|
|
Zbyt niska stawka godzinowa i zaniżone wyceny poszczególnych procedur
medycznych to wierzchołek góry lodowej Oto niektóre przykłady
dyskryminacji i prześladowania lekarzy w Polsce 1 .Obowiązkowa
przynależności do izb lekarskich to naruszenie Konstytucji. 2. Za jedno
przewinienie odpowiedzialność pracownicza ,zawodowa przed izbami
,cywilna (sądy nagminnie zwalniają pacjentów z konieczności wniesienia
opłat) karna i przed rzecznikami praw pacjenta ,ZUSem i NFZ. Nowość_
specjalne działy prokuratur dla ścigania lekarzy 3. Brak urlopu dla
poratowania zdrowia mimo narażenia na infekcje ,często promieniowanie ,
pracę nocną i stres. ( np jak nauczycie 3x po roku czy dziennikarze). 4.
Brak możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę ( tak jak
funkcjonariusze większości służb). 5.Brak ochrony prawnej przysługującej
funkcjonariuszowi publicznemu ( jak np. mają pielęgniarki) 6.
Pozbawienie bez rekompensaty prawa do darmowych leków na tzw. zielone
recepty (za to darmowe leki dla bojowników o Polskę ludową + 75)
7.Pozbawienie prawa do obsługi poza kolejnością w aptekach i placówkach
medycznych. 8. Próby wyłączenia spod ustawy o swobodzie działalności
gospodarczej podmiotów leczniczych w zakresie kontroli. 9. Konieczność
stałego szkolenia się kosztem czasu wolnego zamiast w godzinach czy
dniach szkoleniowych będących czasem pracy .Szkolenie za własne środki
zamiast na koszt pracodawcy . 10.Usiłowanie pozbawienia lekarzy prawa do
strajku za pomocą przepisów o naruszaniu zbiorowych praw pacjentów
.Kuriozum bezprawia –zasady wykonywania zawodu lekarza określa się w
przepisach o prawach pacjenta. 11 .Brak transparentności a szczególnie
jawności pytań na egzaminach lekarskich państwowych i specjalizacyjnych.
12. Ubezwłasnowolnienie rezydentów- brak możliwości zmiany specjalizacji
,podłe ,niskie wynagrodzenie . Bandytyzm państwa – specjalizacje na
woluntariatach 13.Pozbawianie lekarzy praw pracowniczych przez
wymuszanie zatrudnienia na kontraktach cywilnych mimo ,że zgodnie z
prawem pracy powinni pracować na etatach ( wybiórcza ślepota inspekcji
pracy) Powoduje to naruszenie europejskich przepisów o czasie pracy i
prawie do wypoczynku. 14.Nieustanna ,niesprawiedliwa i zaplanowana
nagonka medialna mająca na celu obniżenie wysokiego prestiżu społecznego
zawodu lekarza. 15.Dyskryminacja jako przedsiębiorcy -lekarz prowadzący
indywidualną praktykę nadal nie może zatrudnić lekarza w swojej firmie.
16.Lekarz nie może handlować lekami ale aptekarz a często nawet technik
farmacji leczy bez badania i może być właścicielem gabinetu lekarskiego
. 17.Lekarz w momencie wypisania recepty refundowanej staje się
odpowiedzialny finansowo za skutki jej realizacji 18.Dyskryminacja
podatkowa –działalność lekarska jest zwolniona z vat zamiast stawki
zerowej Konieczność posiadania kasy fiskalnej bez kryterium dochodowego.
19.Okradanie przez ZUS – wystawianie prze lekarza za darmo druków ZLA
dla potrzeb urzędniczych i na własny koszt je pozyskiwanie i wysyłanie.I
nowość -wprowadzenie e-ZLA obciąża finansowo lekarzy 20 .Wyłudzanie
darmowych świadczeń –brak aktualnych regulacji prawnych dotyczących
stwierdzania zgonów i finansowania wystawiania kart statycznych do karty
zgonu .Nadal nie powołano urzędu koronera. 21.!!!Pomysły obciążenia
lekarzy podejmujących pracę za granicą zgodnie z prawem unijnym kosztami
studiów lub specjalizacji ITD
puchacz
2016-11-03 16:55
Andrzej
Szczudlik
2016-10-27 09:45
Debata panelowa w takim składzie to tylko
przysłowiowe bicie piany. Każdy mówi to, co już wielokrotnie
powiedział i słucha tylko samego siebie. Każdy z dyskutantów
dostrzega tylko jeden z wycinków rzeczywistości, ten który
potwierdza jego światopogląd (liberalizm lub antyliberalizm) lub
ten, który umożliwia realizację propagandowej polityki swojej patii
(istniejącej lub nieistniającej formalnie) politycznej. Dyskutowanie
o „służbie” i „ochronie” jest wpuszczaniem ludzi na boczny tor, na
którym wytracają swoją energię zupełnie bezużytecznie. To, w czym
jako lekarze uczestniczymy, nie jest, ani służbą, ani ochroną. Nie
pełnimy żadnej służby, ani niczego nie chronimy. Nie mamy też nic
wspólnego ze zdrowiem. Wykonujemy po prostu swój zawód, który polega
na bezpośredniej pomocy (wtedy gdy jest ona niezbędna, czyli w
nagłych i ciężkich zachorowaniach), na opiece (nadzorze nad
diagnostyką i leczeniem) lub na udzielaniu porad ludziom chorym, za
co oczekujemy odpowiedniego wynagrodzenia. Stykamy się wyłącznie z
ludźmi chorymi. Działania prozdrowotne, by ludzie żyli dłużej i w
najlepszym, jaki jest możliwy dla danego wieku, stanie zdrowia, są
zadaniem państwa, a nie lekarzy. Lekarze mogą tu tylko występować
jako eksperci czy wykładowcy, a odpowiedzialność za realizację
polityki prozdrowotnej spada na polityków, a nie na lekarzy.
Odpowiednie leczenie niektórych chorób chroni przed śmiercią lub
niesprawnością i ma wpływ na stan zdrowia, ale długość życia jedynie
w niewielkim stopniu zależy od działań medycznych, a w znacznie
większym od stylu życia, natężenia stresu i innych szkodliwych
czynników środowiskowych oraz od odziedziczonego zasobu
genetycznego. Pan Minister ma rację gdy mówi, że największymi
bolączkami obecnego systemu udzielania pomocy i sprawowania opieki
medycznej jest „ niedofinansowanie, niedobory kadrowe, niskie
wynagrodzenia pracowników, długie kolejki do świadczeń, niedostatki
koordynacji opieki nad pacjentem”, ale pomysł by to poprawić przez
stworzenie budżetowego systemu finansowania ze zmniejszeniem w
najbliższych latach dostępnych środków w tym systemie budżetowym,
jest absurdalny i podyktowany jedynie koniecznością realizowania
polityki partii, która potrzebuje pieniędzy gdzie indziej, więc musi
ograniczyć wydatki w sferze medycznej. „Pójście o krok dalej, w
kierunku realizacji misji, która formalnie wynika z konstytucji i
przepisów, a nieformalnie z modelu cywilizacji, w jakiej
funkcjonujemy”, czyli wezwanie by lekarze ofiarnie pracowali za
niewielkie pieniądze, realizując jakąś misję, to kolejny absurd.
Romantyzm to idea XIX wieczna i do tego istniejąca głównie w
literaturze. Oczekiwanie by lekarze pełnili misję, by politycy mogli
wydawać publiczne pieniądze na własne cele, dla korzyści własnych,
własnej partii i ludzi z nimi związanych, a nie na medycynę, jest
tak nierealistyczne, że musi świadczyć o niepoczytalności, która
niekoniecznie musi wynikać z braków umysłowych, a raczej z takiego
uwarunkowania, a w zasadzie przymusu politycznego, które zmusza do
wygłaszania podobnych bredni. Ci, którzy pamiętają socjalizm,
powinni pamiętać też, że w tamtym czasie podobne brednie w ustach
polityków były codziennością.
Oto przykłady dyskryminacji i prześladowania lekarzy w
Polsce:
1 .Obowiązkowa przynależności do izb lekarskich to
naruszenie Konstytucji.
2. Za jedno przewinienie odpowiedzialność pracownicza
,zawodowa przed izbami ,cywilna (sądy nagminnie zwalniają pacjentów z
konieczności wniesienia opłat) karna i przed rzecznikami praw pacjent a
,ZUS i NFZ.
3. Brak urlopu dla poratowania zdrowia mimo narażenia na
infekcje ,często promieniowanie , pracę nocną i stres. ( np jak
nauczycie 3x po roku czy dziennikarze).
4. Brak możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę
( tak jak funkcjonariusze innych służb).
5.Brak ochrony prawnej przysługującej funkcjonariuszowi
publicznemu ( jak np. mają pielęgniarki)
6. Pozbawienie bez rekompensaty prawa do darmowych leków
na tzw. zielone recepty (za to darmowe leki dla bojowników o Polskę
ludową + 75)
7.Pozbawienie prawa do obsługi poza kolejnością w
aptekach i placówkach medycznych.
8. Próby wyłączenia z pod ustawy o swobodzie działalności
gospodarczej podmiotów leczniczych w zakresie kontroli.
9. Konieczność stałego szkolenia się kosztem czasu
wolnego zamiast w godzinach czy dniach szkoleniowych będących czasem
pracy .Szkolenie za własne środki zamiast na koszt pracodawcy .
10.Pozbawienie lekarzy prawa do strajku za pomocą
przepisów o naruszaniu zbiorowych praw pacjentów .Kuriozum bezprawia
–zasady wykonywania zawodu lekarza określa się w przepisach o prawach
pacjenta.
11 .Brak transparentności a szczególnie jawności pytań na
egzaminach lekarskich państwowych i specjalizacyjnych.
12. Ubezwłasnowolnienie rezydentów- brak możliwości
zmiany specjalizacji ,podłe ,niskie wynagrodzenie . Bandytyzm państwa –
specjalizacje na woluntariatach
13.Pozbawianie lekarzy praw pracowniczych przez
wymuszanie zatrudnienia na kontraktach cywilnych mimo ,że zgodnie z
prawem pracy powinni pracować na etatach ( wybiórcza ślepota inspekcji
pracy) Powoduje to naruszenie europejskich przepisów o czasie pracy i
prawie do wypoczynku.
