07-04-16

Strona główna
Statut
2004
old

 


 
bulletRocznica w Poznaniu - Dorota Pilonis


- Choć politykom ufać nie należy, nic na świecie bez polityki się nie obędzie, nawet służba zdrowia - mówił podczas konferencji PZ w Poznaniu Marek Twardowski z Sekretariatu Federacji. Podkreślił, że od wyników tegorocznych wyborów zależeć będzie kształt ustawy zdrowotnej. Lekarze już dawno zabiegają, by na wzór niemiecki, z mocy ustawy, jedna organizacja lekarska zawierała z płatnikiem usług medycznych kontrakt określający stawki w ambulatoryjnej opiece zdrowotnej.



Konferencję zorganizował wielkopolski oddział Federacji w rocznicę podpisania porozumień poznańskich. Ubiegłoroczną walkę lekarzy o kontrakty z NFZ przypomniał zebranym krótki film. Archiwalne wypowiedzi telewizyjne ówczesnego premiera L. Millera i prezesa NFZ K. Panasa wzbudzały śmiech. - To rechot historii. Zawrotnie szybko obnażyła demagogię poczynań tych panów - komentowali film lekarze.

Konferencja odbyła się pod hasłem "Czas dialogu". Obecni w Poznaniu Wacława Wojtala, wiceminister zdrowia i Ryszard Stangierski, dyrektor Wielkopolskiego Oddziału NFZ zadeklarowali chęć dialogu i współpracy z PZ.

Marek Twardowski podkreślił, że mimo zainteresowania Federacją niektórych partii, PZ pozostanie organizacją apolityczną reprezentującą interesy lekarzy i pacjentów. Będzie jednak angażować się we wszystkie działania mające na celu poprawę opieki zdrowotnej.

Twardowski z satysfakcją mówił o coraz lepszej współpracy z centralą NFZ i ministerstwem zdrowia. Ale nie chroni to lekarzy przed szkodliwą działalnością niektórych dyrektorów oddziałów NFZ. - PZ nie będzie się biernie przyglądać poczynaniom dyrektorów, którzy łamią ustalenia wypracowane między PZ a centralą NFZ - zapowiedział. Przypomniał, że część dyrektorów próbuje zamieszczać w umowach kontraktowych nieuzgodnione zapisy. Dodał, że Federacja z nadzieją oczekuje rozstrzygnięcia konkursu na dyrektorów oddziałów NFZ (w lutym).

Główny negocjator PZ mówił też, że wiele zagadnień dotyczących kontraktowania świadczeń ambulatoryjnej opieki zdrowotnej wymaga jeszcze uporządkowania.

- Nie może być tak, że lekarz poz musi przyjąć nieokreśloną liczbę pacjentów dziennie. Nawet w kraju tak bogatym, jak Szwecja - tłumaczył Twardowski - na wizytę u lekarza poz czeka się nawet do 2 tygodni. Wizyta musi trwać pół godziny, lekarz przyjmuje 8-10 pacjentów dziennie. Zdaniem PZ, ogranicza to niekontrolowany wypływ środków, bo świadczeniodawca wystawia w ciągu dnia tylko 8-10 skierowań do specjalisty czy na badania laboratoryjne.

Wizyty domowe w Szwecji przysługujące nieodpłatnie ubezpieczonym dotyczą tylko pacjentów, którzy w trybie nagłym muszą zostać przewiezieni do szpitala psychiatrycznego lub gdy trzeba stwierdzić zgon pacjenta. - Mimo to śmiertelność wśród Szwedów wcale nie jest większa niż w Polsce - przekonywał sekretarz PZ. - Tymczasem u nas wmawia się pacjentom, że w ramach ograniczonych środków wszystko im się należy. Znacie drugi kraj w Europie, gdzie kontraktuje się pielęgniarską nocną opiekę wyjazdową? - pytał retorycznie zgromadzonych. - W Polsce jednym pacjentem opiekuje się 6 pielęgniarek (praktyki, środowiskowa, higienistka, nocna wyjazdowa, nocna ambulatoryjna oraz położna). Ja potrzebuję do realizacji moich zadań tylko dwie.

Zdaniem Twardowskiego, o kontraktowaniu usług takiej liczby pielęgniarek zadecydowały względy polityczne, a nie merytoryczne.

Problemem są również płace, które rażąco odbiegają od europejskich. M. Twardowski zauważył, że najlepszymi pacjentami są dziś ci, którzy korzystali z usług lekarzy poz we Włoszech. Mają oni świadomość, ile kosztuje wizyta w gabinecie lekarza rodzinnego, bo sami musieli dopłacić z własnej kieszeni 38 euro. A przecież drugie tyle za wizytę płaci lekarzowi ubezpieczyciel.

Federacja zamierza powołać zespoły, które zajmą się przygotowaniem rozwiązań najpilniejszych problemów. Zaprasza swoich członków do zgłaszania się do pracy w zespołach.

  Rozkład i paraliż (2005-01-25)

Odebranie kompetencji lekarzom rodzinnym spowodowało paraliż systemu opieki zdrowotnej. Kilkumiesięczne kolejki do specjalistów to efekt niesprawnej medycyny rodzinnej.

Nieraz już pisałem o klątwie Mariusza Łapińskiego, która ciąży nad naszą służbą zdrowia. O jego pseudo reformach okraszanych czczymi obietnicami: lekarza dostępnego przez 24 godziny, pogotowia na pstryknięcie i szpitali wybieranych przez chorych wedle widzimisię - powiedziano już bardzo wiele. Ale - jak widać - nigdy dosyć.
Zwłaszcza, że rozkład zapoczątkowany przez Wielkiego Reformatora dziś całkowicie paraliżuje system.
Dzieło zniszczenia bierze swój początek w demontażu medycyny rodzinnej. Dziś już całkiem wyraźnie widać, jak destrukcyjne manipulacje w tej materii rozkładają na łopatki specjalistykę. Po ujawnieniu listy oczekujących na wizytę u specjalisty, wszyscy na stronach internetowych oddziałów wojewódzkich NFZ mogą przeczytać, że czas takiego oczekiwania na poradę niektórych lekarzy wynosi nawet 200 dni.

Demontaż medycyny rodzinnej nastąpił na skutek wrzucenia do jednego worka pod nazwą poz i lekarza rodzinnego, i internisty, i felczera. W sytuacji, kiedy wszechstronnie wykształconemu lekarzowi rodzinnemu nikt nie płaci za jego umiejętności - nie wykorzystuje on swoich kompetencji. Nie ma interesu w tym, aby leczyć np. proste schorzenia laryngologiczne, kardiologiczne, okulistyczne czy chirurgiczne. Kieruje więc bez ograniczeń do lekarzy specjalistów. Skoro dostaje tyle samo pieniędzy co felczer i ma takie same kompetencje, to po co się wysilać i narażać?
Na skutek tego specjaliści przestali być konsultantami w wąskich dziedzinach medycyny, a stali się zaś lekarzami rejonowymi od różnych części ciała. Kolejki się wydłużają i pacjent, który naprawdę potrzebuje konsultacji specjalisty, musi czekać pół roku. No i pieniądze wypływają z Funduszu w zupełnie niekontrolowany sposób.
O zadłużonych szpitalach to nawet się już pisać nie chce. Szpitali jest za dużo i wszyscy o tym wiedzą. Ale ze względów politycznych, bo nie merytorycznych, pompuje się tam pieniądze, żeby za wszelką cenę je utrzymać. Tymczasem pieniądze te można by sensowniej zainwestować w opiekę ambulatoryjną, np. chirurgię jednego dnia. Z pewnością obniżyłoby to koszty leczenia wielu schorzeń. Usunięcie migdałów można przecież przeprowadzić w dobrze wyposażonym gabinecie. No, ale wtedy szpital straciłby pieniądze za hospitalizację. Pogrążone w długach szpitale zasilane więc będą teraz środkami unijnymi, niestety lecznictwo ambulatoryjne nie może się do nich dopchać.

