką cenę je
utrzymać. Tymczasem
pieniądze te można
by sensowniej
zainwestować w
opiekę
ambulatoryjną, np.
chirurgię jednego
dnia. Z pewnością
obniżyłoby to koszty
leczenia wielu
schorzeń. Usunięcie
migdałów można
przecież
przeprowadzić w
dobrze wyposażonym
gabinecie. No, ale
wtedy szpital
straciłby pieniądze
za hospitalizację.
Pogrążone w długach
szpitale zasilane
więc będą teraz
środkami unijnymi,
niestety lecznictwo
ambulatoryjne nie
może się do nich
dopchać.
O mały włos NFZ
musiałby wprowadzić
listy oczekujących
na badania
diagnostyczne. Gdyby
lekarze poz, tak jak
postulowali
diagności, kierowali
wszystkich chętnych
na laboratoryjne
badania
diagnostyczne, na
pewno zabrakłoby już
pieniędzy.
Wszystko to jest
efektem tego, że
lekarzy rodzinnych
sprowadzono do roli
sekretarek
medycznych
kierujących ruchem
chorych. Gdybym
wiedział, że kończąc
medycynę rodzinną
będę się tylko
zajmował
wypisywaniem
skierowań, pewnie
bym się na to nie
zdecydował.
Naprawa sytuacji
będzie trudna.
Lekarze mojej
specjalności
walczyli o
stworzenie
nowoczesnego systemu
medycyny rodzinnej i
się sparzyli. Czy
będą chcieli dwa
razy ginąć za to
samo? Wątpię.
Dopóki płatnik usług
medycznych nie
uświadomi sobie, że
dobrze funkcjonująca
medycyna rodzinna
porządkuje cały
system i pozwala na
kontrolę wydatków -
nigdy nie będzie
dobrze. Konieczne
jest przywrócenie
lekarzowi rodzinnemu
właściwej roli. Ma
on zaspokajać 80%
potrzeb zdrowotnych
pacjenta i kierować
całym procesem jego
leczenia. Powinien
być więc również
dysponentem
pieniędzy
przeznaczonych na
jego leczenie. Im
prędzej NFZ zda
sobie tego sprawę,
tym lepiej.
Robert Sapa |
|
List do redakcji "Służby Zdrowia"
jako polemika wobec artykułu
"Populizm diagnostów"
|
Poniżej zamieszczamy list do redakcji "Służby Zdrowia" jako polemikę
wobec artykułu Pana doktora Sapy.
List ten nadesłał Pan Andrzej
Michalski. Dziękujemy!
Konin 06.12.2004 r.
Redakcja
„Służby Zdrowia”
Z zainteresowaniem przeczytałem
artykuł dr Roberta Sapy na temat
badań diagnostycznych p.t.:
„Populizm diagnostów” w
październikowym numerze naszego
pisma. Wobec logicznych argumentów
trudno nie zgodzić się także z
ostatecznym wnioskiem, że przy
ograniczonych funduszach rozwiązanie
organizacyjne obecne (lekarz
rodzinny decyduje jakie badania
diagnostyczne należy wykonać i płaci
za nie) jest korzystniejsze niż
rozwiązanie proponowane przez
diagnostów. Oczywiście jest to
najkorzystniejsze z punktu widzenia
NFZ, który w ten sposób sprawę badań
diagnostycznych ma „z głowy”.
Ale czy rzeczywiście wykonujemy
tylko badania diagnostyczne
konieczne dla zdiagnozowania naszego
chorego?
Od pięciu lat gdy pracuję jako
lekarz rodzinny „ w nowej
rzeczywistości” codziennie mam 2-4
pacjentów którzy przychodzą „zrobić
sobie wszystkie badania”. Motywacje
pacjentów jest różna i poniekąd
zrozumiała:
- Co miesiąc opłacają składkę
zdrowotną i nie korzystają z
dobrodziejstw darmowej opieki
zdrowotnej a coś im się przecież
należy. Co ciekawego twierdzą tak
nawet ci, którzy bardzo często mnie
odwiedzają – bo lekarz jest przecież
za darmo, a za lekarstwa i tak muszą
płacić.
- Martwią się ,że może są chorzy i
nawet o tym nie wiedzą (przecież
wykonuje się badania profilaktyczne
zdrowym ludziom w zakładach pracy!).
- Boją się śmierci i chcieliby
wiedzieć czy bardzo są chorzy.
- Przeczytali w „kolorowej gazecie”
jakie są objawy poważnej choroby i
stwierdzają u siebie podobne i
bardzo chcą wiedzieć czy są chorzy
na tą chorobę , już wiedzą jakie
badania należy wykonać, a „kolorowa
gazeta” uświadamia, że lekarz
rodzinny ma obowiązek skierowanie na
badania wydać.
- Są ciekawi jaki mają np.; poziom
cholesterolu – bo właśnie wrócili z
wesela/idą na wesele itd.
- Dawno nie mieli wszystkich badań.
Po wielu takich dyskusjach/kłótniach
stwierdzam, że:
- jestem krańcowo sfrustrowany tą
sytuacją,
- ponieważ staram się wykonywać
badania diagnostyczne wszędzie tam
gdzie uważam to za konieczne –
jestem podatny na manipulacje ze
strony pacjentów, którzy imają się
różnych sposobów aby wyłudzić
skierowania na badania,
- ogromna większość badań jest
prawidłowych co (m. in.) świadczy o
skutecznej manipulacji ze strony
pacjentów,
- pacjentów nie interesuje ile
pieniędzy lekarz ma do dyspozycji i
jakie są zasady wystawiania
skierowań,
- pacjenci uwielbiają się badać za
darmo,
- pacjenci uwielbiają się leczyć u
specjalistów,
- pacjenci nie są zainteresowani
jakąkolwiek prewencją, a w
szczególności nie są zainteresowani:
a) zmianą stylu życia,
b) rzuceniem palenia i picia,
c) profilaktycznym pobieraniem
leków.
Wskutek powyższych zjawisk znaczna
część naszych badań wykonywana jest
niepotrzebnie z punktu widzenia
diagnozowania chorób i leczenia (być
może niektóre mają znaczenie
profilaktyczne). Jeżeli stwierdzane
są nieprawidłowości często zdarza
się, że pacjent nie podejmuje
leczenia, bo nie może lub nie chce,
a badania chciał wykonać z
ciekawości i za pewien okres czasu
przyjdzie je powtórzyć – bo: „miał
złe wyniki”.