14.Nieustanna ,niesprawiedliwa i zaplanowana nagonka
medialna mająca na celu obniżenie wysokiego prestiżu społecznego zawodu
lekarza.
15.Dyskryminacja jako przedsiębiorcy -lekarz prowadzący
indywidualną praktykę nie może zatrudnić lekarza w swojej firmie.
16.Lekarz nie może handlować lekami ale aptekarz a często
nawet technik farmacji leczy bez badania i może być właścicielem
gabinetu lekarskiego .
17.Lekarz w momencie wypisania recepty refundowanej staje
się odpowiedzialny finansowo za skutki jej realizacji
18.Dyskryminacja podatkowa –działalność lekarska jest
zwolniona z Vat zamiast stawki zerowej Konieczność posiadania kasy
fiskalnej bez kryterium dochodowego.
19.Okradanie przez ZUS – wystawianie prze lekarza za
darmo druków ZLA dla potrzeb urzędniczych i na własny koszt je
pozyskiwanie i wysyłanie
20 .Wyłudzanie darmowych świadczeń –brak aktualnych
regulacji prawnych dotyczących stwierdzania zgonów i finansowania
wystawiania kart statycznych do karty zgonu .
Proszę o uzupełnienia i rozpropagowanie szczególnie wśród
młodych kolegów i lekarzy posłów i polityków
NFZ planuje wprowadzić
„Elektroniczne ankiety satysfakcji pacjentów korzystających z usług
medycznych POZ”. To znakomity pomysł i proponujemy Kolegom lekarzom
rodzinnym wykorzystanie go do poprawy jakości ich pracy w POZ. W jaki
sposób? – felieton Joanny Duszy-Kozery, administrator profilu „Chcemy
leczyć, a nie refundować”.
Niech każdego ubezpieczonego wchodzącego do budynku
poradni wita napis: „Cena satysfakcji w tym roku wynosi 11,70 zł
miesięcznie na pacjenta - NFZ wita!”. Nad okienkiem rejestracji kolejny
napis: „Satysfakcja pacjenta naszym najwyższym prawem - NFZ frontem do
ubezpieczonego!” – i w trosce o właściwą jakość usług medycznych
rejestracja zapisze ubezpieczonego na planową wizytę trwającą aż 6-8
minut, bo tyle czasu przeznacza na nią NFZ.
W poczekalni niespodzianka: ankietka quiz z pytankiem:
„Jeśli NFZ płaci za Ciebie 11,70 zł miesięcznie, a koszty utrzymania
Poradni stanowią 60-70%, to ile NFZ przeznacza na Twoją diagnostykę w
POZ? - satysfakcja gwarantowana”.
Nad gabinetem lekarskim: „NFZ zaprasza do lekarza
specjalisty za 11,70 zł miesięcznie i diagnostyki specjalistycznej za
3,50 zł miesięcznie - uwolnij swoją satysfakcję!”.
W gabinecie czeka zmęczony i wypalony zawodowo lekarz,
którego przytłacza satysfakcja NFZ, czyli tony biurokratycznych procedur
i stosy dokumentów, bez których ta instytucja nie funkcjonuje. W czasie
wizyty ubezpieczonego każdy lekarz musi dbać o jego satysfakcję i
satysfakcję NFZ, bo to naczynia połączone płacące za osiągnięcie tej
satysfakcji aż 11,70 zł miesięcznie. Się płaci – się należy!
W czasie wizyty lekarskiej trwającej 6-8 minut
ubezpieczony doznaje pełnej satysfakcji, z tym tylko dyskomfortem, że
musi wybrać: czy ma mieć zebrany dokładny wywiad lekarski? czy może miła
pogawędka na powitanie? czy może rozebrany i zbadany dokładnie? czy
zdecyduje się na omówienie problemu zdrowotnego? lub też zlecona mu
zostanie jakaś szeroka diagnostyka specjalistyczna za 3,50 miesięcznie,
które NFZ za niego płaci?
Czasu mało, bo 6-8 minut, ale zapewne coś wybierze lub
wylosuje na chybił-trafił (czasem ciężko podjąć właściwą decyzję) –
niestety lekarz w tym nie pomoże, bo zajmuje się dawaniem satysfakcji
NFZ, czyli wypisuje kolejne rubryczki kolejnych dokumentów wymaganych
przez urzędników.
Usatysfakcjonowany wizytą ubezpieczony, trzymając
radośnie skierowanie na morfologię (wykorzystał 2-miesięczny limit na
diagnostykę, ale co tam) idzie do laboratorium, a następnie ponownie
udaje się do Poradni, widząc napis: „Cena satysfakcji w tym roku wynosi
11,70 zł miesięcznie na pacjenta - NFZ wita!” itd. Na moment jeszcze
wstępuje do poradnianej toalety, jest zdziwiony brakiem żarówki, papieru
toaletowego, mydła i ręcznika - ale zaraz wszystko wyjaśnia napis na
drzwiach: „W tym miesiącu usatysfakcjonowani ubezpieczeni zabrali ze
sobą 4 mydła, 6 rolek papieru toaletowego, uchwyt na tenże papier i 3
żarówki - NFZ dziękuje i życzy dalszej przyjemności z korzystania”.
Ubezpieczonego czeka jeszcze tylko wycieczka do Pracowni
TK i ustalenie terminu na badanie za 8 miesięcy, konsultacja u
specjalisty za niespełna 9 miesięcy oraz termin zabiegu operacyjnego już
w 2018 roku.
Wszechobecne napisy przypominają o satysfakcji, więc
radość tym większa, że to, co nazywamy systemem ochrony zdrowia, to nie
okłamywanie płacących składki zdrowotne, nie żerowanie na darmowej pracy
ponad siły lekarzy i pielęgniarek, nie działania wymuszające leczenie
coraz większej liczby chorych za coraz mniejsze pieniądze na diagnostykę
i coraz bardziej rosnące ryzyko zawodowe, to nie indolencja decydentów
politycznych i terror urzędników NFZ, czyli panów i władców systemu, to
nie zapaść pokoleniowa lekarzy, nie ich wypalenie i często ucieczka spod
bata NFZ do komercyjnej działalności lub za granicę – to po prostu świat
satysfakcji NFZ i jego ubezpieczonych.
No cóż, o satysfakcji się nie dyskutuje... urzędnicza
jest inna... znacząco inna. Czy ktoś nas kiedykolwiek zapytał, czy
przyjmujemy ją jako własną i wyrażamy na nią zgodę?
W związku z
zawirowaniami w NPL w Krakowie - a wobec istotnych potrzeb finansowych
związanych z ulubionymi przeze mnie i rodzinę destynacjami (excusez le
mot) wakacyjnymi i nieuchronnymi kosztami włosko-francuskich wypraw -
zatrudniłem się w nowym NPL.
NPL jak NPL, w każdym gabinecie komputer, wszystko osieciowane, jest
system (piszę to w kontekście rozważań na K24 o rzekomej apokalipsie w
razie konieczności komputeryzacji każdej przychodni; ja od lat poznaję
nowe miejsca i naprawdę nie widziałem przychodni w której komputer nie
stoi na każdym biurku i gdzie nie byłoby sieci).
No ale dobra. Taka jedna młoda lekarka co tam dyżuruje, pokazuje mi co i
jak, m in. co wpisywać do systemu, jak zakańczać wizytę itd.
No więc OK - rozpoznanie, zatwiedzenie w systemie, a przepisane leki
odnotowują w dokumentacji zbiorczej pisemnie - dziwacznie ale w sumie co
mnie to obchodzi,
no ale lekarka mówi, że tu "nikt" nie bawi się we wpis czegoś w stylu
wywiadu i badania fizykalnego, nie wspomnę z litości o szczególowych
zaleceniach i tych wszystkich klauzulach (o poinformowaniu o działaniu
leków itp). Dla jasności: system to umożliwia, ba - pozwala na
stworzenie szablonów, nie ma problemu.
I teraz najlepsze: argumentacja tej lekarki- "no wie doktor, tu w
weekendy jest 60 i więcej osób, nie ma na to czasu, tego tu NIKT nie
robi".
Generalnie, jedno dawne stwierdzenie które padło kiedyś na K24 jest
najsłuszniejsze: nie ma takich plag, nie ma takich kar, nie ma takich
konsekwencji, na które nie zasługiwaliby lekarze.
NFZ zrobił niektórym z nas przysługę ciągnącą się aferą
receptowo-kontrolną, bo niektórym z nas otworzył oczy na status prawny
naszych działań.
Oczywiście przypadkowych ofiar żal, ale te są zawsze.
Koledzy wspierają system - pracują na tempo, na nie wiem na co i po co
(za, ludzie!- ryczałtową stawkę godzinową) - i nie mają czasu wypełniać
podstawowej dokumentacji medycznej.
Już to napisałem: polski system jest jak PRLowska budowa,
gdzie robotnicy z obłędem w oczach zapierdalają tam i z powrotem z
pustymi taczkami, a na pytanie gdzie jest sens tego, odpowiadają: Panie,
taki zapierdol, że załadować nie ma kiedy!
Równocześnie sami cementujemy system. On nie upadnie- sami tą warowną
twierdzę wzmacniamy, sami dodajemy zaprawy do murów obronnych!
Recepta
znowu będzie tym, czym być powinna - POLECENIEM dla aptekarza wydania
konkretnego leku konkretnemu pacjentowi. Tylko tyle i aż tyle. Recepta
nie jest ani nie powinna być czekiem, bonem, talonem czy czymś podobnym.
Lekarz powinien zająć się zdrowiem pacjenta a nie jego finansami - od
tego jest pan Rostowski a my nie widzimy powodu by odbierać mu zajęcie.
Oczywiście, pacjent płacąc składki zdrowotne zawiera umowę z NFZ na
refundację leczenia i środków medycznych, zatem leki w stopniu, na który
pozwalają finanse NFZ i płacona przez pacjenta składka, powinny być mu
zrefundowane.