O mały włos NFZ musiałby wprowadzić listy oczekujących na badania diagnostyczne. Gdyby lekarze poz, tak jak postulowali diagności, kierowali wszystkich chętnych na laboratoryjne badania diagnostyczne, na pewno zabrakłoby już pieniędzy.
Wszystko to jest efektem tego, że lekarzy rodzinnych sprowadzono do roli sekretarek medycznych kierujących ruchem chorych. Gdybym wiedział, że kończąc medycynę rodzinną będę się tylko zajmował wypisywaniem skierowań, pewnie bym się na to nie zdecydował.

Naprawa sytuacji będzie trudna. Lekarze mojej specjalności walczyli o stworzenie nowoczesnego systemu medycyny rodzinnej i się sparzyli. Czy będą chcieli dwa razy ginąć za to samo? Wątpię.
Dopóki płatnik usług medycznych nie uświadomi sobie, że dobrze funkcjonująca medycyna rodzinna porządkuje cały system i pozwala na kontrolę wydatków - nigdy nie będzie dobrze. Konieczne jest przywrócenie lekarzowi rodzinnemu właściwej roli. Ma on zaspokajać 80% potrzeb zdrowotnych pacjenta i kierować całym procesem jego leczenia. Powinien być więc również dysponentem pieniędzy przeznaczonych na jego leczenie. Im prędzej NFZ zda sobie tego sprawę, tym lepiej.

Robert Sapa

 

List do redakcji "Służby Zdrowia" jako polemika wobec artykułu "Populizm diagnostów"


 

Poniżej zamieszczamy list do redakcji "Służby Zdrowia" jako polemikę wobec artykułu Pana doktora Sapy. List ten nadesłał Pan Andrzej Michalski. Dziękujemy!

Konin 06.12.2004 r.

 

Redakcja

„Służby Zdrowia”



Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł dr Roberta Sapy na temat badań diagnostycznych p.t.: „Populizm diagnostów” w październikowym numerze naszego pisma. Wobec logicznych argumentów trudno nie zgodzić się także z ostatecznym wnioskiem, że przy ograniczonych funduszach rozwiązanie organizacyjne obecne (lekarz rodzinny decyduje jakie badania diagnostyczne należy wykonać i płaci za nie) jest korzystniejsze niż rozwiązanie proponowane przez diagnostów. Oczywiście jest to najkorzystniejsze z punktu widzenia NFZ, który w ten sposób sprawę badań diagnostycznych ma „z głowy”.
Ale czy rzeczywiście wykonujemy tylko badania diagnostyczne konieczne dla zdiagnozowania naszego chorego?

Od pięciu lat gdy pracuję jako lekarz rodzinny „ w nowej rzeczywistości” codziennie mam 2-4 pacjentów którzy przychodzą „zrobić sobie wszystkie badania”. Motywacje pacjentów jest różna i poniekąd zrozumiała:

- Co miesiąc opłacają składkę zdrowotną i nie korzystają z dobrodziejstw darmowej opieki zdrowotnej a coś im się przecież należy. Co ciekawego twierdzą tak nawet ci, którzy bardzo często mnie odwiedzają – bo lekarz jest przecież za darmo, a za lekarstwa i tak muszą płacić.

- Martwią się ,że może są chorzy i nawet o tym nie wiedzą (przecież wykonuje się badania profilaktyczne zdrowym ludziom w zakładach pracy!).

- Boją się śmierci i chcieliby wiedzieć czy bardzo są chorzy.

- Przeczytali w „kolorowej gazecie” jakie są objawy poważnej choroby i stwierdzają u siebie podobne i bardzo chcą wiedzieć czy są chorzy na tą chorobę , już wiedzą jakie badania należy wykonać, a „kolorowa gazeta” uświadamia, że lekarz rodzinny ma obowiązek skierowanie na badania wydać.

- Są ciekawi jaki mają np.; poziom cholesterolu – bo właśnie wrócili z wesela/idą na wesele itd.

- Dawno nie mieli wszystkich badań.

Po wielu takich dyskusjach/kłótniach stwierdzam, że:
- jestem krańcowo sfrustrowany tą sytuacją,

- ponieważ staram się wykonywać badania diagnostyczne wszędzie tam gdzie uważam to za konieczne – jestem podatny na manipulacje ze strony pacjentów, którzy imają się różnych sposobów aby wyłudzić skierowania na badania,

- ogromna większość badań jest prawidłowych co (m. in.) świadczy o skutecznej manipulacji ze strony pacjentów,

- pacjentów nie interesuje ile pieniędzy lekarz ma do dyspozycji i jakie są zasady wystawiania skierowań,

- pacjenci uwielbiają się badać za darmo,

- pacjenci uwielbiają się leczyć u specjalistów,

- pacjenci nie są zainteresowani jakąkolwiek prewencją, a w szczególności nie są zainteresowani:
a) zmianą stylu życia,
b) rzuceniem palenia i picia,
c) profilaktycznym pobieraniem leków.

Wskutek powyższych zjawisk znaczna część naszych badań wykonywana jest niepotrzebnie z punktu widzenia diagnozowania chorób i leczenia (być może niektóre mają znaczenie profilaktyczne). Jeżeli stwierdzane są nieprawidłowości często zdarza się, że pacjent nie podejmuje leczenia, bo nie może lub nie chce, a badania chciał wykonać z ciekawości i za pewien okres czasu przyjdzie je powtórzyć – bo: „miał złe wyniki”.

Rozwiązaniem problemu, w moim przekonaniu, najtańszym i najskuteczniejszym jest wprowadzenie pełnej odpłatności dla pacjentów za badania diagnostyczne z zakresu lekarza rodzinnego. Inne badania nadal bezpłatne jak dotychczas.

Uzasadnienie:

1. Badania diagnostyczne zlecane przez lekarza rodzinnego jednorazowo rzadko przekraczają kwotę 50 zł. Pacjent wymaga takich badań z reguły raz do roku. Pacjent przewlekle chory wydaje miesięcznie na leki dużo więcej, bo około 150 złotych.