Rozwiązaniem problemu, w moim
przekonaniu, najtańszym i
najskuteczniejszym jest wprowadzenie
pełnej odpłatności dla pacjentów za
badania diagnostyczne z zakresu
lekarza rodzinnego. Inne badania
nadal bezpłatne jak dotychczas.
Uzasadnienie:
1. Badania diagnostyczne zlecane
przez lekarza rodzinnego jednorazowo
rzadko przekraczają kwotę 50 zł.
Pacjent wymaga takich badań z reguły
raz do roku. Pacjent przewlekle
chory wydaje miesięcznie na leki
dużo więcej, bo około 150 złotych.
2. Lekarz rodzinny jest dostępny
bezpłatnie, badanie ciśnienia
tętniczego i poziomu cukru pozostają
bezpłatne.
3. Znika stałe źródło konfliktów
lekarz rodzinny – pacjent.
4. W sytuacji niedoboru środków jest
to najlogiczniejszy i najbardziej
akceptowalny sposób uzyskania
dodatkowych funduszy, pacjent
dopłaca „do siebie” a nie do
wspólnego kotła, nie potrzeba
opłacać żadnych kosztów
administracyjnych.
5. Zanikają próby wyłudzenia
skierowań, pacjent z ciekawości robi
sobie badania, jakie chce i za nie
płaci.
6. Nie należy się łudzić, że ktoś,
kogo nie stać na badania za 50
złotych będzie się systematycznie
leczył za wyższą kwotę.
7. Z zaoszczędzonych pieniędzy można
sfinansować powszechne badania
profilaktyczne (darmowe) np.: zdj.
rtg płuc (nawrót gruźlicy!)
Pozostaje pytanie: dlaczego powyższe
rozwiązanie nie zostanie
zrealizowane?
1. Politycy w swojej masie to
populistyczni tchórze.
2. Społeczeństwo polskie jest
mentalnie głęboko socjalistyczne i
każdą próbę wprowadzenia odpłatności
traktuje jako zabór bezwzględnie
należnych przywilejów.
3. W rozważaniu tego zagadnienia
każdemu obywatelowi odzywa się
socjalistyczne sumienie w trosce
o„najbiedniejszych”. Powodowani tą
troską nie wyrażą zgody na zmianę
stosownego przepisu, chociaż bez
zmrużenia oka zgodzą się na
podniesienie akcyzy na paliwo, co
oczywiście spowoduje wzrost cen
mleka tak, że mleko przestanie być
dostępne dla „najbiedniejszych” –
no, ale to nie to samo.
Pozostając w głębokiej frustracji –
pozdrawiam,
Andrzej Michalski
|
Informacja dla prasy
Zarząd Krajowy OZZL informuje, że złożył
doniesienie do prokuratury, o podejrzeniu
popełnienia przestępstwa przez ministra zdrowia
Marka Balickiego z art. 231 §1 kodeksu karnego:
?Funkcjonariusz publiczny, który
przekraczając swoje uprawnienia lub nie
dopełniając obowiązków, działa na szkodę
interesu publicznego lub prywatnego, podlega
karze pozbawienia wolności do lat 3..
W ocenie ZK OZZL przestępstwo takie zostało
popełnione przez to, że minister zdrowia Marek
Balicki, przekraczając swoje uprawnienia,
zakazał szpitalom publicznym leczyć osoby, które
chcą pokrywać koszty tego leczenia ze środków
własnych. W ten sposób minister zdrowia działa
na szkodę interesu publicznego i prywatnego.
Nie ma przepisu prawnego, zakazującego szpitalom
publicznym leczenia osób ubezpieczonych -
odpłatnie, jeżeli osoby te dobrowolnie wyrażą na
to zgodę. Minister wydając taki zakaz -
wykorzystał swój autorytet wysokiego urzędnika
państwowego i obawę dyrektorów szpitali
publicznych, że ich sprzeciw wobec decyzji
ministra narazi ich na retorsję z jego strony.
Stałą cechą polskiej służby zdrowia jest deficyt
środków publicznych, przeznaczanych na leczenie
?bezpłatne, co powoduje kolejki do świadczeń.
Oczekiwanie w kolejkach do leczenia może narazić
- osoby oczekujące - na pogorszenie stanu
zdrowia lub śmierć, a w najlepszym przypadku
powoduje wydłużenie okresu choroby,
niesprawności, złego samopoczucia, czy
odczuwania cierpień.
Dlatego wiele osób, mimo, że ma uprawnienia do
bezpłatnych świadczeń zdrowotnych, rezygnuje z
nich, byle tylko nie narażać się na w/w szkody.
Każdy ma prawo do takich decyzji, jakie jego
zdaniem - najlepiej służą jego zdrowiu. Jest to
praktyczne korzystanie z ?prawa do ochrony
zdrowia.
W pojęciu ?prawa do ochrony zdrowia mieści się
też prawo do wyboru miejsca leczenia, bo różne
placówki medyczne oferują różny poziom usług
zdrowotnych i wybór miejsca leczenia może wręcz
przesądzić o wyleczeniu lub pozostaniu w
chorobie. Wyboru takiego nie można ograniczać
tym bardziej, gdy pacjent płaci za leczenie ze
swoich środków, bo oznaczałoby to również
ograniczenie prawa własności -zakaz swobodnego
korzystania ze swoich pieniędzy.
Prawo do ochrony zdrowia i prawo własności są
zagwarantowane w Konstytucji RP. Minister
zdrowia nie może pozbawiać obywatela jego praw
konstytucyjnych, ani ich ograniczać. Może to
uczynić tylko Parlament w drodze ustaw i
wyłącznie w wybranych przypadkach (gdy przemawia
za tym konieczność ochrony innych praw
konstytucyjnych lub szczególny interes
publiczny, którego nie można zaspokoić w inny
sposób).
Nie ma żadnego interesu publicznego, któremu
zagrażałoby leczenie pacjentów ?komercyjnych
przez szpitale publiczne. Pacjenci ?komercyjni
nie wypychają z kolejki pacjentów ?bezpłatnych,
bo szpitale wskutek niskich limitów narzuconych
przez NFZ -mają ?wolne moce przerobowe, które
mogą zmarnować lub wykorzystać na leczenie
odpłatne. Zatem, leczenie pacjentów komercyjnych
przyczynia się do poprawy warunków leczenia
wszystkich pacjentów, bo publiczny szpital ma
więcej pieniędzy, które może przeznaczyć na
poprawę swojego stanu sanitarnego, wyposażenia
itp. itd.