Ch.p.pl
Stanowczo protestuję przeciwko próbie zrobienia ze mnie
urzędnika NFZ i leczenia moich pacjentów zgodnie z Charakterystyką
Produktu Leczniczego. Wiedza i nakazy etyczne zawarte w Kodeksie Etyki
Lekarskiej nakazują mi leczyć chorego zgodnie z najnowszą wiedzą
medyczną. "Powołaniem lekarza jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego,
zapobieganie chorobom, leczenie chorych oraz niesienie ulgi w
cierpieniu; lekarz nie może posługiwać się wiedzą i umiejętnością
lekarską w działaniach sprzecznych z tym powołaniem.
Najwyższym nakazem etycznym lekarza jest dobro chorego -
salus aegroti suprema lex est. Mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i
wymagania administracyjne nie zwalniają lekarza z przestrzegania tej
zasady."
Dlatego uważam, że leczenie zgodne z ChPL, a nie z
najnowszyni wskazaniami medycznymi stanowi sprzeniewierzenie się
zasadom, które od wieków stanowią o etosie zawodu lekarza.
Jednocześnie informuję, że nadal będę stanowczo
protestował przeciwko biurokratycznym i administracyjnym ograniczeniom,
jakie próbuje się narzucić lekarzom.
Z poważaniem...
PETYCJA PACJENTÓW W SPRAWIE LIKWIDACJI NFZ I REFORMY MZ
Jako regularni płatnicy składki przymusowego
ubezpieczenia zdrowotnego protestujemy przeciw monopolowi NFZ. Domagamy
się możliwości wyboru ubezpieczenia w innych instytucjach, w tym również
funkcjonujących w Unii Europejskiej. Wyłączność działalności NFZ
doprowadziła do patologicznych i bezkarnych praktyk upokarzania
ubezpieczonych, czego dowodem jest bałagan z refundacją leków i
zadłużenie placówek opieki zdrowotnej.
Nie zgadzamy się też, aby aptekarz i lekarz byli
przestraszonymi lokajami NFZ w tym celu, aby obniżać już teraz śmieszne
koszty leczenia.
80% pacjentów czuje się obywatelami drugiej kategorii, czyli obywatelami
zastępczymi, bo przyjmuje często nierefundowane leki „zastępcze”. Chcemy
być ubezpieczeni w instytucjach spełniających standardy europejskie.
Protestujemy przeciw ograniczaniu nam dostępu do najnowszych terapii.
Finansowe skutki ustawy refundacyjnej niechybnie zmuszą wielu z nas do
wyjścia na ulice. Póki jest jeszcze czas na zmiany i wyciszenie
negatywnych nastrojów, wzywamy rząd do natychmiastowych działań!
Znam psa który jest przekonany że nazywa się Wypie....j
Pies nic nie winien, że to najczęściej używany przez właściciela zwrot
wobec pupila spowodował, że Pan mówi: "Wyp...j" a pies merda ogonem.
To pozornie nie związane z lekarzami...
Najczęciaj używane wobec lekarzy zwroty to: że są służbą, że polski
pacjent jest najważniejszy, że nie będzie kar za nienależną refundację,
że będą nowe umowy na recepty, że można się na pamięć nauczyć Listy
Leków Refundowanych i ChPL... I wszyscy zadowoleni bo kontrakt w tym
roku większy o 0,23%, nikt nie merda ogonem, bo ogona nie ma, a wielu
żałuje, że nie ma...
Powiem szczerze, pieska mi żal, ma niewielki rozumek, wielkości
orzeszka... ale żeby wykształceni ludzie po studiach dali sobą tak
manipulować?!
Sorki, że piszę bez sensu, ale ... ja nie chce się nazywać Wyp...j !!!!
Co mnie ku....a to wszysko obchodzi?
Będę leczył tak jak się nauczyłem, że to kosztuje na 100%? No cóż
zdrowie kosztuje.
NFZ-towi będę mówił: Wyp...j!!! Niech się nauczy reagować prawidłowo.
Wolny zawód
lekarz
Trybunał Konstytucyjny w wyroku z dnia 19 października 1999 r. (sygn.
akt SK 4/99) wskazał, że odniesieniu do wolnych zawodów treścią wolności
wykonywania zawodu jest stworzenie sytuacji prawnej, w której: po
pierwsze, każdy mieć będzie swobodny dostęp do wykonywania zawodu,
warunkowany tylko talentami i kwalifikacjami; po drugie, mieć będzie
następnie rzeczywistą możliwość wykonywania swojego zawodu oraz – po
trzecie, nie
będzie przy wykonywaniu zawodu poddany rygorom podporządkowania, które
charakteryzują świadczenie pracy. Jest
jednak rzeczą oczywistą, że wolność wykonywania zawodu nie może mieć
charakteru absolutnego i że musi być poddana reglamentacji prawnej, w
szczególności gdy chodzi o uzyskanie prawa wykonywania określonego
zawodu, wyznaczenie sposobów i metod (ram) wykonywania zawodu, a także
określenie powinności wobec państwa czy samorządu zawodowego. Innymi
słowy, konstytucyjna gwarancja "wolności wykonywania zawodu" nie tylko
nie kłóci się z regulowaniem przez państwo szeregu kwestii związanych
tak z samym wykonywaniem zawodu, jak i ze statusem osób zawód ten
wykonujących, ale wręcz zakłada potrzebę istnienia tego typu regulacji,
zwłaszcza, gdy chodzi o zawód zaufania publicznego, jakim jest zawód
adwokata.
Według komisarza Mario Montiego od 1999 roku członka Komisji
Europejskiej odpowiedzialnego za nadzór nad przestrzeganiem w krajach
członkowskich Unii Europejskiej zasad wolnej konkurencji: "większość
wolnych zawodów wykształciła się jeszcze w średniowieczu w systemie
cechowym co spowodowało, że regulacje sposobu wykonywania tych zawodów
są bardzo szczegółowe. Ponadto większość z obowiązujących zasad i praw
wykonywania określonego zawodu zostało ustanowionych przez samorządy
zawodowe".
Cechy[edytuj]
Na podstawie badań w Instytucie Wolnych Zawodów przy Uniwersytecie
Aleksandra w Norymberdze wyszczególniono następujące cechy wolnego
zawodu:
* wysokie kwalifikacje i kompetencje zawodowe poparte przygotowaniem
praktycznym;
* czynności zawodowe wykonywane osobiście;
* szczególną więź o charakterze osobistym między wykonawcą, a odbiorcą
świadczenia opartą na zaufaniu a nie tylko na wiedzy i kompetencjach,
* wysoki poziom moralny wykonawcy, wynikający z etosu zawodowego;
* samodzielność
i niezależność w podejmowaniu decyzji ;
* osobistą odpowiedzialność za należyte wykonanie świadczenia (zarówno
materialną, jak i korporacyjną).
O kwalifikacji danego zawodu jako zawodu wolnego nie decyduje tylko samo
osobiste wykonywanie usług objętych jego zakresem, bowiem wśród
przesłanek pozwalających na uznanie zawodu za wolny wymienia się także:
* odpowiednio wysokie wykształcenie (które samo nie wystarcza, aby
uprawiać wolny zawód),
* szczególny status prawny,
* specyficzny przedmiot czynności zawodowych, którym są usługi o
wyjątkowym charakterze bezpośrednio i osobiście wykonywane,
* działalność
na własny rachunek (w tym prawnie nieskrępowany sposób wykonywania
zawodu) ,
* obowiązek zachowania tajemnicy zawodowej (m.in. ochrona prywatności
klienta),
* obowiązek uczestnictwa w strukturach samorządowych i korporacyjność
osób wykonujących wolny zawód (ta okoliczność budzi najwięcej zastrzeżeń
i wątpliwości wśród osób nie należących do samorządu),
* wykonywanie tego zawodu poza stosunkiem pracy,
* niewymierność czasu wykonywanej w jego ramach pracy,
* odpowiedzialność cywilna za szkody powstałe przy wykonywaniu czynności
objętych jego zakresem,
* otrzymywanie wynagrodzenia oraz elastyczność w kształtowaniu swoich
perspektyw emerytalnych.
W doktrynie prawa wskazuje się, że wykonywanie wolnego zawodu należy do
swoistego rodzaju "posłannictwa zawodowego" opartego na szczególnych
wymogach w zakresie kwalifikacji zawodowych oraz cech charakteru osób
wykonujących ten zawód.
"pro auctore", "pro familia".
Ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty (UoZL) z dnia 5 grudnia
1996 r. (Dz.U. 1997 Nr 28, poz. 152) wraz z późniejszymi zmianami
Art. 41.
1. Lekarz ma obowiązek prowadzenia indywidualnej dokumentacji medycznej
pacjenta.
2. Sposób prowadzenia i udostępniania dokumentacji medycznej przez
lekarza określają przepisy
ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw
Pacjenta.
Jak stanowi natomiast wyżej wymieniony art. ustawy o prawach
pacjenta(...) "Minister właściwy do spraw zdrowia, po zasięgnięciu
opinii Naczelnej Rady Lekarskiej, Naczelnej Rady Pielęgniarek i
Położnych oraz Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych, określi, w
drodze rozporządzenia, rodzaje i zakres dokumentacji medycznej oraz
sposób jej przetwarzania, uwzględniając rodzaje podmiotów udzielających
świadczeń zdrowotnych, a także konieczność zapewnienia realizacji prawa
dostępu do dokumentacji medycznej, rzetelnego jej prowadzenia oraz
ochrony danych i informacji dotyczących stanu zdrowia pacjenta."
Oznacza to, że przepis wykonawczy ma zawierać enumeratywny wykaz
sytuacji w których istnieje obowiązek prowadzenia dokumentacji medycznej
oraz, przede wszystkim, zobowiązanych do tego podmiotów.