2. Lekarz rodzinny jest dostępny bezpłatnie, badanie ciśnienia tętniczego i poziomu cukru pozostają bezpłatne.

3. Znika stałe źródło konfliktów lekarz rodzinny – pacjent.

4. W sytuacji niedoboru środków jest to najlogiczniejszy i najbardziej akceptowalny sposób uzyskania dodatkowych funduszy, pacjent dopłaca „do siebie” a nie do wspólnego kotła, nie potrzeba opłacać żadnych kosztów administracyjnych.

5. Zanikają próby wyłudzenia skierowań, pacjent z ciekawości robi sobie badania, jakie chce i za nie płaci.

6. Nie należy się łudzić, że ktoś, kogo nie stać na badania za 50 złotych będzie się systematycznie leczył za wyższą kwotę.

7. Z zaoszczędzonych pieniędzy można sfinansować powszechne badania profilaktyczne (darmowe) np.: zdj. rtg płuc (nawrót gruźlicy!)


Pozostaje pytanie: dlaczego powyższe rozwiązanie nie zostanie zrealizowane?

1. Politycy w swojej masie to populistyczni tchórze.

2. Społeczeństwo polskie jest mentalnie głęboko socjalistyczne i każdą próbę wprowadzenia odpłatności traktuje jako zabór bezwzględnie należnych przywilejów.

3. W rozważaniu tego zagadnienia każdemu obywatelowi odzywa się socjalistyczne sumienie w trosce o„najbiedniejszych”. Powodowani tą troską nie wyrażą zgody na zmianę stosownego przepisu, chociaż bez zmrużenia oka zgodzą się na podniesienie akcyzy na paliwo, co oczywiście spowoduje wzrost cen mleka tak, że mleko przestanie być dostępne dla „najbiedniejszych” – no, ale to nie to samo.

Pozostając w głębokiej frustracji – pozdrawiam,

Andrzej Michalski
 

 

 

Informacja dla prasy


Zarząd Krajowy OZZL informuje, że złożył doniesienie do prokuratury, o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez ministra zdrowia Marka Balickiego z art. 231 §1 kodeksu karnego: ?Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3..
W ocenie ZK OZZL przestępstwo takie zostało popełnione przez to, że minister zdrowia Marek Balicki, przekraczając swoje uprawnienia, zakazał szpitalom publicznym leczyć osoby, które chcą pokrywać koszty tego leczenia ze środków własnych. W ten sposób minister zdrowia działa na szkodę interesu publicznego i prywatnego.
Nie ma przepisu prawnego, zakazującego szpitalom publicznym leczenia osób ubezpieczonych - odpłatnie, jeżeli osoby te dobrowolnie wyrażą na to zgodę. Minister wydając taki zakaz - wykorzystał swój autorytet wysokiego urzędnika państwowego i obawę dyrektorów szpitali publicznych, że ich sprzeciw wobec decyzji ministra narazi ich na retorsję z jego strony.
Stałą cechą polskiej służby zdrowia jest deficyt środków publicznych, przeznaczanych na leczenie ?bezpłatne, co powoduje kolejki do świadczeń. Oczekiwanie w kolejkach do leczenia może narazić - osoby oczekujące - na pogorszenie stanu zdrowia lub śmierć, a w najlepszym przypadku powoduje wydłużenie okresu choroby, niesprawności, złego samopoczucia, czy odczuwania cierpień.
Dlatego wiele osób, mimo, że ma uprawnienia do bezpłatnych świadczeń zdrowotnych, rezygnuje z nich, byle tylko nie narażać się na w/w szkody. Każdy ma prawo do takich decyzji, jakie jego zdaniem - najlepiej służą jego zdrowiu. Jest to praktyczne korzystanie z ?prawa do ochrony zdrowia.
W pojęciu ?prawa do ochrony zdrowia mieści się też prawo do wyboru miejsca leczenia, bo różne placówki medyczne oferują różny poziom usług zdrowotnych i wybór miejsca leczenia może wręcz przesądzić o wyleczeniu lub pozostaniu w chorobie. Wyboru takiego nie można ograniczać tym bardziej, gdy pacjent płaci za leczenie ze swoich środków, bo oznaczałoby to również ograniczenie prawa własności -zakaz swobodnego korzystania ze swoich pieniędzy.
Prawo do ochrony zdrowia i prawo własności są zagwarantowane w Konstytucji RP. Minister zdrowia nie może pozbawiać obywatela jego praw konstytucyjnych, ani ich ograniczać. Może to uczynić tylko Parlament w drodze ustaw i wyłącznie w wybranych przypadkach (gdy przemawia za tym konieczność ochrony innych praw konstytucyjnych lub szczególny interes publiczny, którego nie można zaspokoić w inny sposób).
Nie ma żadnego interesu publicznego, któremu zagrażałoby leczenie pacjentów ?komercyjnych przez szpitale publiczne. Pacjenci ?komercyjni nie wypychają z kolejki pacjentów ?bezpłatnych, bo szpitale wskutek niskich limitów narzuconych przez NFZ -mają ?wolne moce przerobowe, które mogą zmarnować lub wykorzystać na leczenie odpłatne. Zatem, leczenie pacjentów komercyjnych przyczynia się do poprawy warunków leczenia wszystkich pacjentów, bo publiczny szpital ma więcej pieniędzy, które może przeznaczyć na poprawę swojego stanu sanitarnego, wyposażenia itp. itd.
Ograniczenie prawa wyboru miejsca leczenia dla pacjentów ?odpłatnych tylko do szpitali prywatnych ogranicza prawo tych pacjentów do ochrony zdrowia. Zakres świadczeń udzielanych przez szpitale publiczne w Polsce jest szerszy niż przez szpitale prywatne, a pewne świadczenia są dostępne tylko w publicznych placówkach. Poza tym, poziom niektórych świadczeń udzielanych w publicznych szpitalach jest wyższy niż w szpitalach prywatnych.
Udowodniliśmy wyżej, że przez opisane tutaj działanie, minister zdrowia Marek Balicki działa na szkodę interesu prywatnego poszczególnych osób chorych, którym utrudnia lub uniemożliwia skuteczne leczenie za ich własne pieniądze. Ponieważ działania te stanowią również złamanie konstytucyjnych praw obywatelskich (prawa do ochrony zdrowia i prawa własności), a dokonuje tego przedstawiciel Rządu RP, naruszone zostaje zaufanie obywateli do Państwa i prawa przez to państwo stanowione. To uzasadnia stwierdzenie, że minister zdrowia Marek Balicki działa również na szkodę interesu publicznego.
Działanie na szkodę interesu publicznego polega także na tym, że minister zdrowia uniemożliwiając pozyskiwanie dodatkowych pieniędzy przez szpitale publiczne, od pacjentów ?komercyjnych utrudnia działania mające na celu zmniejszenie zadłużenia szpitali publicznych. Dług tych szpitali jest długiem publicznym i jego spłata obciąży ostatecznie skarb państwa czyli wszystkich podatników.
Podsumowanie:
1. Minister zdrowia Marek Balicki bezprawnie wydał zakaz leczenia przez szpitale publiczne ?komercyjnych pacjentów.
2. Powyższy zakaz spowodował, że poszczególne chore osoby, które chcą się leczyć z własnych środków, mają istotnie ograniczone prawo wyboru miejsca leczenia, a w niektórych przypadkach (tych, w których publiczny szpital jest jedynym wykonawcą określonych świadczeń) są pozbawione w ogóle prawa do leczenia ?bezkolejkowego. Stanowi to naruszenie konstytucyjnych praw: do ochrony zdrowia i prawa własności. Jest działaniem na szkodę interesu prywatnego (określonych pokrzywdzonych osób) i publicznego poprzez podważenie zaufania obywateli do Państwa i prawa przez to państwo stanowionego.
3. Powyższy zakaz spowodował również utratę przez szpitale publiczne możliwości poprawy swojej sytuacji materialnej i zmniejszenia zadłużenia, które ostatecznie jest długiem publicznym. Minister zdrowia w ten sposób działa na szkodę interesu skarbu państwa, a zatem na szkodę interesu publicznego.
4. Pełny tekst doniesienia na stronie www.ozzl.org.pl/akt/08122004_2.htm
W imieniu Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz dnia 08 grudnia 2004r.