Ograniczenie prawa wyboru miejsca leczenia dla
pacjentów ?odpłatnych tylko do szpitali
prywatnych ogranicza prawo tych pacjentów do
ochrony zdrowia. Zakres świadczeń udzielanych
przez szpitale publiczne w Polsce jest szerszy
niż przez szpitale prywatne, a pewne świadczenia
są dostępne tylko w publicznych placówkach. Poza
tym, poziom niektórych świadczeń udzielanych w
publicznych szpitalach jest wyższy niż w
szpitalach prywatnych.
Udowodniliśmy wyżej, że przez opisane tutaj
działanie, minister zdrowia Marek Balicki działa
na szkodę interesu prywatnego poszczególnych
osób chorych, którym utrudnia lub uniemożliwia
skuteczne leczenie za ich własne pieniądze.
Ponieważ działania te stanowią również złamanie
konstytucyjnych praw obywatelskich (prawa do
ochrony zdrowia i prawa własności), a dokonuje
tego przedstawiciel Rządu RP, naruszone zostaje
zaufanie obywateli do Państwa i prawa przez to
państwo stanowione. To uzasadnia stwierdzenie,
że minister zdrowia Marek Balicki działa również
na szkodę interesu publicznego.
Działanie na szkodę interesu publicznego polega
także na tym, że minister zdrowia
uniemożliwiając pozyskiwanie dodatkowych
pieniędzy przez szpitale publiczne, od pacjentów
?komercyjnych utrudnia działania mające na celu
zmniejszenie zadłużenia szpitali publicznych.
Dług tych szpitali jest długiem publicznym i
jego spłata obciąży ostatecznie skarb państwa
czyli wszystkich podatników.
Podsumowanie:
1. Minister zdrowia Marek Balicki bezprawnie
wydał zakaz leczenia przez szpitale publiczne
?komercyjnych pacjentów.
2. Powyższy zakaz spowodował, że poszczególne
chore osoby, które chcą się leczyć z własnych
środków, mają istotnie ograniczone prawo wyboru
miejsca leczenia, a w niektórych przypadkach
(tych, w których publiczny szpital jest jedynym
wykonawcą określonych świadczeń) są pozbawione w
ogóle prawa do leczenia ?bezkolejkowego. Stanowi
to naruszenie konstytucyjnych praw: do ochrony
zdrowia i prawa własności. Jest działaniem na
szkodę interesu prywatnego (określonych
pokrzywdzonych osób) i publicznego poprzez
podważenie zaufania obywateli do Państwa i prawa
przez to państwo stanowionego.
3. Powyższy zakaz spowodował również utratę
przez szpitale publiczne możliwości poprawy
swojej sytuacji materialnej i zmniejszenia
zadłużenia, które ostatecznie jest długiem
publicznym. Minister zdrowia w ten sposób działa
na szkodę interesu skarbu państwa, a zatem na
szkodę interesu publicznego.
4. Pełny tekst doniesienia na stronie
www.ozzl.org.pl/akt/08122004_2.htm
W imieniu Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego
Związku Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz dnia 08 grudnia 2004r.
Oświadczenie
Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku
Zawodowego Lekarzy
W
związku z okolicznościami
odwołania ze stanowiska
wiceministra Rafała
Niżankowskiego, Zarząd
Krajowy OZZL przestrzega
Rząd RP, że samo głoszenie
wzniosłych haseł, a nawet
ich zdecydowana obrona, nie
przekonają ludzi, iż władze
rzeczywiście działają na
rzecz zdrowia dla
wszystkich. Praktyczne
dokonania Rządu są w tej
mierze dokładnie odwrotne.
Pod hasłem równego dostępu
do leczenia stworzono w
Polsce system, w którym
reglamentuje się świadczenia
zdrowotne, odsyła chorych do
kolejek, narażając ich
zdrowie lub życie, a tym,
którzy chcą ominąć kolejki
lecząc się za własne
pieniądze – odmawia się
wyboru dowolnego szpitala i
zwrotu chociażby części
kosztów z tzw. ubezpieczenia
zdrowotnego. Nieskrępowany
dostęp do leczenia mają
jedynie osoby z różnych
powodów uprzywilejowane:
zajmujące eksponowane
stanowiska w administracji
rządowej, terenowej,
parlamentarzyści, inne osoby
„wpływowe” w kraju lub
społeczności lokalnej,
pracownicy zatrudnieni u
niektórych pracodawców itp.
Czy gwałtowna reakcja Rządu
RP na „zamach” na hasło nie
była po prostu rozpaczliwą
próbą ratowania pozorów?
Pamiętamy przecież czasy,
gdy – wraz z postępującym
kryzysem gospodarczym naszej
Ojczyzny – na ulicach
przybywało haseł o „Polsce
rosnącej w siłę i ludziach,
którym żyje się dostatnio”.
W imieniu Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku
Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel
– przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz, dnia 03 grudnia
2004r.
PW.II-405/04
|
|
Oświadczenie Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w sprawie
zakazu pobierania opłat od pacjentów "ponadlimitowych"
przez szpitale publiczne
Zarząd Krajowy OZZL stanowczo
protestuje przeciwko dyskryminacji szpitali
publicznych przez Władze RP.
Szpitale publiczne są
dyskryminowane przez to, że minister zdrowia
zakazuje im odpłatnego leczenia pacjentów, którzy
chcą leczyć się odpłatnie w tych szpitalach,
zwłaszcza w sytuacji, gdy limity przyznane przez NFZ
zostały już wyczerpane, a pacjenci nie chcą czekać
na leczenie w kolejce (odczuwając to jako zagrożenie
dla ich zdrowia). W ten sposób szpitale publiczne są
pozbawiane potencjalnego zarobku, a ich kosztem
zyskują szpitale prywatne, do których - przymusowo -
kierowani są "ponadlimitowi" pacjenci.
Takie postępowanie łamie
również podstawowe prawa obywatelskie. Każdy
człowiek ma bowiem prawo wyboru miejsca swojego
leczenia, zwłaszcza w sytuacji, gdy płaci za to
leczenie z własnych, prywatnych środków. W warunkach
polskich - w szpitalach publicznych wykonywanych
jest wiele świadczeń, których nie wykonuje się w
szpitalach prywatnych, a niektóre świadczenia są
wykonywane na wyższym poziomie. Jeżeli minister
zdrowia pozbawia pacjentów możliwości odpłatnego
leczenia w szpitalach publicznych, to
niejednokrotnie pozbawia ich możliwości
jakiegokolwiek leczenia lub uzyskania lepszych
świadczeń.