I tak, obecnie obowiązujące Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie
rodzajów i zakresu dokumentacji medycznej w zakładach opieki zdrowotnej
oraz sposobu jej przetwarzania wymienia enumeratywnie jakie podmioty
prowadzą dokumentację medyczną i co wchodzi w jej skład w każdym
wypadku. Nie wymienia ono lekarza wystawiającego recepty "pro auctore",
"pro familia". Zapisy ww. rozporządzenia stanowią ius cogens i tym samym
postanowienia umów, które wprowadzają odmienne uregulowania (np.
obowiązek prowadzenia dokumentacji przez podmiot nie wymieniony w
rozporządzeniu, tak jak ma to miejsce w indywidualnych umowach z NFZ) są
nieważne ex lege. Ponadto, skoro rozporządzenie nie wymienia lekarza
jako osoby fizycznej (piszącego recepty pro auctore/pro familia) i nie
określa co ma stanowić dokumentację medyczną w tym wypadku, to NFZ nie
dysponuje aktem prawnym na podstawie którego mógłby twierdzić, że lekarz
prowadzi dokumentację nieprawidłowo.
Grzegorz
Krupiński
05.09.2011
Nie czuję się mądrzejszy po przedwyborczej debacie na temat ochrony
zdrowia. Politycy jak ognia unikają odpowiedzi na kluczowe pytania - o
finansowanie i konstrukcję systemu opieki zdrowotnej, chętnie podejmując
tematy poboczne, jak opieka medyczna w szkołach, koszt poboru składki
czy organizację kolejek dzięki numerowi PESEL lub elektronicznej karcie
ubezpieczenia zdrowotnego.
W gruncie rzeczy nie dziwię się. Politykami z prawa i z lewa rządzi
strach. Strach przed powiedzeniem wyborcom prawdy. Po pierwsze, że
prędzej czy później, w taki czy inny sposób, będziemy musieli zwiększyć
nakłady na służbę zdrowia. Po drugie zaś, że kolejki były, są i będą,
podobnie zresztą jak w innych krajach, a w przyszłości zapewne raczej
dłuższe niż krótsze, skoro społeczeństwo się starzeje, a jednocześnie
jest coraz bardziej świadome swoich praw lub możliwości terapii, a w
dodatku lekarzy jest za mało, a wielu z nich jest wieku emerytalnym.
OECD czy Trzeci Świat?
Przypomnijmy fakt, że łączne wydatki na ochronę zdrowia w Polsce w
2009 r. wyniosły 7,37% Produktu Krajowego Brutto (przy czym nakłady
publiczne na tę sferę to tylko 5,32% PKB). Średnia dla 34 krajów OECD
wyniosła 9,5% PKB. Podobne jak w Polsce wydatki notują Węgrzy, niższe -
Estonia (7%), Korea Płd. (6,9%), Luksemburg (6,8%), Meksyk (6,4%) oraz
Turcja (6,1%). Więcej od nas na zdrowie przeznaczają m.in. Czesi (8,2%),
Słowacy (9,1%), Słowenia (9,3%), Hiszpania (9,5%), Irlandia (9,5%),
Grecja (9,6%). Na czele zestawienia jak zwykle jest USA (17,4%), a dalej
Holandia (12%) i Francja (11,8%).
Dodajmy, że w 2009 r. wyniosły wydatki zdrowotne
per capita w
Polsce wyniosły 1394 dol. i - biorąc pod uwagę kraje OECD - niższe były
tylko w Estonii ($1393), Chile ($1186), Meksyku ($918) i Turcji ($902).
Średnia OECD wyniosła $3223. Na każdego Węgra przypada $1511, Słowaka -
$2084, Czecha - $2108, Słoweńca - $2579, Hiszpana - $3067, Irlandczyka -
$3781. Na czele znów USA ($7959), przed Norwegią ($5352) i Szwajcarią
($5144).
Jak w tym świetle, panie i panowie politycy, wypadają wasze
zapewnienia, że nie chodzi o zwiększanie wydatków, a jedynie o ich
uporządkowanie, racjonalizację i uszczelnienie systemu? Nie negując
słuszności tych postulatów, wypada zapytać, jaką drogą Polska będzie
podążać. Czy równamy do Estonii, Meksyku i Turcji, czy raczej
chcielibyśmy przynajmniej nadążać za Słowakami i Czechami?
Gra w monopol
A skoro w debacie nie padły słowa o konieczności zwiększenia
wydatków, to i o ubezpieczeniach dodatkowych - czy to uzupełniających
ofertę NFZ, czy to dla niej konkurencyjnych - usłyszeliśmy niewiele. Tym
samym niewiele też było mowy o demonopolizacji NFZ. Jedynie
przedstawiciel PJN mówił o podziale Funduszu na regionalne kasy chorych.
Może obecność kogoś z PiS wniosłaby coś nowego, bo ta partia proponuje
likwidację NFZ i finansowanie świadczeń bezpośrednio z budżetu państwa
(co zresztą demonopolizacji nie oznacza).
Szkoda, bo wydaje się, że wartością takiego rozwiązania byłoby już
samo zaoferowanie możliwości wyboru ubezpieczyciela, zarówno pacjentom,
jak i placówkom opieki zdrowotnej. Za rozbiciem monopolu Funduszu
zagłosowało w ankiecie mp.pl 90% lekarzy, od dawna postuluje to OZZL, a
nie tak dawno temu, bo w 2008 roku decentralizację planowała sama
minister Kopacz, która zgłosiła projekt ustawy o państwowym nadzorze nad
systemem powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego.
Pisałem o tym ponad rok temu i teraz podtrzymuję, że prezes Funduszu
idealnie odgrywa rolę "chłopca do bicia". Co złego w działaniu sektora
opieki zdrowotnej, to jego wina, a dobrotliwy minister zdrowia musi
grozić mu palcem i naprawiać poczynione przez niego szkody, niczym
"dobry" car karzący "złego" urzędnika. W ten sposób wiecznie można
zrzucać winę na biurokrację i złośliwych "urzędasów", zbijając
jednocześnie swój kapitał polityczny.
Darmowe się należy
Politycy chętnie mówią o nieograniczonym popycie na zdrowie, a
jednocześnie słyszymy o starzeniu się społeczeństwa. Czy w kontekście
tylko tych dwóch tez nie wypadałoby się odnieść do propozycji
wprowadzenia drobnych, symbolicznych opłat od pacjentów, które - być
może - powyżej pewnych kwot lub dla pewnych grup ludności mogłyby być
refundowane?
Oczywiście żaden marzący o reelekcji poseł nie zająknie się nawet na
ten temat. Tymczasem 90% lekarzy w ankiecie na stronie mp.pl
opowiedziało się za tym rozwiązaniem. Warto zauważyć, że 9 lat temu za
współpłaceniem optowało 2/3 naszych respondentów. A przecież mikroopłaty
mogłyby mieć nawet wartość wychowawczą lub wręcz profilaktyczną, bo
większość Polaków jest przeświadczona, że to, co darmowe (czyli
leczenie), jest niewiele warte i nie trzeba tego szanować (a więc nie
trzeba dbać o zdrowie).
Lecz się sam
Szkoda też, że nikt w trakcie debaty nie poruszył problemu zbyt małej
liczby lekarzy. Zgodnie z danymi OECD, w 2009 r. w Polsce na 1000
mieszkańców przypadało 2,2 lekarza praktykującego. Gdzieś było mniej?
Owszem - w Turcji (1,6/1000), Korei (1,9), Meksyku (2). Dla porównania:
na Węgrzech 3, w Czechach 3,6, w Hiszpanii 3,5. I jeszcze przykłady "z
górnej półki": Austria - 4,7, Norwegia - 4, Grecja - 6,1 (no, może na
tej Grecji tak się nie wzorujmy).
Jednak polityków najwyraźniej to nie wzrusza. Nikt nie zgłasza
pomysłów na poprawę sytuacji w naszym kraju. Może należy zwiększyć limit
przyjęć na studia? Może zwiększyć liczbę miejsc specjalizacyjnych? Może
skrócić czy ułatwić specjalizację? Może zwiększyć wynagrodzenie
stażystów? Albo płace rezydentów? A może jednak przyznać, że to lekarze
specjaliści powinni zarabiać więcej, co przy okazji mogłoby rozwiązać
problem przepracowania medyków?
Tym bardziej że zgodnie z danymi Naczelnej Izby Lekarskiej niemal co
piąta wykonująca zawód lekarka w Polsce jest w wieku emerytalnym! To
samo dotyczy co szóstej praktykującej dentystki i co siódmego lekarza z
PWZ! Spuśćmy już litościwie zasłonę milczenia na liczbę medyków, którzy
do wieku emerytalnego się zbliżają. W każdym razie ani rząd, ani
opozycja nie wspomina o tej sprawie, choćby nawet snując fantastyczne
rozważania o możliwości imigracji lekarzy.
O czym się nie mówi
O wielu innych rzeczach nie było mowy w debacie. Lekarze rodzinni
słusznie zwracają uwagę na pominięcie kwestii marginalizacji roli
podstawowej opieki zdrowotnej na rzecz specjalistyki i szpitalnictwa.
Rzeczywiście, nie tylko alokacja środków na poszczególne rodzaje
świadczeń, ale i mnożenie (często absurdalnych) przepisów zmniejszają
możliwości lekarza pierwszego kontaktu, z którym ów kontakt coraz
częściej ogranicza się do wypełniania kolejnych druków (skierowanie,
zwolnienie, recepta, druki statystyczne), kosztem pogłębionego wywiadu i
diagnostyki.
A skoro nie mówiono o POZ, to tym bardziej milczano o profilaktyce.
Truizmem jest stwierdzenie, że za zdrowie człowieka medycyna naprawcza
odpowiada jedynie w 10-20%. Nie wygląda jednak na to, żeby polityków
obchodziła np. niska zgłaszalność na programy profilaktyczne prowadzone
przez NFZ. A może zasadne byłoby zlecanie niektórych zadań (o
charakterze PR) innym podmiotom, np. prywatnym firmom czy samorządom? To
tylko jedna z propozycji, jakie mogły paść w debacie. Ale nie padły.
Nie padła też - niegdyś forsowana przez minister Kopacz - propozycja
włączenia profilaktycznych badań przesiewowych do zestawu obowiązkowych
badań pracowniczych. Nie padła zapewne dlatego, że obok siedziała
przeciwna temu pomysłowi minister Fedak. I tak w atmosferze wzajemengo
zrozumienia przeszliśmy nad tą sprawą do porządku dziennego.