 

 

Oświadczenie
Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy


W związku z okolicznościami odwołania ze stanowiska wiceministra Rafała Niżankowskiego, Zarząd Krajowy OZZL przestrzega Rząd RP, że samo głoszenie wzniosłych haseł, a nawet ich zdecydowana obrona, nie przekonają ludzi, iż władze rzeczywiście działają na rzecz zdrowia dla wszystkich. Praktyczne dokonania Rządu są w tej mierze dokładnie odwrotne.

Pod hasłem równego dostępu do leczenia stworzono w Polsce system, w którym reglamentuje się świadczenia zdrowotne, odsyła chorych do kolejek, narażając ich zdrowie lub życie, a tym, którzy chcą ominąć kolejki lecząc się za własne pieniądze – odmawia się wyboru dowolnego szpitala i zwrotu chociażby części kosztów z tzw. ubezpieczenia zdrowotnego. Nieskrępowany dostęp do leczenia mają jedynie osoby z różnych powodów uprzywilejowane: zajmujące eksponowane stanowiska w administracji rządowej, terenowej, parlamentarzyści, inne osoby „wpływowe” w kraju lub społeczności lokalnej, pracownicy zatrudnieni u niektórych pracodawców itp.

Czy gwałtowna reakcja Rządu RP na „zamach” na hasło nie była po prostu rozpaczliwą próbą ratowania pozorów? Pamiętamy przecież czasy, gdy – wraz z postępującym kryzysem gospodarczym naszej Ojczyzny – na ulicach przybywało haseł o „Polsce rosnącej w siłę i ludziach, którym żyje się dostatnio”.

W imieniu Zarządu Krajowego
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel – przewodniczący Zarządu

Bydgoszcz, dnia 03 grudnia 2004r.
PW.II-405/04

 

 

Oświadczenie Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w sprawie zakazu pobierania opłat od pacjentów "ponadlimitowych" przez szpitale publiczne

Zarząd Krajowy OZZL stanowczo protestuje przeciwko dyskryminacji szpitali publicznych przez Władze RP.

Szpitale publiczne są dyskryminowane przez to, że minister zdrowia zakazuje im odpłatnego leczenia pacjentów, którzy chcą leczyć się odpłatnie w tych szpitalach, zwłaszcza w sytuacji, gdy limity przyznane przez NFZ zostały już wyczerpane, a pacjenci nie chcą czekać na leczenie w kolejce (odczuwając to jako zagrożenie dla ich zdrowia). W ten sposób szpitale publiczne są pozbawiane potencjalnego zarobku, a ich kosztem zyskują szpitale prywatne, do których - przymusowo - kierowani są "ponadlimitowi" pacjenci.

Takie postępowanie łamie również podstawowe prawa obywatelskie. Każdy człowiek ma bowiem prawo wyboru miejsca swojego leczenia, zwłaszcza w sytuacji, gdy płaci za to leczenie z własnych, prywatnych środków. W warunkach polskich - w szpitalach publicznych wykonywanych jest wiele świadczeń, których nie wykonuje się w szpitalach prywatnych, a niektóre świadczenia są wykonywane na wyższym poziomie. Jeżeli minister zdrowia pozbawia pacjentów możliwości odpłatnego leczenia w szpitalach publicznych, to niejednokrotnie pozbawia ich możliwości jakiegokolwiek leczenia lub uzyskania lepszych świadczeń.

Trzeba dodać, że minister zdrowia nie ma podstaw prawnych do takich działań. Art. 54 ust.1 ustawy o zakładach opieki publicznej stwierdza wprost, że "Samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej może uzyskiwać środki finansowe: 1) z odpłatnych świadczeń zdrowotnych udzielanych na podstawie umowy, chyba że przepisy odrębne stanowią inaczej...". Żadne "przepisy odrębne" nie zabraniają publicznemu zakładowi opieki zdrowotnej umówić się z prywatnymi osobami na udzielanie odpłatnych świadczeń zdrowotnych.

Powyższa sytuacja jest kolejnym dowodem na to, że obecny system opieki zdrowotnej w Polsce jest dysfunkcjonalny - nie zapewnia osobom chorym niezbędnej pomocy medycznej ze środków publicznych, a tym, którzy chcą się leczyć odpłatnie, uniemożliwia skorzystanie z dowolnego zakresu świadczeń. Widać też wyraźnie, że rządzący nie mają spójnej koncepcji funkcjonowania systemu, a ich działania są chaotyczne i wzajemnie sprzeczne. Jednego dnia minister zdrowia krytykuje dyrektorów szpitali publicznych, że nie dostatecznie troszczą się o kondycję materialną swoich zakładów, drugiego - zabrania im podejmowania działań, mających na celu poprawę tej kondycji. W jednym oświadczeniu minister zdrowia staje w obronie prawa pacjentów dializowanych do leczenia na odpowiednio wysokim poziomie, w drugim - zabrania pacjentom leczyć się w wybranych przez nich szpitalach.

Zarząd Krajowy OZZL apeluje do rządzących o podjęcie dyskusji ze środowiskiem medycznym na temat kształtu opieki zdrowotnej w Polsce. OZZL przypomina o tym, że istnieje Program Racjonalnego Systemu Opieki Zdrowotnej, opracowany przez Porozumienie Środowisk Medycznych, skupiające reprezentantów zarówno publicznej, jak i prywatnej służby zdrowia i mający poparcie organizacji i osób spoza służby zdrowia. Informacja o programie na stronie www.rsoz.ozzl.org.pl.

W imieniu Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
Krzysztof Bukiel - przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz, 18 listopada 2004 r.