Trzeba dodać, że minister
zdrowia nie ma podstaw prawnych do takich działań.
Art. 54 ust.1 ustawy o zakładach opieki
publicznej stwierdza wprost, że "Samodzielny
publiczny zakład opieki zdrowotnej może uzyskiwać
środki finansowe: 1) z odpłatnych świadczeń
zdrowotnych udzielanych na podstawie umowy, chyba że
przepisy odrębne stanowią inaczej...". Żadne
"przepisy odrębne" nie zabraniają publicznemu
zakładowi opieki zdrowotnej umówić się z prywatnymi
osobami na udzielanie odpłatnych świadczeń
zdrowotnych.
Powyższa sytuacja jest kolejnym
dowodem na to, że obecny system opieki zdrowotnej w
Polsce jest dysfunkcjonalny - nie zapewnia osobom
chorym niezbędnej pomocy medycznej ze środków
publicznych, a tym, którzy chcą się leczyć
odpłatnie, uniemożliwia skorzystanie z dowolnego
zakresu świadczeń. Widać też wyraźnie, że rządzący
nie mają spójnej koncepcji funkcjonowania systemu, a
ich działania są chaotyczne i wzajemnie sprzeczne.
Jednego dnia minister zdrowia krytykuje dyrektorów
szpitali publicznych, że nie dostatecznie troszczą
się o kondycję materialną swoich zakładów, drugiego
- zabrania im podejmowania działań, mających na celu
poprawę tej kondycji. W jednym oświadczeniu minister
zdrowia staje w obronie prawa pacjentów
dializowanych do leczenia na odpowiednio wysokim
poziomie, w drugim - zabrania pacjentom leczyć się w
wybranych przez nich szpitalach.
Zarząd Krajowy OZZL apeluje do
rządzących o podjęcie dyskusji ze środowiskiem
medycznym na temat kształtu opieki zdrowotnej w
Polsce. OZZL przypomina o tym, że istnieje Program
Racjonalnego Systemu Opieki Zdrowotnej, opracowany
przez Porozumienie Środowisk Medycznych, skupiające
reprezentantów zarówno publicznej, jak i prywatnej
służby zdrowia i mający poparcie organizacji i osób
spoza służby zdrowia. Informacja o programie na
stronie www.rsoz.ozzl.org.pl.
W imieniu Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel - przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz, 18 listopada 2004 r.
|
|
Jesienny przegląd PZ
Jesienią, przed rokiem organizowaliśmy dla członków PZ
poligony, które miały wzmocnić siłę ducha lekarzy walczących z monopolem NFZ.
Terror psychiczny, jaki praktykował wówczas Fundusz, zmuszał nas do działań
obronnych. W tym roku poligonów co prawda nie organizujemy tak często, ale
mobilizacja świadczeniodawców na pewno by się przydała. Rozprężenie, które
nastąpiło w naszych szeregach, jest skutkiem małej, pozornej stabilizacji.
Tymczasem chodzi o to, aby PZ była organizacją zwartą w codziennym
działaniu, a nie tylko – na czas potyczki z Funduszem. Jedynie dobrze
działająca, solidarna organizacja może gwarantować ochronę interesów jej
członków.
Zbyt wielu mamy wrogów, aby pozwolić sobie na osłabienie naszej czujności. W
sytuacji niedoszacowania budżetu NFZ, każda grupa świadczeniodawców patrzy
na siebie nawzajem jak na wroga. Pogrążone w długach zakłady publiczne z
zazdrością spoglądają na nasze sprywatyzowane placówki. Szpitale chcą
świadczyć usługi z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, pielęgniarki
próbują rozbić kompleksowość naszych usług, a diagności laboratoryjni –
oskarżają nas o oszczędzanie na pacjentach.
Tylko z pozoru dobrze układają się stosunki z płatnikiem. Chociaż obecny
prezes NFZ prezentuje postawę otwarcia i dialogu, w oddziałach wojewódzkich
rządzą ci sami ludzie, co za pułkownika Panasa. Urzędnicy NFZ nie przestali
zresztą gnębić naszych członków w wielu województwach. Nakładają na praktyki
wyniszczające je kary. W województwie warmińsko-mazurskim oddział NFZ karze
świadczeniodawców za sprawozdawczość w formie tabelarycznej, mimo że
centrala NFZ już dawno zadecydowała, iż będzie to forma obowiązująca. W
Wielkopolsce – nie wiadomo dlaczego – karani są świadczeniodawcy, którzy
wypisywali chorym zlecenia na pieluchomajtki, a na Śląsku – właściciele
nzozów, którzy nie mają windy, choć obowiązujące do końca roku przepisy nie
nakładają na nich takiego obowiązku.
Członkowie naszej organizacji muszą pamiętać: tak naprawdę nikomu nie jest
na rękę, aby Federacja była silna i zwarta. Płatnik zawsze będzie wolał
negocjować umowę ze słabym i uległym kontrahentem. Inne grupy
świadczeniodawców żyją zaś w przekonaniu, że ich ciężki los łatwo da się
poprawić kosztem zabrania czegoś nam, rodzinnym.
Dlatego, choć nie organizujemy poligonów, apeluję, aby członkowie PZ nie
zapomnieli tego, co się stało w ubiegłym roku i tych ciężkich chwil, kiedy
zmuszono nas, abyśmy zaryzykowali zaufaniem naszych pacjentów i całym
dorobkiem swojego życia. Obrażeni arogancją płatnika, szukaliśmy pomocy
niemal u wszystkich. I choć wielu przyznawało nam rację, mało kto wierzył w
nasze zwycięstwo.
Mimo że dziś mamy czas względnego, spokoju spróbujmy dokonać przeglądu
swoich sił. Bądźmy czujni i solidarni, by nikt nigdy już nas nie zaskoczył.
Robert Sapa
Siostry nie leczą!
(2004-10-18)
Czasami mam wrażenie, że polski system opieki zdrowotnej zmierza
w niewłaściwym kierunku. Niektóre zjawiska wynaturzają go i generują
niepotrzebne koszty.
Jednym z nich jest usamodzielnianie się pielęgniarek środowiskowych
rodzinnych.
Rok temu na konferencji zdrowotnej usłyszałem, jak jedna z
przedstawicielek zacnego zawodu – pielęgniarstwo głosiła wielce
rewolucyjne tezy, że to właśnie pielęgniarka powinna kierować
procesem leczenia pacjenta, a w razie potrzeby wysyłać go na badania
do lekarza.