Nikt też nie zgłasza propozycji, by - wzorem niektórych krajów -
obłożyć dodatkowym podatkiem żywność "śmieciową". Tym bardziej nikt nie
ośmieli się wspomnnieć, że być może np. nałogowi palacze powinni
zapłacić wyższą składkę zdrowotną. I tak wracamy znów do kwestii
finansowania systemu opieki zdrowotnej, która najwyraźniej jest tematem
tabu...
Podstawowa opieka zdrowotna
Próba raportu
Podstawowa opieka zdrowotna, a ściślej lekarze w niej zatrudnieni, to nasza zawodowa wizytówka. W końcu dorosły człowiek trafia do szpitala czy specjalisty nie tak znowu często.
Problemy lekarzy pierwszego kontaktu, zatrudnionych w tzw. ambulatoryjnej opiece, są zazwyczaj odsuwane na plan dalszy, wobec napięć występujących w szpitalach. Są oni zresztą rozproszeni, nie mają żadnej reprezentacji poza Izbą, ich finanse reguluje jednolita stawka kapitacyjna - władza uważa więc, podobnie jak media, że nie ma się tu czym szczególnie zajmować.
Tymczasem chaos panujący w systemie dotarł i tutaj, niekiedy oczywiste wydawałoby się regulacje zostały zaniechane, ciężary rozbuchanej sprawozdawczości dla NFZ nie ominęły podstawowej opieki zdrowotnej, filozofia niewiary w uczciwość przeciętnego lekarza przeniosła się na regulacje prawne - napięć jest sporo.
I o nich ten raport na przykładzie Małopolski*)
I. ZOZ-y w Małopolsce - dane podstawowe
Wg danych GUS, w 2006 roku ambulatoryjną opiekę zdrowotną w województwie małopolskim zapewniały 1184 przychodnie, ośrodki zdrowia i poradnie, w tym 907 to NZOZ-y, a 227 to zakłady publiczne. Te ostatnie znajdowały się głównie we wsiach i niewielkich miejscowościach, gdzie chęć do przekształceń była umiarkowana.
Natomiast wg Małopolskiego Oddziału NFZ, w styczniu 2008 roku zakontraktowanych było 446 placówek podstawowej opieki zdrowotnej, spośród których 100 stanowiły placówki publiczne, a pozostałe 346 - niepubliczne (w tym NZOZ-y oraz prywatne i grupowe praktyki). Różnice w ilości kontraktów, a rzeczywistą ilością placówek (przychodni, ośrodków zdrowia itp.) znajdujących się w regionie wynikały z faktu, że wiele przychodni zawiązało po prostu wspólne organizmy ekonomiczne, służące do negocjacji z NFZ, do prowadzenia sprawozdawczości dla Funduszu i spełniania innych obowiązków wobec płatnika. Tendencje do konsolidacji NZOZ-ów są zresztą coraz bardziej widoczne. Warto też dodać, że w Krakowie nie mamy już przychodni publicznych, ponieważ wszystkie uległy przekształceniu w NZOZ-y.
Ale mniej sza o strukturę własności sieci poz, interesuje nas raczej, czy jest ona wystarczająca? Małopolska, według danych opublikowanych w biuletynie statystycznym Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia, pod względem ilości zatrudnionych lekarzy poz znajdowała się na czwartym miejscu (za woj. mazowieckim, śląskim i łódzkim), ale jak się to nasycenie miało do liczby mieszkańców, CSIOZ nie ujmowało. Wiadomo jedynie, że nasycenie placówkami poz w Krakowie, Tarnowie i powiecie krakowskim było nieporównywalnie wyższe niż w powiecie miechowskim, suskim czy proszowickim. Ale też rzadsze jest w tych powiatach zaludnienie.
Niestety, Ministerstwo Zdrowia nie opracowało dotąd wskaźników informujących, ilu lekarzy i jakiej specjalności powinno przypadać na określoną populację mieszkańców. Takich badań, ani nawet symulacji w Polsce się nie prowadzi. |
II. Kadry medyczne
Przyjmijmy zatem, że mamy 1184 placówki ambulatoryjnej opieki zdrowotnej w województwie, z czego 453 to wyłącznie placówki poz i przyjrzyjmy się ilości lekarzy (rodzinnych, internistów i pediatrów) zatrudnionych w poz.
Wg danych pochodzących z Rejestru Lekarzy, prowadzonego przez Izbę, w 2008 roku mieliśmy w województwie 2 512 internistów, 931 lekarzy medycyny rodzinnej oraz 1464 pediatrów. Gdzie pracują, trudno powiedzieć, bo przecież nieprzerwanie trwa ruch kadrowy -ludzie zmieniająmiejsca pracy, awansują, wyjeżdżają. Nadto interna jest przecież punktem wyjścia do dalszych specjalizacji szczegółowych. Natomiast wg danych MCZP na koniec 2006 roku w całej opiece zdrowotnej zatrudnionych było 917 lekarzy chorób wewnętrznych, 569 lekarzy medycyny rodzinnej oraz 587 pediatrów, dla których jednostka sprawozdawcza była głównym miejscem pracy.
Konkludując: ostatecznie nie wiemy, ilu mamy lekarzy pracujących w podstawowej opiece zdrowotnej w Małopolsce. I możemy się bez tej wiedzy obejść.
Zajmiemy się natomiast usytuowaniem lekarza poz w polskim systemie ochrony zdrowia.
III. Jeden lekarz na 2750 obywateli
Taką normę, a ściślej jej górny limit określa Zarządzenie Prezesa NFZ z dnia 25 września 2007 roku, w sprawie liczby świadczeniobior-ców objętych opieką jednego lekarza poz.
- "Z normy tej wynika, iż średnio dziennie powinno być przyjętych ok. 25 pacjentów, nie licząc wizyt domowych" - mówi dr Tomasz Walasek, szef NZOZ Kraków-Południe przy ul. Szwedzkiej. Tymczasem kierująca podległym mu ośrodkiem poz w Kurdwanowie Nowym, dr Ewa Hydzik mówi, że lekarze ośrodka przyjmują średnio 700 do 800 pacjentów miesięcznie, co dzielone przez 25 dni roboczych w miesiącu daje średnią 37 osób dziennie. W okresach jesienno-zimowych liczby te są jeszcze wyższe - dochodzą nawet do 60 osób na dzień.
Z roku na rok, ta liczba systematycznie wzrasta. "W 2003 roku na 2 tys. zaoptowanych obywateli przypadało rocznie 6 tys. porad; w 2005 r. - 7 tys. porad; w 2007 r. - 10 tys. porad; tylko w styczniu i lutym 2008 - na 2 tys. zaoptowanych - udzielono już 2 500 porad" - tak wyglądają statystyczne dane jednej z przychodni, które na portalu "Medycyny Praktycznej" podał jeden z użytkowników.
Przyczyna takiego stanu rzeczy nie tkwi wyłącznie w starzeniu się społeczeństwa, choć tego faktu nie można bagatelizować.
Im więcej jest ludzi w podeszłym wieku w danym rejonie, tym liczba wizyt u lekarzy rośnie. Działa tu jednak kilka dalszych czynników. Najbardziej winne są przyzwyczajenia niektórych pacjentów, dla których wizyta u lekarza stanowi towarzyską formę spędzania wolnego czasu (tzw. "stali bywalcy"). |
Nie ma tygodnia, by nie zapisali się do lekarza, spragnieni zainteresowania swoim zdrowiem. Swoje robi też biurokracja NFZ, zmuszająca pacjentów do ekstra wizyt po receptę czy skierowanie do specjalisty. Wyraziście obnażyły całe to zjawisko skutki wprowadzenia w Czechach drobnych opłat (ok. 4 zł) za wizytę u lekarza poz. W trzy miesiące po jej wprowadzeniu, liczba wizyt u lekarza pierwszego kontaktu spadła o 36 proc. (!!!) Czy jednak ta tendencja utrzyma się? - będzie wiadomo po roku.
Za takim rozwiązaniem opowiedział się też w Polsce tzw. "biały szczyt", mając na względzie ewentualny dodatkowy strumień pieniędzy do systemu ("zysk" z tego tytułu w Czechach był umiarkowany, przeliczeniu na złotówki ok. 800 mln). Natomiast wszyscy lekarze poz, z którymi rozmawialiśmy, zgodnie akcentowali szansę poprawy jakości usług medycznych, wynikającą z automatycznego spadku liczby pacjentów i możliwości poświęcenia choremu znacznie większej ilości czasu. Niestety, mimo zgody uczestników "szczytu", a nawet części organizacji reprezentujących interesy pacjentów, premier osobiście zablokował ten pomysł. Można chyba bez ryzyka błędu powiedzieć, że z obawy przed spadkiem wskaźników poparcia dla Platformy Obywatelskiej. Sic!
Jest jednak także inna ścieżka poprawy jakości usług. Dr Bogumiła Giza kierowniczka NZOZ-u przy ul. Estery w Krakowie twierdzi, że na Zachodzie liczba osób zaoptowanych do jednego lekarza nie przekracza 1500. Jednak przy polskim systemie finansowania, mówi dr Giza, taka liczba zaoptowanych nie pozwoliłaby pokryć kosztów utrzymania placówki poz. |
Normy te oczywiście nieco inaczej wyglądają w przypadku lekarzy pediatrów - ustalona górna granica zaoptowanych to 1200 dzieci, ponieważ z reguły wymagają one więcej uwagi i czasu niż dorośli pacjenci.
IV. Stawka kapitacyjna
W 2008 roku NFZ podniósł wysokość stawki kapitacyjnej z 76,80 zł (w grudniu 2007) do 81 zł (co przekłada się na 6,75 zł miesięcznie) dla ubezpieczonych w wieku 20-65 lat. Dla dzieci do lat 6 stawka wynosi 129,60 zł rocznie (10,80 zł na miesiąc); dla młodzieży między 7 a 19 rokiem życia - 96,36 zł (8,03 zł miesięcznie), wreszcie dla seniorów powyżej 65 r.ż. - 141,72 zł (11,81 zł na miesiąc).