 

 

Jesienny przegląd PZ

Jesienią, przed rokiem organizowaliśmy dla członków PZ poligony, które miały wzmocnić siłę ducha lekarzy walczących z monopolem NFZ. Terror psychiczny, jaki praktykował wówczas Fundusz, zmuszał nas do działań obronnych. W tym roku poligonów co prawda nie organizujemy tak często, ale mobilizacja świadczeniodawców na pewno by się przydała. Rozprężenie, które nastąpiło w naszych szeregach, jest skutkiem małej, pozornej stabilizacji.
Tymczasem chodzi o to, aby PZ była organizacją zwartą w codziennym działaniu, a nie tylko – na czas potyczki z Funduszem. Jedynie dobrze działająca, solidarna organizacja może gwarantować ochronę interesów jej członków.
Zbyt wielu mamy wrogów, aby pozwolić sobie na osłabienie naszej czujności. W sytuacji niedoszacowania budżetu NFZ, każda grupa świadczeniodawców patrzy na siebie nawzajem jak na wroga. Pogrążone w długach zakłady publiczne z zazdrością spoglądają na nasze sprywatyzowane placówki. Szpitale chcą świadczyć usługi z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, pielęgniarki próbują rozbić kompleksowość naszych usług, a diagności laboratoryjni – oskarżają nas o oszczędzanie na pacjentach.
Tylko z pozoru dobrze układają się stosunki z płatnikiem. Chociaż obecny prezes NFZ prezentuje postawę otwarcia i dialogu, w oddziałach wojewódzkich rządzą ci sami ludzie, co za pułkownika Panasa. Urzędnicy NFZ nie przestali zresztą gnębić naszych członków w wielu województwach. Nakładają na praktyki wyniszczające je kary. W województwie warmińsko-mazurskim oddział NFZ karze świadczeniodawców za sprawozdawczość w formie tabelarycznej, mimo że centrala NFZ już dawno zadecydowała, iż będzie to forma obowiązująca. W Wielkopolsce – nie wiadomo dlaczego – karani są świadczeniodawcy, którzy wypisywali chorym zlecenia na pieluchomajtki, a na Śląsku – właściciele nzozów, którzy nie mają windy, choć obowiązujące do końca roku przepisy nie nakładają na nich takiego obowiązku.
Członkowie naszej organizacji muszą pamiętać: tak naprawdę nikomu nie jest na rękę, aby Federacja była silna i zwarta. Płatnik zawsze będzie wolał negocjować umowę ze słabym i uległym kontrahentem. Inne grupy świadczeniodawców żyją zaś w przekonaniu, że ich ciężki los łatwo da się poprawić kosztem zabrania czegoś nam, rodzinnym.
Dlatego, choć nie organizujemy poligonów, apeluję, aby członkowie PZ nie zapomnieli tego, co się stało w ubiegłym roku i tych ciężkich chwil, kiedy zmuszono nas, abyśmy zaryzykowali zaufaniem naszych pacjentów i całym dorobkiem swojego życia. Obrażeni arogancją płatnika, szukaliśmy pomocy niemal u wszystkich. I choć wielu przyznawało nam rację, mało kto wierzył w nasze zwycięstwo.
Mimo że dziś mamy czas względnego, spokoju spróbujmy dokonać przeglądu swoich sił. Bądźmy czujni i solidarni, by nikt nigdy już nas nie zaskoczył.

Robert Sapa
 

 

Siostry nie leczą! (2004-10-18)

Czasami mam wrażenie, że polski system opieki zdrowotnej zmierza w niewłaściwym kierunku. Niektóre zjawiska wynaturzają go i generują niepotrzebne koszty.
Jednym z nich jest usamodzielnianie się pielęgniarek środowiskowych rodzinnych.
Rok temu na konferencji zdrowotnej usłyszałem, jak jedna z przedstawicielek zacnego zawodu – pielęgniarstwo głosiła wielce rewolucyjne tezy, że to właśnie pielęgniarka powinna kierować procesem leczenia pacjenta, a w razie potrzeby wysyłać go na badania do lekarza.

Wtedy zrozumiałem, że pielęgniarkom na pewno nie chodzi o dobro pacjenta, ani usprawnianie systemu opieki zdrowotnej.

Żaden chory przy zdrowych zmysłach nie chce się leczyć u pielęgniarki. Jej ciężką pracę traktuje jako element procesu diagnostyczno-terapeutycznego.
Jednak poprzez silny lobbing polityczny i działania ulicznych bojówek siostry zaburzają i tak już mętny obraz polskiej służby zdrowia. Zapominają o tym, że to właśnie lekarz rodzinny sprawuje kompleksową opiekę nad pacjentem i kieruje procesem leczenia, natomiast pielęgniarka pełni zaszczytną rolę w jednym z elementów tego procesu – wykonuje zabiegi zlecane przez lekarza, zajmuje się pielęgnacją pacjentów, profilaktyką i oświatą zdrowotną – oczywiście pod kuratelą doktora.

Wmawianie ubezpieczonym, że pielęgniarka jest samodzielnym świadczeniodawcą, którego należy sobie wybrać spośród wielu – to nieporozumienie.

Zastanawiam się, dlaczego tak szalone pomysły nie pojawiają się w leczeniu szpitalnym. Wyobraźmy sobie bowiem, że ordynator oddziału musi wydawać polecenia tylu pielęgniarkom, ilu ma pacjentów, ponieważ każdy chory wybierze sobie inną. Siostry mają samodzielny kontrakt i ze swoich zadań rozliczają się tylko przed NFZ, a lekarz prowadzący chorego to tylko osoba ograniczająca ich swobodę zawodową.

Lekarz rodzinny świadczący kompleksowe usługi ma zapewnić pacjentowi również opiekę pielęgniarską i aby była ona dobra, musi mieć stałą kontrolę nad jej funkcjonowaniem. Nie wolno zapominać, że za błąd pielęgniarski i związane z nim powikłania odpowiedzialność ponosi lekarz. Tymczasem siostra na samodzielnym kontrakcie, jeśli nie wypełni zaleceń lekarza tłumaczy się tylko przed płatnikiem. Lekarz nie może zrezygnować z jej usług nawet gdyby nagminnie zaniedbywała zlecane jej czynności. To całkowite okaleczenie kompleksowości w podstawowej opiece zdrowotnej. Trudno zresztą wyobrazić sobie nadzór sprawowany przez jednego lekarza nad wszystkimi pielęgniarkami, które wybrali jego pacjenci.

Nzozy pielęgniarskie to sztuczny i wymuszony na ustawodawcy twór naszego systemu, który niestety pożera dużą część skąpych środków NFZ. To wykrzywienie w ustawie zdrowotnej wymaga szybkiego naprostowania.
Jedynym rozwiązaniem, które zaspokoiłoby ambicje niektórych sióstr o samodzielności ich zawodu, byłoby finansowanie usług nzozów pielęgniarskich przez lekarza za wykonaną usługę. System kapitacyjny w tym wypadku jest marnotrawieniem środków.
Sądzę, ze płatnik powinien ustalić właściwe miejsce pielęgniarki w zespole lekarsko-pielęgniarskim i zlikwidować anomalie, które zrodziły się w ostatnich latach. Oczywiste jest bowiem to, że pielęgniarki nawet z dyplomem uczelni medycznej nie będą leczyć.


Robert Sapa
 

 

 

 

Oświadczenie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w związku z informacją prasową o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu oddziału dializ szpitala powiatowego w Kutnie:

Nagłośnionego przez media przypadku nie można traktować jako odosobnionego, a tym bardziej nieodpowiedzialnego, działania określonej placówki służby zdrowia. Jest on prostą konsekwencją przyjętych w Polsce założeń funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej i w sposób syntetyczny ilustruje jak ten system działa.