Wtedy zrozumiałem, że pielęgniarkom na pewno nie chodzi o dobro
pacjenta, ani usprawnianie systemu opieki zdrowotnej.
Żaden chory przy zdrowych zmysłach nie chce się leczyć u
pielęgniarki. Jej ciężką pracę traktuje jako element procesu
diagnostyczno-terapeutycznego.
Jednak poprzez silny lobbing polityczny i działania ulicznych
bojówek siostry zaburzają i tak już mętny obraz polskiej służby
zdrowia. Zapominają o tym, że to właśnie lekarz rodzinny sprawuje
kompleksową opiekę nad pacjentem i kieruje procesem leczenia,
natomiast pielęgniarka pełni zaszczytną rolę w jednym z elementów
tego procesu – wykonuje zabiegi zlecane przez lekarza, zajmuje się
pielęgnacją pacjentów, profilaktyką i oświatą zdrowotną – oczywiście
pod kuratelą doktora.
Wmawianie ubezpieczonym, że pielęgniarka jest samodzielnym
świadczeniodawcą, którego należy sobie wybrać spośród wielu – to
nieporozumienie.
Zastanawiam się, dlaczego tak szalone pomysły nie pojawiają się w
leczeniu szpitalnym. Wyobraźmy sobie bowiem, że ordynator oddziału
musi wydawać polecenia tylu pielęgniarkom, ilu ma pacjentów,
ponieważ każdy chory wybierze sobie inną. Siostry mają samodzielny
kontrakt i ze swoich zadań rozliczają się tylko przed NFZ, a lekarz
prowadzący chorego to tylko osoba ograniczająca ich swobodę
zawodową.
Lekarz rodzinny świadczący kompleksowe usługi ma zapewnić pacjentowi
również opiekę pielęgniarską i aby była ona dobra, musi mieć stałą
kontrolę nad jej funkcjonowaniem. Nie wolno zapominać, że za błąd
pielęgniarski i związane z nim powikłania odpowiedzialność ponosi
lekarz. Tymczasem siostra na samodzielnym kontrakcie, jeśli nie
wypełni zaleceń lekarza tłumaczy się tylko przed płatnikiem. Lekarz
nie może zrezygnować z jej usług nawet gdyby nagminnie zaniedbywała
zlecane jej czynności. To całkowite okaleczenie kompleksowości w
podstawowej opiece zdrowotnej. Trudno zresztą wyobrazić sobie nadzór
sprawowany przez jednego lekarza nad wszystkimi pielęgniarkami,
które wybrali jego pacjenci.
Nzozy pielęgniarskie to sztuczny i wymuszony na ustawodawcy twór
naszego systemu, który niestety pożera dużą część skąpych środków
NFZ. To wykrzywienie w ustawie zdrowotnej wymaga szybkiego
naprostowania.
Jedynym rozwiązaniem, które zaspokoiłoby ambicje niektórych sióstr o
samodzielności ich zawodu, byłoby finansowanie usług nzozów
pielęgniarskich przez lekarza za wykonaną usługę. System kapitacyjny
w tym wypadku jest marnotrawieniem środków.
Sądzę, ze płatnik powinien ustalić właściwe miejsce pielęgniarki w
zespole lekarsko-pielęgniarskim i zlikwidować anomalie, które
zrodziły się w ostatnich latach. Oczywiste jest bowiem to, że
pielęgniarki nawet z dyplomem uczelni medycznej nie będą leczyć.
Robert Sapa
Oświadczenie Ogólnopolskiego Związku
Zawodowego Lekarzy w związku z informacją prasową o
nieprawidłowościach w funkcjonowaniu oddziału dializ
szpitala powiatowego w Kutnie:
Nagłośnionego przez media przypadku nie można
traktować jako odosobnionego, a tym bardziej
nieodpowiedzialnego, działania określonej placówki
służby zdrowia. Jest on prostą konsekwencją
przyjętych w Polsce założeń funkcjonowania systemu
opieki zdrowotnej i w sposób syntetyczny ilustruje
jak ten system działa.
Schemat tego działania jest następujący:
Najpierw politycy stwarzają takie warunki
finansowania świadczeń zdrowotnych, które z góry
zakładają, że na znaczną część potrzebnych świadczeń
zabraknie pieniędzy.
Jednocześnie - ci sami politycy - głośno
deklarują, że wszystkim obywatelom przysługują
wszystkie potrzebne świadczenia zdrowotne -
bezpłatnie i zgodnie ze standardami postępowania
medycznego, a prawo to wpisują do odpowiedniej
ustawy.
Następnie - ci sami politycy - nakazują
podporządkowanym sobie urzędnikom NFZ aby ci
zaniżali ceny za poszczególne świadczenia zdrowotne
i ustanawiali limity ilościowe świadczeń - tak aby
budżet NFZ nie został przekroczony. Ceny i limity są
tak ustalone, że szpitale muszą się zadłużać, jeżeli
chcą leczyć ludzi.
Jednocześnie - ci sami politycy - publicznie
krytykują dyrektorów szpitali za niegospodarność i
nakazują robienie wszystkiego aby szpitale nie
generowały dalszych długów. Dyrektorzy szpitali, po
wykorzystaniu wszystkich "normalnych" możliwości,
muszą sięgać po takie sposoby, które - tak czy
inaczej - oznaczają ograniczanie świadczeń
medycznych. W jednym przypadku jest to rezygnacja ze
stosowania pewnych leków, w innych - wydłużanie
kolejek na badania, w jeszcze innych - ograniczenie
obsady lekarskiej i pielęgniarskiej na dyżurach itp.
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i inne
organizacje medyczne wielokrotnie wskazywały, że w
polskiej służbie zdrowia skończyły się już proste
rezerwy i dalsze nawoływanie do oszczędności musi
oznaczać "oszczędność" na zdrowiu i życiu pacjentów.
Nasze głosy traktowane jednak były przez polityków
jedynie jako przejaw "nastawienia roszczeniowego".
Dlatego trudno uznać za wiarygodne działania,
jakie - w związku z opisanym przypadkiem - podjął
minister zdrowia czy NFZ. Wygląda to raczej na
szukanie "kozła ofiarnego" i odwracania uwagi od
istoty problemu.