Co należy pokryć ze stawki? Dr Małgorzata Radwan-Ballada, dyrektor NZOZ w Proko-cimiu przy ul. Teligi wylicza starannie: czynsz, koszty utrzymania obiektu, a więc sprzątanie, wywóz śmieci i utylizację odpadów, ochronę budynku, media - wodę, gaz, energię elektryczną, laboratoria analityczne, aparaturę diagnostyczną i analityczną, materiały sanitarne i opatrunkowe, koszty administracyjne, portoria, telefony, płace - lekarzy, pielęgniarek, rejestratorek, księgowości, obsługi kadrowej i informatycznej (wciąż rosnącej), ubezpieczenia, transport, druk recept. To oczywiście nie wszystko. Ze stawki kapitacyjnej trzeba też pokryć koszty badań diagnostycznych pacjentów, o których zakres trwa niekończący się spór, tak ze specjalistami (AOS), jak i ze szpitalami. Trzeba też sfinansować z niej koszt tzw. opieki całodobowej, najczęściej zlecanej na zewnątrz wyspecjalizowanym placówkom.
Pozornie znaczący wzrost stawki kapitacyjnej pochłonęły w końcu 2007 roku podwyżki płac. Do ich wypłacenia szefowie placówek poz zobowiązani zostali ustawowo, przy czym, jak mówi dr Walasek, pieniądze na ten cel nie zostały ujęte w nowej, zwiększonej w stosunku do 2007 roku stawce kapitacyjnej i kwota ta może być dochodzona sądownie przez odważ-niejszych świadczeniodawców.
Nie sposób więc pogodzić się z tezą, że wzrost nakładów NFZ na podstawową opiekę zdrowotną poprawił jej jakość. Wręcz odwrotnie, wzrost kosztów mediów, ubezpieczeń i innych usług zewnętrznych plus wzrost wynagrodzeń, praktycznie obniżył nakłady na samo leczenie. |
Żeby zamknąć temat nakładów finansowych na podstawową opiekę zdrowotną w Małopol-sce, wg symulacji oddziału wojewódzkiego NFZ z kwietnia 2008 roku, wyniosą one 11,98 proc. budżetu, co w przeliczeniu na złotówki oznacza 449,5 mln zł. Dla porównania, lecznictwo szpitalne pochłonie 44,9 proc. budżetu, ambulatoryjna opieka specjalistyczna 7,5 proc, stomatologia niespełna 2,5 proc, zaś refundacja leków - ponad 17 procent. Ta ostatnia pozycja acz wysoka, charakteryzuje się własną specyfiką. Z jednej strony słyszymy bowiem o ludziach nie realizujących recept ze względu na ceny leków, ale z drugiej doskonale znamy zj awisko chomikowania leków przez pacj entów najstarszej generacji.
V. Problemy lekarzy poz
Na tle całości polskiego systemu ochrony zdrowia, struktura poz jest stosunkowo przejrzysta. Napięcia występują na styku z ambulatoryjną opieką specjalistyczną oraz ze szpitalami. Oczywiście odrębny rozdział będziemy musieli poświęcić relacjom z NFZ.
Kierując pacjenta do specjalisty, lekarz poz powinien wyposażyć go w pewne podstawowe badania. Natomiast dalsza diagnostyka leży w gestii lekarza specjalisty. Ci jednak często odsyłają pacjentów do lekarzy pierwszego kontaktu, przerzucając na nich ciężar sfinansowania dodatkowych badań. Sprawa nie jest bagatelna, bo chodzi o pieniądze. W dodatku specjaliści nie mają w zwyczaju zwrotnego przekazywania lekarzom poz wyników swojej diagnozy. Doszło na tym tle do poważnego konfliktu, który zaostrzył NFZ, wprowadzając od stycznia br. rygor ograniczający lekarzom poz prawo do wystawiania recept przewlekle chorym (typu "P").
Z zapisu Zarządzenia nr 69 Prezesa NFZ z 25 września 2007 (zał. nr 8 do umowy POZ, pkt. 4 i pkt.5) niezbyt czytelnie wynika, że lekarz poz (od 1 stycznia 2008) nim wystawi receptę "P", winien posiadać w dokumentacji pacjenta opinię specjalisty o "rozpoznaniu, sposobie leczenia, rokowaniu i ordynowanych lekach, w tym czasokresie ich stosowania i dawkowania oraz wyznaczonych wizytach kontrolnych". Bez takiej opinii, zawartej w dokumentacji medycznej pacjenta, lekarz poz nie jest uprawniony do wystawienia tego typu recepty. Gdyby rzecz w zarządzeniu NFZ była ujęta od określonego terminu, np. od 1 stycznia 2008, nie byłoby problemu. Tak się jednak nie stało. Stąd pojawiła się interpretacja, w ramach której lekarz od lat prowadzący chorego na np. astmę, cukrzycę, padaczkę czy jaskrę, utracił prawo wystawienia mu recepty "P", pokąd chory nie przedłoży opinii specjalisty. Ba, wystawienie takiej recepty może być karane - lekarz poz z własnej kieszeni ma pokryć różnicę cenową między refundowanym, a pełnopłatnym lekiem.
Zaczął się więc "cyrk" polegający na wysyłaniu leczonych od lat pacjentów chorych przewlekle na wizytę do i tak przeciążonych specjalistów. Kolejka do nich może być dłuższa niż termin podania leku. Ci pacjenci, to często ludzie obłożnie chorzy. Na co komu ten galimatias? |
Nawiasem mówiąc, także pediatrom z poz NFZ ograniczył prawo do zlecania niektórych badań specjalistycznych, tyle że w inny sposób. I tak np., jak podaje dr Irena Lówenhoff, kierowniczka Poradni dla Dzieci w NZOZ Kra-ków-Południe przy ul. Szwedzkiej, Fundusz nie refunduj e badań bakteriologicznych kału, kosztów USG stawów biodrowych u dzieci ani USG centralnego systemu nerwowego. Zamiast tego pacjent miesiącami musi czekać na wizytę u specjalisty, a ryzyko nasilenia się ewentualnej choroby pogłębia się z dnia na dzień. O ile na terenie województwa znajduje się sporo gabinetów alergologicznych, o tyle kilkumiesięczne terminy oczekiwania do neurologa, nefrolo-ga czy ortopedy utrudniają leczenie małych pacjentów".
Lekarze nie kryją irytacji. "To jest ograniczenie przez płatnika prawa wykonywania zawodu" - mówią. "Praktycznie jest to uznanie wieloletniej niekiedy dokumentacji lekarskiej pacjenta za makulaturę". Dr Małgorzata Radwan-Ballada uważa, że to pośredni skutek monopolu NFZ.
Przedstawicielki Funduszu w rozmowie z nami stanęły na stanowisku, że przepis obowiązuje tylko nowych przewlekle chorych, od 1 stycznia 2008 roku. Ale z zapisu rozporządzenia wynika, że "w dokumentacji medycznej musi się znajdować "informacja której zakres" opisaliśmy powyżej i żadnej daty nie ma!
- Poza tym - mówi dr Tomasz Walasek - doświadczenie uczy że od Małopolskiego Oddziału NFZ można wyegzekwować wyłącznie to, co zostało potwierdzone na piśmie i to pod warunkiem że Fundusz nagle nie zmieni interpretacji pisemnych ustaleń. Deklaracje ustne nie mają praktycznego znaczenia.
Sztuczne generowanie kolejek, cynicznie uzasadnianych dobrem pacjenta, wywołuje też kolejny zapis dotyczący ograniczenia niektórym grupom specjalistów liczby pacjentów do czterech, których wolno przyjąć na godzinę. "Czemu nie jednego? Czy chodzi faktycznie o dobro pacjenta - pyta dr Walasek, czy o ograniczenie ilości świadczeń, czyli o zaoszczędzenie wydatków?".
VI. Lekarze POZ a szpitale
Drugie pole konfliktu rozpościera się między lekarzami poz a szpitalami, o przeprowadzenie badań przedzabiegowych.
Teoretycznie lekarz poz kierując pacjenta do szpitala wyposaża go w podstawowe badania diagnostyczne, analityczne i obrazowe, np. rtg stawów, czaszki, usg jamy brzusznej, które uza-sadniająpotrzebę zabiegu. Natomiast szpital po-winienje sobie uzupełnić badaniami, które uzna za stosowne. Lekarz poz nie jest zresztą zobowiązany, do finansowania badań grupy krwi, usg prostaty, PSA, tarczycy, echa serca - mało tego nie jest uprawniony do ich zlecania. Szpitale jednak usiłują zepchnąć je na lekarza poz obniżając swoje koszty. Mało tego, w trakcie oczekiwania na operację, trwającego niekiedy 2-3 miesiące, także wykonane na koszt lekarza poz badania podstawowe się dezaktualizują. Szpital staje na stanowisku, że należą one do lekarza poz, a ten z kolei stoi na stanowisku, że już je wykonał i nie będzie finansował ich ponownie. Podobne jak w przypadku badań specjalistycznych wzajemne "odbijanie piłeczki" odbywa się w przypadku finansowania kosztów transportu medycznego - z domu na zabieg i do domu po operacji. Często zdarza się, że szpitale odsyłają chorych do lekarzy poz, by ci wystawili im skierowanie na transport. Tymczasem, jak mówi dr Bogumiła Giza, to placówka, która akurat leczy pacjenta, powinna wskazać konkretnego przewoźnika i pokryć koszty transportu.
Przepychanie kosztów wymaga klarownej wykładni prawnej, a jej po prostu nie ma choć trudno zaprzeczyć że nowe rozporządzenie obowiązujące od 1 stycznia 2008 jest próbą uporządkowania tej kwestii.
VII. Opieka całodobowa i wizyty domowe
Kolejnym kłopotliwym problemem lekarzy poz jest opieka całodobowa i wizyty domowe. Tę pierwszą przychodnie poz zlecają zazwyczaj Pogotowiu, godząc się na pomniejszenie przysługującej im stawki o określony procent. Tak się dzieje w NZOZ przy ul. Teligi w Pro-kocimiu, której sąsiadem jest stacja pogotowia. Dla odmiany np. NZOZ Kraków-Południe, skupiający w swych strukturach 11 przychodni i obejmujący swym zasięgiem ok. 100 tys. pacjentów, uruchomił od godziny 18 00 do 8 00 coś na kształt własnego pogotowia, obsługującego pacjentów zaoptowanych u siebie, a wymagających w tych godzinach doraźnej pomocy lekarskiej.