Schemat tego działania jest następujący:

Najpierw politycy stwarzają takie warunki finansowania świadczeń zdrowotnych, które z góry zakładają, że na znaczną część potrzebnych świadczeń zabraknie pieniędzy.

Jednocześnie - ci sami politycy - głośno deklarują, że wszystkim obywatelom przysługują wszystkie potrzebne świadczenia zdrowotne - bezpłatnie i zgodnie ze standardami postępowania medycznego, a prawo to wpisują do odpowiedniej ustawy.

Następnie - ci sami politycy - nakazują podporządkowanym sobie urzędnikom NFZ aby ci zaniżali ceny za poszczególne świadczenia zdrowotne i ustanawiali limity ilościowe świadczeń - tak aby budżet NFZ nie został przekroczony. Ceny i limity są tak ustalone, że szpitale muszą się zadłużać, jeżeli chcą leczyć ludzi.

Jednocześnie - ci sami politycy - publicznie krytykują dyrektorów szpitali za niegospodarność i nakazują robienie wszystkiego aby szpitale nie generowały dalszych długów. Dyrektorzy szpitali, po wykorzystaniu wszystkich "normalnych" możliwości, muszą sięgać po takie sposoby, które - tak czy inaczej - oznaczają ograniczanie świadczeń medycznych. W jednym przypadku jest to rezygnacja ze stosowania pewnych leków, w innych - wydłużanie kolejek na badania, w jeszcze innych - ograniczenie obsady lekarskiej i pielęgniarskiej na dyżurach itp.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i inne organizacje medyczne wielokrotnie wskazywały, że w polskiej służbie zdrowia skończyły się już proste rezerwy i dalsze nawoływanie do oszczędności musi oznaczać "oszczędność" na zdrowiu i życiu pacjentów. Nasze głosy traktowane jednak były przez polityków jedynie jako przejaw "nastawienia roszczeniowego".

Dlatego trudno uznać za wiarygodne działania, jakie - w związku z opisanym przypadkiem - podjął minister zdrowia czy NFZ. Wygląda to raczej na szukanie "kozła ofiarnego" i odwracania uwagi od istoty problemu.

A istota problemu jest taka:

System opieki zdrowotnej w Polsce jest tak zorganizowany, że z góry zakłada, iż część pacjentów nie otrzyma odpowiedniej pomocy medycznej i musi przypłacić to zdrowiem lub życiem.

Nagłośniony właśnie przez media przypadek, różni się od pozostałych tylko tym, że - został nagłośniony.

Krzysztof Bukiel - przewodniczący Zarządu Krajowego OZZL
Stargard Szczeciński, 6 października 2004 r.

 

 

Ochrona zdrowia nie potrzebuje kolejnej rewolucji - Prezes NFZ Jerzy Miller w Sygnałach Dnia
Polskie Radio PR. I, Sygnały Dnia / 2004-10-04, 09:43:00]


Prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Jerzy Miller powiedział w radiowych Sygnałach Dnia, że niezależnie od tego jak mało pieniędzy przeznaczonych jest na służbę zdrowia, należy je dzielić przy otwartej kurtynie.

- Im więcej będziemy mówili o tym, jak dzielimy te trzydzieści kilka miliardów złotych, tym możemy liczyć na większe zrozumienie tych, którym wydaje się, że tych pieniędzy jest za mało - tłumaczył Jerzy Miller.

Prezes NFZ zaznaczył, że pieniędzy na funkcjonowanie służby zdrowia zawsze będzie brakować ze względu na szybkie zmiany technologii medycznych i nie zna kraju, w którym pieniędzy na ten cel by wystarczało.

- To nie jest stan przejściowy, to jest stan permanentny i do tego trzeba się przyzwyczaić - powiedział Jarzy Miller.

Prezes NFZ powiedział, że nie będzie wprowadzał żadnych rewolucyjnych zmian w sposobie kontraktowania świadczeń zdrowotnych na rok 2005, bo nie można w ostatniej chwili zmieniać reguł gry, tak jak to się zdarzyło w zeszłym roku.
- Po prostu jest za późno. Nawet jeśli te zmiany są uzasadnione, to nie można ich wprowadzać w paździeniku 2004 roku - zbyt duża jest cena ryzyka, niezdążenia z ich wprowadzeniem. Ponadto te wszystkie zmiany trzeba bardzo dobrze przeanalizować, policzyć skutki tak, aby się nie okazało, że w ciągu roku zabraknie pieniędzy - tłumaczył Jerzy Miller.

Dodał, że w piątek zostały podane propozycje zasad kontraktowania świadczeń zdrowotnych na rok 2005. Przez tydzień mają się odbywać konsultacje w tej sprawie z organizacjami świadczeniodawców.

Według Jerzego Millera pierwsze kontrakty będą podpisane już na początku grudnia.

Prezes NFZ podkreślił, że że nie ma gotowej recepty, by w ciągu kilku dni w zasadniczy sposób zmienić system. Podsumował, że ogółnie nie chce nie chce robić kolejnej rewolucji.

- Służba zdrowia jest po prostu zmęczona kolejnymi rewolucjami. Ja chciałbym teraz powolnej ewolucji, która może nie jest tak błyskotliwa, ale - mam nadzieję - bardziej skuteczna - powiedział Jerzy Miller w Programie Pierwszym Polskiego Radia.

Populizm diagnostów

 