A istota problemu jest taka:
System opieki zdrowotnej w Polsce jest tak
zorganizowany, że z góry zakłada, iż część pacjentów
nie otrzyma odpowiedniej pomocy medycznej i musi
przypłacić to zdrowiem lub życiem.
Nagłośniony właśnie przez media przypadek, różni
się od pozostałych tylko tym, że - został
nagłośniony.
Krzysztof Bukiel - przewodniczący Zarządu
Krajowego OZZL
Stargard Szczeciński, 6 października 2004 r.
Ochrona zdrowia nie
potrzebuje kolejnej rewolucji - Prezes
NFZ Jerzy Miller w Sygnałach Dnia
Polskie Radio PR. I,
Sygnały Dnia / 2004-10-04, 09:43:00]
Prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Jerzy
Miller powiedział w radiowych Sygnałach
Dnia, że niezależnie od tego jak mało
pieniędzy przeznaczonych jest na służbę
zdrowia, należy je dzielić przy otwartej
kurtynie.
- Im więcej będziemy mówili o tym, jak
dzielimy te trzydzieści kilka miliardów
złotych, tym możemy liczyć na większe
zrozumienie tych, którym wydaje się, że tych
pieniędzy jest za mało - tłumaczył Jerzy
Miller.
Prezes NFZ zaznaczył, że pieniędzy na
funkcjonowanie służby zdrowia zawsze będzie
brakować ze względu na szybkie zmiany
technologii medycznych i nie zna kraju, w
którym pieniędzy na ten cel by wystarczało.
- To nie jest stan przejściowy, to jest stan
permanentny i do tego trzeba się
przyzwyczaić - powiedział Jarzy Miller.
Prezes NFZ powiedział, że nie będzie
wprowadzał żadnych rewolucyjnych zmian w
sposobie kontraktowania świadczeń
zdrowotnych na rok 2005, bo nie można w
ostatniej chwili zmieniać reguł gry, tak jak
to się zdarzyło w zeszłym roku.
- Po prostu jest za późno. Nawet jeśli te
zmiany są uzasadnione, to nie można ich
wprowadzać w paździeniku 2004 roku - zbyt
duża jest cena ryzyka, niezdążenia z ich
wprowadzeniem. Ponadto te wszystkie zmiany
trzeba bardzo dobrze przeanalizować,
policzyć skutki tak, aby się nie okazało, że
w ciągu roku zabraknie pieniędzy - tłumaczył
Jerzy Miller.
Dodał, że w piątek zostały podane propozycje
zasad kontraktowania świadczeń zdrowotnych
na rok 2005. Przez tydzień mają się odbywać
konsultacje w tej sprawie z organizacjami
świadczeniodawców.
Według Jerzego Millera pierwsze kontrakty
będą podpisane już na początku grudnia.
Prezes NFZ podkreślił, że że nie ma gotowej
recepty, by w ciągu kilku dni w zasadniczy
sposób zmienić system. Podsumował, że
ogółnie nie chce nie chce robić kolejnej
rewolucji.
- Służba zdrowia jest po prostu zmęczona
kolejnymi rewolucjami. Ja chciałbym teraz
powolnej ewolucji, która może nie jest tak
błyskotliwa, ale - mam nadzieję - bardziej
skuteczna - powiedział Jerzy Miller w
Programie Pierwszym Polskiego Radia.
|
|
Populizm diagnostów
|
W lokalnej prasie przeczytałem ostatnio tekst o chciwych lekarzach
rodzinnych, którzy nie chcą kierować pacjentów
na badania diagnostyczne. Skarżą się na to
przede wszystkim diagności walczący o
samodzielne kontrakty z NFZ. W ten sposób
rozpoczęła się ofensywa laboratoriów, które chcą
jakość przetrwać ogólną bryndzę w służbie
zdrowia.
Diagności pragną zakontraktować swoje usługi w
Funduszu i domagają się wydzielenia środków na
badania laboratoryjne.
Już nie mam siły w kółko tłumaczyć, że badanie
laboratoryjne nie jest świadczeniem zdrowotnym,
ale jedną ze składowych procesu
diagnostyczno-terapeutycznego, że kompleksowość
w podstawowej opiece zdrowotnej to również
szybki i łatwy dostęp do badań diagnostycznych w
samej praktyce i że o postawieniu diagnozy w 80%
decyduje wywiad, a nie – badanie biochemiczne.
Część praktyk lekarzy rodzinnych posiada
standaryzowane mini laboratoria, które pozwalają
na uzyskanie szybkiej odpowiedzi pomagającej
rozwiązać problem diagnostyczny, dzięki czemu
również pacjent nie musi podróżować w
poszukiwaniu laboratorium.
Populistyczne argumenty diagnostów o chciwości
lekarzy rodzinnych są niestety przejawem braku
odpowiedzialności i chęci łatwych zysków kosztem
demontażu całego systemu opieki zdrowotnej.
Jak twierdzi NFZ, lekarze poz statystycznie
wydają na badania diagnostyczne 1 zł na pacjenta
miesięcznie. Jeśli zrobię jedno zdjęcie
rentgenowskie i USG dziennie, to muszę się
nieźle nagimnastykować, żeby nie zabrakło mi
pieniędzy na pilne badanie konieczne do
właściwej diagnozy. I naprawdę nic nie da się
zaoszczędzić.
Oczywiście, łatwo jest wmawiać ubezpieczonym, że
należą się im wszystkie dostępne badania, jeśli
nie ponosi się za nie odpowiedzialności
finansowej. Tymczasem nawet w bardzo bogatych
krajach pacjenci współfinansują badania
diagnostyczne. Nie wszystkie są bowiem za darmo.
Diagności domagają się, aby 10% stawki
kapitacyjnej lekarza przeznaczać na diagnostykę.
Bardzo chętnie oddam te 60 gr laboratoriom i bez
żadnych ograniczeń, na każde życzenie pacjenta
będę wypisywał skierowania na badania.
Wyedukowane przez kolorową prasę pacjentki będą
chciały wiedzieć, jaki mają poziom cynku,
zażyczą sobie oznaczenia wszystkich hormonów
itp. Ludzie są teraz bardzo oczytani i
dociekliwi. Nie będę miał żadnego powodu, żeby
nie zaspokajać potrzeb moich pacjentów.
Wtedy jednak się okaże, że środki przeznaczone
na diagnostykę wystarczają na 30% potrzeb
ubezpieczonych. Do laboratoriów będą się tworzyć
kilkumiesięczne kolejki. A pacjent wymagający
szybkiej diagnozy nie doczeka się badań. Chorzy
będą musieli więc robić badania prywatnie.