Pozostałym pacjentom pozostają SOR-y, z którymi trwa kolejny konflikt. Szpitale uważają, że lekarze poz odsyłająpacjentów do SOR-ów masowo, wcale nie wnikając w charakter schorzeń, którymi w lżejszych przypadkach powinni zająć się sami. Na dowód szpitale przytaczają dane statystyczne dotyczące masowego wzrostu ilości pacjentów zgłaszających się do SOR-ów z lekkimi dolegliwościami, sugerując że napływ ten jest skutkiem polityki lekarzy poz, którzy ich tu kierują, natomiast lekarze poz zaprzeczają temu stanowczo.
Obie strony nie doceniają inteligencji pacjentów, którzy zorientowali się, że SOR-y to jedyne miejsce, w którym mogą się dostać do lekarza natychmiast, bez skierowania, a w dodatku najprawdopodobniej zostaną im tam od ręki wykonane badania specjalistyczne, na które gdzie indziej trzeba czekać. |
Natomiast gdy do poradni (i to w piątkowe popołudnie) ustawiają się pacjenci z ostrym przypadkiem internistycznym czy kardiologicznym, od razu wysyłani muszą być do szpitali.
Jednak na ten aspekt, jak mówi dr Bogumiła Giza, nie można narzekać. - "W tej kwestii współpracujemy ze szpitalem im. J. Dietla i jeszcze nie zdarzyło się, by szpital odesłał z kwitkiem skierowanego tam pacjenta, uznając skierowanie za bezzasadne".
Jak problem rozwiązać? - nie wiadomo. NFZ zaniża stawki SOR-om, a szpitale skłonne są wręcz do ich likwidacji, bo generują długi. Równocześnie ryzyko odesłania pacjenta do lekarza poz jest często zbyt poważne, zwłaszcza gdy nie zostało dokonane rozpoznanie.
Drugi problem mianowicie wizyt domowych jest skomplikowany w inny sposób. Teoretycznie lekarz pierwszego kontaktu przyj -muje w przychodni 5 godzin, pozostały czas pracy 2 godziny 35 minut ma na wizyty. Jeśli rejon jest zwarty, jak to ma miejsce w wypadku NZOZ przy ul. Teligi w Prokocimiu, problemu nie ma. Gdy jednak przychodnia poz obejmuje bardziej rozległy teren, przykładem niech tu będzie ta z Kurdwanowa obejmująca Sobonio-wice, Rajsko, Kurdwanów Stary, WolęDuchac-ką, Piaski Stare, Piaski Nowe, Osiedle Gołaśka - o dojściu tam na piechotę nie ma mowy.
Trzeba dotrzeć komunikacją miejską lub samochodem, ale przecież nie wszyscy lekarze je mają. Ryczałt miesięczny na dojazdy jest wręcz humorystyczny (110 zł), a i tak zależy od dobrej woli kierownika zakładu - mówi dr Wala-sek. W efekcie z 2,5 godziny pracy robi się 4-5 godzin.
O detalu związanym z formalnym zniesieniem rejonów - pacjent ma przecież prawo wyboru lekarza - już nie wspominamy. Na szczęście działa przyzwyczajenie i pacjenci spoza rejonu są stosunkowo nieliczni.
VIII. Lekarze rodzinni
Rozmawiając o kadrach w podstawowej opiece zdrowotnej trudno przejść obok problemu kwalifikacji zawodowych lekarzy pierwszego kontaktu. W Polsce uporczywie lansowany j est model obsadzenia poz lekarzami rodzinnymi. Wystarczy spojrzeć na statystykę przyznawanych dorocznie rezydentur, by zobaczyć, że obejmują one blisko połowę miejsc dla specjalizujących się lekarzy(!). Do tego silne lobby (Porozumienie Zielonogórskie, obsada kierownicza MZ i nie tylko) preferujące tę dyscyplinę posunęło się nawet do tego, by utrudnić internistom i pediatrom pracę w poz-ach (patrz ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych z 24 sierpnia 2007 roku), która wręcz eliminuje internistów i pediatrów z pracy w poz! Zachowali je jedynie ci, którzy wcześniej w poz pracowali. Na szczęście nie można tej ustawy wcielić w życie w pełni, bo nie ma jeszcze wystarczającej ilości lekarzy rodzinnych, ale proces nasycania nimi podstawowej opieki zdrowotnej trwa - i zaryzykujemy tu tezę - na szkodę jakości polskiej opieki zdrowotnej.
To naprawdę truizm: rozwój medycyny poszedł już tak daleko, że lekarzy "do wszystkiego" nie sposób wykształcić. A już przedkładanie lekarza rodzinnego ponad lekarza internistę, który ukończył najtrudniejszą bodaj specjalizację medyczną jest skandalem! |
Tyle że uzyskanie specjalizacji z medycyny rodzinnej jest tańsze i krótsze (był nawet czas tzw. krótkiej ścieżki, gdy wystarczało 6 miesięcy). Wadliwe rozpoznania, trafiające m.in. do rzeczników odpowiedzialności zawodowej w Izbach, obciążają najczęściej tę właśnie specjalność. Wystarczy przejrzeć programy kształcenia lekarzy rodzinnych np. w zakresie chirurgii ogólnej czy ginekologii i położnictwa, a także porównać czas na nie przeznaczony z oczekiwaniami nabycia przez nich pewnych umiejętności, by stwierdzić jak dalece są one nierealne, a nawet absurdalne. Dramatyczne sygnały dochodzą np. od onkologów, także dziecięcych. Mamy akurat pod rękąpacjenta, u którego guzek na skórze lekarz rodzinny leczył naj -pierw dermatologicznie, maściami, potem skierował go na chirurgię plastyczną do wycięcia, i dopiero prywatna konsultacja u chirurga ogólnego spowodowała badanie histopatologiczne, które ujawniło, że mamy do czynienia z czerniakiem.
Żeby nie było nieporozumień. Dalecy jesteśmy od atakowania ciężko pracujących lekarzy rodzinnych, od kwestionowania ich dobrej woli, zapału, poświęcenia. Przedmiotem ataku jest wyłącznie system, który skazuje ich na rolę omnibusów, czyniąc z nich poniekąd ofiary błędnych koncepcji.
Doktor Małgorzata Radwan-Ballada, dyrektor NZOZ przy ul. Teligi w Krakowie posiada dwie specjalizacje: pediatrię i medycynę rodzinną. "Nie ma porównania, mówi. Poziom wiedzy wyniesiony z ukończenia pediatrii jest nieporównywalnie wyższy niż z medycyny rodzinnej. Gdy mam do wyboru zatrudnienie internisty bądź lekarza rodzinnego, w ogóle się nie waham. Biorę internistę. Idziemy w błędnym kierunku kształtowania podstawowej opieki. Nawet Wielka Brytania, gdzie się ten kierunek narodził, wycofuje się z niego." Potwierdzają do pozostali nasi rozmówcy. "To krótka ścieżka - mówią lekarze. Czysty nonsens." Najostrzej problem definiuje szef NZOZ Kraków-Południe, dr Tomasz Walasek: "Eliminacja lekarzy chorób wewnętrznych i pediatrów z pracy w podstawowej opiece zdrowotnej to zamysł szkodliwy, nieodpowiedzialny, godzący w jakość opieki zdrowotnej, uderzający wprost w pacjentów". By posłużyć się jeszcze autorytetem z najwyższej półki, dodamy iż wielokrotnie wypowiadał się przeciw tej polityce m.in. prof. Andrzej Szczeklik.
W Małopolsce jeszcze nie odczuwamy tak drastycznie problemu lekarzy rodzinnych, interniści i pediatrzy stanowią wyraźną większość, ale przy takiej polityce - tylko do czasu.
IX. Podstawowa opieka zdrowotna a NFZ
Dla Narodowego Funduszu Zdrowia podstawowa opieka zdrowotna nie stanowi większego problemu. Z budżetu NFZ idzie na poz, jak wspomnieliśmy niespełna 12 procent nakładów. Stawka jest tu ujednolicona w całym kraju, środowisko lekarzy poz jest rozproszone i tylko Porozumienie Zielonogórskie, któremu trzeba tu oddać honor w tej kwestii, potrafi skutecznie upomnieć się o interesy lekarzy pierwszego kontaktu.
Dla lekarzy poz sprawa się jednak na pieniądzach nie kończy.
Prawdziwą zmorą płynącą z NFZ j est jego wciąż rosnąca biurokracja, napędzana modnym hasłem "uszczelniania systemu". Limit czasu, który lekarz poz może poświęcić pacjentowi, wciąż się kurczy, na rzecz jego obowiązków administracyjnych. Natomiast pakiet danych, które menadżerowie poz muszą przekazać do Funduszu wciąż rośnie. |
"Gdy powstawał NZOZ Południe - mówi dyr. Walasek - a to było jeszcze w czasach kas chorych, wystarczał mi jeden informatyk. Teraz zatrudniam 8, a to wciąż mało. Wciąż narzuca się nam nowe informatyczne zakresy sprawozdawczości". O ich względnej wartości mówił na ostatnim XXIV Okręgowym Zjeździe Lekarzy w Krakowie delegat dr Tomasz Śliwiń-ski. Oto fragment jego wystąpienia dotyczący niekorzystnych dla świadczeniodawców praktyk w zakresie obowiązującej sprawozdawczości : " 1) ogłaszanie zmian w zasadach rozliczeń bez odpowiedniego vacatio legis; 2) wprowadzanie wielu istotnych zmian w zasadach rozliczeń z NFZ w trakcie trwania roku rozliczeniowego; 3) brak dostosowania rozporządzeń do możliwości systemów informatycznych płatnika; 4) brak spójnej polityki w kwestii zakresu i sposobu gromadzenia danych, ich przekazywania i przetwarzania przez poszczególne oddziały NFZ, obsługiwane przez różne firmy; 5) brak jednolitego standardu eksportu danych do NFZ; 6) nadal monopolistyczne pozycje firm obsługujących NFZ, narzucających swoje rozwiązania technologiczne; 7) brak profesjonalnego podejścia ze strony płatnika do procesu modernizacji i modyfikacji swoich systemów informatycznych". Wystarczy?