W lokalnej prasie przeczytałem ostatnio tekst o chciwych lekarzach rodzinnych, którzy nie chcą kierować pacjentów na badania diagnostyczne. Skarżą się na to przede wszystkim diagności walczący o samodzielne kontrakty z NFZ. W ten sposób rozpoczęła się ofensywa laboratoriów, które chcą jakość przetrwać ogólną bryndzę w służbie zdrowia.
Diagności pragną zakontraktować swoje usługi w Funduszu i domagają się wydzielenia środków na badania laboratoryjne.
Już nie mam siły w kółko tłumaczyć, że badanie laboratoryjne nie jest świadczeniem zdrowotnym, ale jedną ze składowych procesu diagnostyczno-terapeutycznego, że kompleksowość w podstawowej opiece zdrowotnej to również szybki i łatwy dostęp do badań diagnostycznych w samej praktyce i że o postawieniu diagnozy w 80% decyduje wywiad, a nie – badanie biochemiczne.
Część praktyk lekarzy rodzinnych posiada standaryzowane mini laboratoria, które pozwalają na uzyskanie szybkiej odpowiedzi pomagającej rozwiązać problem diagnostyczny, dzięki czemu również pacjent nie musi podróżować w poszukiwaniu laboratorium.
Populistyczne argumenty diagnostów o chciwości lekarzy rodzinnych są niestety przejawem braku odpowiedzialności i chęci łatwych zysków kosztem demontażu całego systemu opieki zdrowotnej.
Jak twierdzi NFZ, lekarze poz statystycznie wydają na badania diagnostyczne 1 zł na pacjenta miesięcznie. Jeśli zrobię jedno zdjęcie rentgenowskie i USG dziennie, to muszę się nieźle nagimnastykować, żeby nie zabrakło mi pieniędzy na pilne badanie konieczne do właściwej diagnozy. I naprawdę nic nie da się zaoszczędzić.
Oczywiście, łatwo jest wmawiać ubezpieczonym, że należą się im wszystkie dostępne badania, jeśli nie ponosi się za nie odpowiedzialności finansowej. Tymczasem nawet w bardzo bogatych krajach pacjenci współfinansują badania diagnostyczne. Nie wszystkie są bowiem za darmo.
Diagności domagają się, aby 10% stawki kapitacyjnej lekarza przeznaczać na diagnostykę. Bardzo chętnie oddam te 60 gr laboratoriom i bez żadnych ograniczeń, na każde życzenie pacjenta będę wypisywał skierowania na badania. Wyedukowane przez kolorową prasę pacjentki będą chciały wiedzieć, jaki mają poziom cynku, zażyczą sobie oznaczenia wszystkich hormonów itp. Ludzie są teraz bardzo oczytani i dociekliwi. Nie będę miał żadnego powodu, żeby nie zaspokajać potrzeb moich pacjentów.
Wtedy jednak się okaże, że środki przeznaczone na diagnostykę wystarczają na 30% potrzeb ubezpieczonych. Do laboratoriów będą się tworzyć kilkumiesięczne kolejki. A pacjent wymagający szybkiej diagnozy nie doczeka się badań. Chorzy będą musieli więc robić badania prywatnie.
Ten model przerabialiśmy już przed reformą służby zdrowia. Lekarze wypisywali skierowania na badania bez ograniczeń. Do laboratorium trzeba było przyjść wcześnie rano i czekać w długiej kolejce, a połowa wyników nie była w ogóle przez pacjentów odbierana. Czy system stać jeszcze na takie marnotrawstwo?
Diagności domagają się również, by badania mogły wykonywać tylko laboratoria posiadające umowę z NFZ. Tymczasem, gdyby Fundusz podpisał kontrakty tylko z wybranymi laboratoriami, nastąpiłoby zawężenie i monopolizacja rynku. Lekarze kupując badania w laboratoriach wymuszają konkurencję cenową. Dzięki temu za te same pieniądze mogą zrobić więcej badań.
Rolą laboratorium jest świadczenie usług na najwyższym poziomie, tak by wynik służył pacjentowi i lekarzowi.
Oczywiście, inną sprawą jest to, że NFZ nie płaci za profilaktykę pierwotną. Tymczasem w ramach programów profilaktycznych mógłby wykupić badania profilaktyczne w laboratoriach, a pieniądze na diagnostykę pozostawić w gestii lekarza rodzinnego.
Wszystkim, niestety, solą w oku jest dobrze funkcjonująca i – mimo niskich nakładów – niezadłużona podstawowa opieka zdrowotna. Skoro wszystkie szpitale mają długi, dlaczego poz nie? Wielu więc się zastanawia, co by tu rodzinnym odebrać. Tymczasem niezadłużenie poz wynika z prywatyzacji i codziennej racjonalizacji wydatków.
NFZ chcąc utrzymać dyscyplinę finansową przy ograniczonej ilości środków musi pamiętać, że to właśnie lekarze rodzinni stoją na straży racjonalizacji wydatków.
Populizm, który uprawiają diagności, jest oburzający. Laboratoria chcą sobie zapewnić stałe finansowanie ze środków publicznych, niestety – kosztem ubezpieczonych. Na dodatek wmawiają chorym, że działają przeciwko chciwym lekarzom, w obronie pacjentów.
Nie jest przejawem troski o pacjenta obiecywanie mu wszystkiego, kiedy ma się ograniczone środki. Odpowiedzialnością za zdrowie ubezpieczonych jest natomiast robienie wszystkiego, aby nie zmarnotrawić ani grosza z mizernej puli pieniędzy na świadczenia zdrowotne.

Robert Sapa
 

 

Jednak uproszczona sprawozdawczość w POZ

Narodowy Fundusz Zdrowia oficjalnie wycofał się z pomysłu pełnej sprawozdawczości z wykonanych świadczeń podstawowej opieki zdrowotnej. Za cały rok 2004 świadczeniodawcy mogą składać tzw. uproszczone sprawozdania. Wyjątkiem są pacjenci spoza regionu - świadczenia im udzielone mają być zapisane osobno wraz z numerem PESEL pacjenta i kodem świadczenia wg ICD 10.

Przypomnijmy, że 20 kwietnia Zarząd Narodowego Funduszu Zdrowia podjął uchwałę zobowiązującą świadczeniodawców POZ do składania sprawozdań obejmujących, oprócz numeru PESEL pacjenta i daty udzielenia świadczenia, także kod przyczyny udzielonego świadczenia wg klasyfikacji ICD 10 (w przypadku świadczeń lekarza POZ) lub kod wykonanej procedury wg klasyfikacji ICD 9 (w przypadku świadczeń pielęgniarki lub położnej POZ). Do sporządzania tych comiesięcznych raportów miało służyć specjalne oprogramowanie udostępnione przez oddziały NFZ.

Większość POZ-ów jednak nie otrzymała oprogramowania na czas. Przeciwko nowym zasadom interweniowały też organizacje świadczeniodawców, głównie Porozumienie Zielonogórskie. Zarząd Funduszu kilkakrotnie przesuwał termin składania pełnych sprawozdań, najpierw tylko do końca maja, a potem do końca półrocza. Jednak dopiero 3 września podjął uchwałę, w której ostatecznie zrezygnował z wprowadzenia pełnej sprawozdawczości.

Zgodnie z tą decyzją w 2004 r. świadczeniodawców POZ obowiązuje uproszczona sprawozdawczość obejmująca jedynie liczbę udzielonych świadczeń podzielonych na 4 kategorie: porad, wizyt domowych, patronaży do 6. tygodnia życia oraz badań bilansowych (2, 4 i 6 lat). W formularzu, którego wzór zawiera załącznik do uchwały NFZ (dostępny na stronie: http://www.nfz.gov.pl), świadczeniodawca podaje też łączną liczbę swoich podopiecznych.

Wyjątkiem od tej zasady są świadczenia udzielone pacjentom ubezpieczonym w innym oddziale Funduszu, niż ten, z którym świadczeniodawca podpisał umowę. W ich przypadku stosuje się pełną sprawozdawczość - lekarz musi więc zapisać w sprawozdaniu PESEL pacjenta, datę udzielenia świadczenia i kod przyczyny udzielonego świadczenia wg klasyfikacji ICD 10. Podobne zasady obowiązują także pielęgniarki i położne POZ oraz pielęgniarki szkolne - z tą różnicą, że powinny one wpisać kod wykonanej procedury wg klasyfikacji ICD9CM.
 