Ten model przerabialiśmy już przed reformą
służby zdrowia. Lekarze wypisywali skierowania
na badania bez ograniczeń. Do laboratorium
trzeba było przyjść wcześnie rano i czekać w
długiej kolejce, a połowa wyników nie była w
ogóle przez pacjentów odbierana. Czy system stać
jeszcze na takie marnotrawstwo?
Diagności domagają się również, by badania mogły
wykonywać tylko laboratoria posiadające umowę z
NFZ. Tymczasem, gdyby Fundusz podpisał kontrakty
tylko z wybranymi laboratoriami, nastąpiłoby
zawężenie i monopolizacja rynku. Lekarze kupując
badania w laboratoriach wymuszają konkurencję
cenową. Dzięki temu za te same pieniądze mogą
zrobić więcej badań.
Rolą laboratorium jest świadczenie usług na
najwyższym poziomie, tak by wynik służył
pacjentowi i lekarzowi.
Oczywiście, inną sprawą jest to, że NFZ nie
płaci za profilaktykę pierwotną. Tymczasem w
ramach programów profilaktycznych mógłby wykupić
badania profilaktyczne w laboratoriach, a
pieniądze na diagnostykę pozostawić w gestii
lekarza rodzinnego.
Wszystkim, niestety, solą w oku jest dobrze
funkcjonująca i – mimo niskich nakładów –
niezadłużona podstawowa opieka zdrowotna. Skoro
wszystkie szpitale mają długi, dlaczego poz nie?
Wielu więc się zastanawia, co by tu rodzinnym
odebrać. Tymczasem niezadłużenie poz wynika z
prywatyzacji i codziennej racjonalizacji
wydatków.
NFZ chcąc utrzymać dyscyplinę finansową przy
ograniczonej ilości środków musi pamiętać, że to
właśnie lekarze rodzinni stoją na straży
racjonalizacji wydatków.
Populizm, który uprawiają diagności, jest
oburzający. Laboratoria chcą sobie zapewnić
stałe finansowanie ze środków publicznych,
niestety – kosztem ubezpieczonych. Na dodatek
wmawiają chorym, że działają przeciwko chciwym
lekarzom, w obronie pacjentów.
Nie jest przejawem troski o pacjenta obiecywanie
mu wszystkiego, kiedy ma się ograniczone środki.
Odpowiedzialnością za zdrowie ubezpieczonych
jest natomiast robienie wszystkiego, aby nie
zmarnotrawić ani grosza z mizernej puli
pieniędzy na świadczenia zdrowotne.
Robert Sapa
|
Jednak uproszczona sprawozdawczość w POZ
Narodowy Fundusz Zdrowia oficjalnie wycofał się z pomysłu
pełnej sprawozdawczości z wykonanych świadczeń podstawowej
opieki zdrowotnej. Za cały rok 2004 świadczeniodawcy mogą
składać tzw. uproszczone sprawozdania. Wyjątkiem są pacjenci
spoza regionu - świadczenia im udzielone mają być zapisane
osobno wraz z numerem PESEL pacjenta i kodem świadczenia wg
ICD 10.
Przypomnijmy, że 20 kwietnia Zarząd Narodowego Funduszu
Zdrowia podjął uchwałę zobowiązującą świadczeniodawców POZ
do składania sprawozdań obejmujących, oprócz numeru PESEL
pacjenta i daty udzielenia świadczenia, także kod przyczyny
udzielonego świadczenia wg klasyfikacji ICD 10 (w przypadku
świadczeń lekarza POZ) lub kod wykonanej procedury wg
klasyfikacji ICD 9 (w przypadku świadczeń pielęgniarki lub
położnej POZ). Do sporządzania tych comiesięcznych raportów
miało służyć specjalne oprogramowanie udostępnione przez
oddziały NFZ.
Większość POZ-ów jednak nie otrzymała oprogramowania na
czas. Przeciwko nowym zasadom interweniowały też organizacje
świadczeniodawców, głównie Porozumienie Zielonogórskie.
Zarząd Funduszu kilkakrotnie przesuwał termin składania
pełnych sprawozdań, najpierw tylko do końca maja, a potem do
końca półrocza. Jednak dopiero 3 września podjął uchwałę, w
której ostatecznie zrezygnował z wprowadzenia pełnej
sprawozdawczości.
Zgodnie z tą decyzją w 2004 r. świadczeniodawców POZ
obowiązuje uproszczona sprawozdawczość obejmująca jedynie
liczbę udzielonych świadczeń podzielonych na 4 kategorie:
porad, wizyt domowych, patronaży do 6. tygodnia życia oraz
badań bilansowych (2, 4 i 6 lat). W formularzu, którego wzór
zawiera załącznik do uchwały NFZ (dostępny na stronie:
http://www.nfz.gov.pl), świadczeniodawca podaje też
łączną liczbę swoich podopiecznych.
Wyjątkiem od tej zasady są świadczenia udzielone
pacjentom ubezpieczonym w innym oddziale Funduszu, niż ten,
z którym świadczeniodawca podpisał umowę. W ich przypadku
stosuje się pełną sprawozdawczość - lekarz musi więc zapisać
w sprawozdaniu PESEL pacjenta, datę udzielenia świadczenia i
kod przyczyny udzielonego świadczenia wg klasyfikacji ICD
10. Podobne zasady obowiązują także pielęgniarki i położne
POZ oraz pielęgniarki szkolne - z tą różnicą, że powinny one
wpisać kod wykonanej procedury wg klasyfikacji ICD9CM.
Medycyna Praktyczna (inf. wł.) 14.09.2004 |
|
Hipokryzja a system opieki medycznej
Prof. Andrzej Kajetan Koźmiński
(...)Wszelkie darmowe dobra są nisko cenione i marnotrawione, a wszelkie
subwencjonowane instytucje działają nieefektywnie i marnują zasoby. Służba
zdrowia nie jest wyjątkiem od tej reguły. Dlatego sprzedaż usług medycznych
i konkurencja między ich dostawcami powinny doprowadzić do bardziej
racjonalnego wykorzystania zasobów ludzkich, rzeczowych i finansowych. (...)
Wydaje się, że sieć placówek służby zdrowia projektowana była w okresie
komunizmu na podstawie czasu dojazdu furmanką i przy założeniu prymitywnego
poziomu techniki medycznej.
Kolejny konflikt wokół służby zdrowia, jaki rozgrywał się na przełomie 2003
i 2004 r., przekonał mnie raz jeszcze, że największym zagrożeniem dla opieki
zdrowotnej w naszym kraju nie jest bynajmniej hipochondria, lecz hipokryzja.
Polega ona na tym, że nikt nie ma odwagi otwarcie i publicznie przyznać, że
nie ma możliwości zapewnienia społeczeństwu opieki zdrowotnej, zgodnej z
regułami sztuki współczesnej medycyny, bez pieniędzy pochodzących pośrednio
(przez prywatne ubezpieczenia) lub bezpośrednio od pacjentów.
Politycy mniej lub bardziej przekonująco udają, że da się to wszystko jakoś
załatać w ramach dotychczasowego systemu finansowania za pomocą kolejnych
reorganizacji, zaklęć, ograniczeń, wymuszeń. No i kolejne ekipy próbują
swoich cudownych recept, potęgując zamieszanie, chaos, dezorientację, a
przede wszystkim powodując degenerację i rozpad jeszcze funkcjonujących
struktur. Opozycja bez trudu skutecznie krytykuje te kulawe dziwolągi
wprowadzane przez rządzących, sama proponując przedsięwzięcie następnych,
podobnych »reform«, no i oczywiście obiecując zwiększenie nakładów z kasy
państwowej. Gruszki na wierzbie są wobec tych obietnic propozycją całkiem
realistyczną.
Podobnie jak w okresie komunizmu, hipokryzja rządzących bierze się z pogardy
dla »tłumu«, z przekonania, że »ludzie tego nie zrozumieją i nie
zaakceptują«. Udajemy więc »na razie«, że kwadraturę koła da się rozwiązać.
Szukamy też przy okazji kozłów ofiarnych i piorunochronów, przeciwko którym
można, chociaż chwilowo, skierować gniew opinii publicznej. Tymi kozłami
ofiarnymi są środowiska medyczne. A tymczasem to dzięki profesjonalizmowi i
ofiarności tych środowisk to, co zgodnie z logiką nie ma już prawa działać,
jednak ciągle jeszcze działa i leczy. Hipokryzja popłaca tylko na krótką
metę. Jeśli się przyjrzeć dynamice koniecznych nakładów na nowoczesną
medycynę i środków publicznych na ich finansowanie, to widać, że »nożyce«
między nimi niebezpiecznie się rozwierają. A zatem już wkrótce »szydło
wyjdzie z worka«, co oznacza, że próby leczenia służby zdrowia na podstawie
fałszywej diagnozy hipokrytów doprowadzą do jej zapaści.
Trzeba więc spojrzeć prawdzie w oczy. Przede wszystkim należy uświadomić
sobie, że na skutek lawinowego postępu w technologiach medycznych już
następuje - i to coraz szybciej - kolosalny wzrost kosztów leczenia. Nawet w
najbogatszym kraju nie sposób wyobrazić sobie powszechnej dostępności
najbardziej nowoczesnych technologii i procedur. Na jakiej podstawie więc
jedni mają do nich dostęp, a inni nie?. Co ma decydować o życiu i śmierci?
Przypadek? Kolejność zgłoszenia? Znajomości? Pozycja społeczna? Łapówki?
Ocena szans sukcesu terapii?
Jest to niezwykle skomplikowany problem etyczny, społeczny, ekonomiczny,
prawny i medyczny, wobec którego wyzwania z dziedziny zarządzania
gospodarczego wydają się trywialnie proste. Warto się poważnie zastanowić,
czy jedynym praktycznie wykonalnym i w miarę uczciwym sposobem jego
rozwiązania nie jest docelowo siła dodatkowego ubezpieczenia, które pacjent
wykupił ponad poziom opieki gwarantowanej wszystkim. Sytuacja finansów
publicznych naszego kraju praktycznie wyklucza zwiększenie wydatków państwa
na świadczenia socjalne i na ochronę zdrowia. Poziom powszechnie dostępnych
świadczeń nie może więc być bardzo wysoki. Im szybciej zostanie zatem
uruchomiony nowy system prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych, tym większe
szanse na zapobieżenie zapaści w jednym z kluczowych obszarów życia
społecznego, tym więcej pieniędzy w całym systemie i tym lepsza opieka dla
wszystkich.
Najpierw trzeba jednak uwolnić się od hipokryzji. Sprawa jest tym bardziej
pilna, że konieczne jest opracowanie systemu przejściowego dla osób, którym
wiek i stan zdrowia uniemożliwi uzyskanie odpowiedniej kwoty ubezpieczenia.
Nie jest to grupa jednorodna. Są wśród niej osoby, które mogą pokryć część
kosztów swojego leczenia (chociażby »hotelowe« koszty pobytu szpitalnego), i
takie, które nie są w stanie tego uczynić. Konieczna jest więc identyfikacja
tych grup i obciążenie jednej z nich, a zwolnienie od opłat drugiej. Jest to
zadanie technicznie skomplikowane i czasochłonne, a ponadto wymaga
społecznej akceptacji. Trzeba więc uznać je za niezwykle pilne.
Sprawa ma także swój aspekt efektywnościowy. Wszelkie darmowe dobra są nisko
cenione i marnotrawione, a wszelkie subwencjonowane instytucje działają
nieefektywnie i marnują zasoby. Służba zdrowia nie jest wyjątkiem od tej
reguły. Dlatego sprzedaż usług medycznych i konkurencja między ich
dostawcami powinny doprowadzić do bardziej racjonalnego wykorzystania
zasobów ludzkich, rzeczowych i finansowych. W konsekwencji zaowocuje to
zapewne koncentracją i konsolidacją świadczeniodawców, które pozwolą
uzyskiwać w ochronie zdrowia korzyści skali, które są tam tak samo ważne, a
może ważniejsze niż w innych dziedzinach. Wydaje się, że sieć placówek
służby zdrowia projektowana była w okresie komunizmu na podstawie czasu
dojazdu furmanką i przy założeniu prymitywnego poziomu techniki medycznej.
Można mieć także nadzieję, że ukształtuje się grupa zawodowych menedżerów
ochrony zdrowia, a lekarze, a zwłaszcza profesorowie medycyny, zajmą się
leczeniem i kierowaniem procesami terapeutycznymi oraz rozwojem kadr
medycznych. To wszystko jednak pod warunkiem wyleczenia się z hipokryzji.
Czy jest na nią jakieś lekarstwo?
Prof. Andrzej Kajetan Koźmiński
Rzeczpospolita z 24. stycznia 2004 r.
|