Medycyna Praktyczna (inf. wł.) 14.09.2004

Hipokryzja a system opieki medycznej

Prof. Andrzej Kajetan Koźmiński

(...)Wszelkie darmowe dobra są nisko cenione i marnotrawione, a wszelkie subwencjonowane instytucje działają nieefektywnie i marnują zasoby. Służba zdrowia nie jest wyjątkiem od tej reguły. Dlatego sprzedaż usług medycznych i konkurencja między ich dostawcami powinny doprowadzić do bardziej racjonalnego wykorzystania zasobów ludzkich, rzeczowych i finansowych. (...) Wydaje się, że sieć placówek służby zdrowia projektowana była w okresie komunizmu na podstawie czasu dojazdu furmanką i przy założeniu prymitywnego poziomu techniki medycznej.
Kolejny konflikt wokół służby zdrowia, jaki rozgrywał się na przełomie 2003 i 2004 r., przekonał mnie raz jeszcze, że największym zagrożeniem dla opieki zdrowotnej w naszym kraju nie jest bynajmniej hipochondria, lecz hipokryzja. Polega ona na tym, że nikt nie ma odwagi otwarcie i publicznie przyznać, że nie ma możliwości zapewnienia społeczeństwu opieki zdrowotnej, zgodnej z regułami sztuki współczesnej medycyny, bez pieniędzy pochodzących pośrednio (przez prywatne ubezpieczenia) lub bezpośrednio od pacjentów.


Politycy mniej lub bardziej przekonująco udają, że da się to wszystko jakoś załatać w ramach dotychczasowego systemu finansowania za pomocą kolejnych reorganizacji, zaklęć, ograniczeń, wymuszeń. No i kolejne ekipy próbują swoich cudownych recept, potęgując zamieszanie, chaos, dezorientację, a przede wszystkim powodując degenerację i rozpad jeszcze funkcjonujących struktur. Opozycja bez trudu skutecznie krytykuje te kulawe dziwolągi wprowadzane przez rządzących, sama proponując przedsięwzięcie następnych, podobnych »reform«, no i oczywiście obiecując zwiększenie nakładów z kasy państwowej. Gruszki na wierzbie są wobec tych obietnic propozycją całkiem realistyczną.


Podobnie jak w okresie komunizmu, hipokryzja rządzących bierze się z pogardy dla »tłumu«, z przekonania, że »ludzie tego nie zrozumieją i nie zaakceptują«. Udajemy więc »na razie«, że kwadraturę koła da się rozwiązać. Szukamy też przy okazji kozłów ofiarnych i piorunochronów, przeciwko którym można, chociaż chwilowo, skierować gniew opinii publicznej. Tymi kozłami ofiarnymi są środowiska medyczne. A tymczasem to dzięki profesjonalizmowi i ofiarności tych środowisk to, co zgodnie z logiką nie ma już prawa działać, jednak ciągle jeszcze działa i leczy. Hipokryzja popłaca tylko na krótką metę. Jeśli się przyjrzeć dynamice koniecznych nakładów na nowoczesną medycynę i środków publicznych na ich finansowanie, to widać, że »nożyce« między nimi niebezpiecznie się rozwierają. A zatem już wkrótce »szydło wyjdzie z worka«, co oznacza, że próby leczenia służby zdrowia na podstawie fałszywej diagnozy hipokrytów doprowadzą do jej zapaści.


Trzeba więc spojrzeć prawdzie w oczy. Przede wszystkim należy uświadomić sobie, że na skutek lawinowego postępu w technologiach medycznych już następuje - i to coraz szybciej - kolosalny wzrost kosztów leczenia. Nawet w najbogatszym kraju nie sposób wyobrazić sobie powszechnej dostępności najbardziej nowoczesnych technologii i procedur. Na jakiej podstawie więc jedni mają do nich dostęp, a inni nie?. Co ma decydować o życiu i śmierci? Przypadek? Kolejność zgłoszenia? Znajomości? Pozycja społeczna? Łapówki? Ocena szans sukcesu terapii?

Jest to niezwykle skomplikowany problem etyczny, społeczny, ekonomiczny, prawny i medyczny, wobec którego wyzwania z dziedziny zarządzania gospodarczego wydają się trywialnie proste. Warto się poważnie zastanowić, czy jedynym praktycznie wykonalnym i w miarę uczciwym sposobem jego rozwiązania nie jest docelowo siła dodatkowego ubezpieczenia, które pacjent wykupił ponad poziom opieki gwarantowanej wszystkim. Sytuacja finansów publicznych naszego kraju praktycznie wyklucza zwiększenie wydatków państwa na świadczenia socjalne i na ochronę zdrowia. Poziom powszechnie dostępnych świadczeń nie może więc być bardzo wysoki. Im szybciej zostanie zatem uruchomiony nowy system prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych, tym większe szanse na zapobieżenie zapaści w jednym z kluczowych obszarów życia społecznego, tym więcej pieniędzy w całym systemie i tym lepsza opieka dla wszystkich.


Najpierw trzeba jednak uwolnić się od hipokryzji. Sprawa jest tym bardziej pilna, że konieczne jest opracowanie systemu przejściowego dla osób, którym wiek i stan zdrowia uniemożliwi uzyskanie odpowiedniej kwoty ubezpieczenia. Nie jest to grupa jednorodna. Są wśród niej osoby, które mogą pokryć część kosztów swojego leczenia (chociażby »hotelowe« koszty pobytu szpitalnego), i takie, które nie są w stanie tego uczynić. Konieczna jest więc identyfikacja tych grup i obciążenie jednej z nich, a zwolnienie od opłat drugiej. Jest to zadanie technicznie skomplikowane i czasochłonne, a ponadto wymaga społecznej akceptacji. Trzeba więc uznać je za niezwykle pilne.


Sprawa ma także swój aspekt efektywnościowy. Wszelkie darmowe dobra są nisko cenione i marnotrawione, a wszelkie subwencjonowane instytucje działają nieefektywnie i marnują zasoby. Służba zdrowia nie jest wyjątkiem od tej reguły. Dlatego sprzedaż usług medycznych i konkurencja między ich dostawcami powinny doprowadzić do bardziej racjonalnego wykorzystania zasobów ludzkich, rzeczowych i finansowych. W konsekwencji zaowocuje to zapewne koncentracją i konsolidacją świadczeniodawców, które pozwolą uzyskiwać w ochronie zdrowia korzyści skali, które są tam tak samo ważne, a może ważniejsze niż w innych dziedzinach. Wydaje się, że sieć placówek służby zdrowia projektowana była w okresie komunizmu na podstawie czasu dojazdu furmanką i przy założeniu prymitywnego poziomu techniki medycznej. Można mieć także nadzieję, że ukształtuje się grupa zawodowych menedżerów ochrony zdrowia, a lekarze, a zwłaszcza profesorowie medycyny, zajmą się leczeniem i kierowaniem procesami terapeutycznymi oraz rozwojem kadr medycznych. To wszystko jednak pod warunkiem wyleczenia się z hipokryzji. Czy jest na nią jakieś lekarstwo?

Prof. Andrzej Kajetan Koźmiński
Rzeczpospolita z 24. stycznia 2004 r.

 

Strona główna | Statut | 2004 | old

Ostatnia aktualizacja tej witryny: 29-09-07