Raporty z codziennych wizyt pacjentów, z rozbiciem na charakter chorób, sporządza się z każdego dnia. Lekarze wypisują numery pe-sel i wertują indeksy, w których zapisane są statystyczne numery, zwłaszcza rzadszych chorób. Jak coś pomylą, grożą im kary, a nawet wstrzymanie kontraktu. Potrącenia z pensji można doświadczyć, jak mówi dr Lowenhoff, nawet za brak parafki na własnej pieczątce w kartotece pacjenta. - "Nasze relacje z Narodowym Funduszem Zdrowia ciężko nazwać współpracą. NFZ bowiem ogranicza się jedynie do zlecania nam nowych obowiązków i karania w przypadku ich niewykonania" - uważa dr Giza. Po co to wszystko, skoro i tak obowiązuje stawka kapitacyjna. Nie ma równocześnie żadnej instancji odwoławczej Sam Fundusz decyduje, kto ma rację w sporach. To się nazywa w języku prawa niekonstytucyjną nierównością podmiotów. Wpada się nawet na takie pomysły, by NZOZ przewidział ilość godzin pracy lekarza, na 30 dni wprzód. A jak się rozchoruje?
Prawdziwy cyrk, i to po raz kolejny, zafundował Fundusz ostatnio z receptami. Ledwie się wycofał z ich druku, choć w zbiorowym zamówieniu było to niewątpliwie tańsze, ledwie NZOZ-y wydrukowały ich nowy wzór (na makulaturę?), a tu pojawił się nowy pomysł druku recept ze znakami wodnymi (z logo NFZ). Nie wiemy, czy nasza poligrafia podoła inwencji NFZ, natomiast pomysłodawcom nieśmiało zwracamy uwagę, że nawet banknoty Banku USA są podrabiane.
A wszystko bierze się z braku elementarnego zaufania do uczciwości lekarza traktowanego in corpore jak przestępca. Mówiąc szczerze jako dziennikarze, poczuliśmy się w Funduszu podczas rozmowy, trochę jak rzecznicy mafii, gdy próbowaliśmy bronić lekarzy.
"I to się nie zmieni - mówi dr M. Radwan-Ballada - pokąd wszystko będzie scentralizowane w rękach monopolistycznego płatnika". "A rozczłonkowanie NFZ na oddziały, to tylko mydlenie oczu - dodaje dr Walasek - bo konieczni są inni, konkurencyjni ubezpieczycie-le. Zresztąjak to jest, że wszędzie brakuje pieniędzy na ochronę zdrowia, a Fundusz raportuje że ma 2 mld nadwyżki. Instytucja z gruntu non profit osiąga krociowe zyski. To nie do przyjęcia."
* * *
Nasz raport o podstawowej opiece zdrowotnej kończymy świadomi jego niedostatków. Zasygnalizowaliśmy jedynie z grubsza ważniejsze problemy. Czy ktoś zechce się nim przejąć? - wątpimy. Ale to nie znaczy, że będziemy przechodzić obok całego tego kompleksu problemów obojętnie. Zdrowie, to zbyt ważna dziedzina, by pozostawiać ją wyłącznie w rękach polityków. Dlatego patrzeć im trzeba na ręce.
Stefan Ciepły
Marta Teska
*) Przystępuj ąc do próby raportu o podstawowej opiece zdrowotnej w Małopolsce natrafiliśmy na trudne do przezwyciężenia trudności metodologiczne, płynące z faktu prowadzenia statystyk przez wiele instytucji, posługujących się rozmaitą terminologią. Przykładem niech tu będzie próba ustalenia hipotetycznej liczby zatrudnionych w podstawowej opiece zdrowotnej. Najbliższy prawdy jest Urząd Wojewody, a ściślej w jego imieniu Małopolskie Centrum Zdrowia Publicznego, które przedstawia tę liczbę kierując się podstawowym miejscem zatrudnienia lekarza; z kolei podlegający resortowi zdrowia internetowy "Portal Zakładów Opieki Zdrowotnej" kieruje się wytycznymi UE, ujmując ilość placówek poz bez podania wielkości zatrudnienia lekarzy; trzecia z instytucji, czyli NFZ posługuje się ilością kontraktów, zawartych ze świadczeniodawcami, co również niczego nie wyjaśnia, bo też nie ujmuje liczby zatrudnionych lekarzy; wreszcie izby lekarskie dwutorowo, z jednej strony odnotowują w Rejestrze Lekarzy ich kwalifikacje formalne, z drugiej prowadzą rejestry praktyk indywidualnych i grupowych, w których dominują specjaliści różnych dziedzin medycyny, natomiast ci, którzy nas w tym wypadku interesują, a więc interniści, pediatrzy i lekarze rodzinni tych praktyk z reguły nie prowadzą.
Problemy metodologiczne rodzi również niejednolite nazewnictwo, płynność form zatrudnienia, zmienność struktur własnościowych, wreszcie sprawozdawczość, wiecznie modyfikowana, zwłaszcza przez NFZ. Tak czy owak, postanowiliśmy zaryzykować...
Ewa Kopacz chce zrobić raport otwarcia w Ministerstwie Zdrowia
Z posłanką Platformy Obywatelskiej, kandydatką na nowego ministra zdrowia Ewą Kopacz rozmawia Paulina Nowosielska-Kucharska
Na stanowisku ministra zdrowia niewiele było do tej pory kobiet. Czy Pani zdaniem to jest błąd?
Pamiętam Franciszkę Cegielską. Jako pierwsza na stanowisku ministra zdrowia próbowała wprowadzić elementy reformy. Byłam dla niej pełna podziwu. Mam wrażenie, że jeżeli kobiety biorą się z przekonaniem do pracy, to wkładają w to całe swoje serce.
Za co ceni Pani poprzedniego ministra Religę?
Przede wszystkim okres jego rządów muszę podzielić na kilka etapów. Na początku prof. Religa przychodził do nas i deklarował wolę pełnej współ-pracy. Podziwiałam jego zapał do tego, by zmieniać służbę zdrowia. Potem jednak ten człowiek przeszedł jakąś metamorfozę. Z czasem miałam wrażenie, że jego resortem kieruje ktoś inny. Było mi nawet żal profesora.
Dlaczego?
Był osamotniony. Na przykład jego projekty przedstawiane
na komisjach zdrowia nie miały poparcia nawet jego własnego klubu. W końcu nadszedł u niego okres rezygnacji. Został wyłącznie twarzą PiS i uczestniczył w mało eleganckich gierkach tej partii.
Dlaczego prywatyzacja służby zdrowia stała się wyborczym straszakiem?
Jeszcze w poprzedniej kampanii, wszystkich straszono pustą lodówką. To był czysto marketingowy chwyt. Tak samo jest z prywatyzacją szpitali. Politycy PiS zapomnieli dodać, że szpitale prywatne już funkcjonują. Normalną rzeczą jest, że w Polsce będą istniały obok siebie prywatna i publiczna służba zdrowia.
Słowem - prywatyzacji nie należy się bać?
Nie, kiedy przebiega zgodnie
z prawem, a prawo ustala parlament.
Istotne jest też, by w takim prywatnym szpitalu nikt od tego pacjenta nie wziął dodatkowej złotówki.
Co się stanie z NFZ?
Zostanie zdecentralizowany. Powstanie sześć mniejszych funduszy z siedzibami w Gdańsku, Warszawie, Poznaniu, Katowicach, Krakowie oraz we Wrocławiu. Zostanie utworzony jeszcze siódmy, rolniczy fundusz
z siedzibą w Warszawie. Dzięki temu pacjenci będą mogli ulokować swoje pieniądze w tym funduszu, który przedstawi najlepszą ofertę. Pacjenci będą dostawali również pełne informacje o możliwościach każdego szpitala, jego sprzęcie i zatrudnionych lekarzach.
Pytanie - czy pacjent wytrzyma kolejną reformę?
To nie będzie gigantyczna zmiana. Ale dzięki niej potrzeby pacjentów będą lepiej rozpoznane. Skończą się czasy, gdy o wszystkim decydował jeden bezduszny urzędnik w centrali NFZ. Jest szansa, że nowy system ruszy od i stycznia 2010 r.
Czy Pani wie, że od stycznia może zabraknąć nawet 35 tys. lekarzy. Trzeba dostosować czas ich pracy do wymogów UE.
Sygnały na ten temat płynęły od czasu naszego wejścia do Unii. Do tego w Polsce została uchwalona ustawa regulująca pracę lekarza w wymiarze 48 godz. tygodniowo (łącznie z dyżurami). Politycy na pewno wiedzieli, czym to grozi. Ale to nie koniec problemów, jakie nas czekają.
Co Pani ma na myśli?
Za pięć lat będziemy mieli olbrzymi problem z lekarzami specjalistami. Większość z nich jest w wieku przed-emerytalnym. Jeżeli nic nie zrobimy, za chwilę nie będzie miał nas kto leczyć. Rozwiązaniem byłyby umowy kontraktowe. Ale oni nie mają na to ochoty i chcą spokojnie dociągnąć do emerytury.
To co w tej sytuacji chce zrobić Platforma?
Po pierwsze, przesunąć egzamin kończący studia medyczne na szósty
rok nauki. Teraz absolwenci muszą czekać nawet pół roku. Po drugie, uprościć zasady specjalizacji.
Po trzecie, pozwolić ludziom
na prowadzenie własnych praktyk po drugim roku specjalizacji. Po czwarte, sprawić, by ten egzamin sprawdzał rzeczywisty poziom wiedzy, a nie był idiotyczną formalnością. Po piąte, zmienić status rezydentów, czyli młodych lekarzy na specjalizacji. Oni również
powinni zostać objęci ustawą o czasie pracy.
Co sądzi Pani o liście leków refundowanych przygotowanej przez ministra Piechę?
Nie znam dokładnie ostatecznego kształtu tej listy. Wiem, że powstawała w przedziwnych okolicznościach. Różne leki na nią trafiały, a potem znikały. Teraz lista jest na biurku pani minister Zyty Gitowskiej. Apeluję więc, by nie składała na niej podpisu. Bowiem zamknie w ten sposób nowej ekipie wszelkie drogi do ewentualnych renegocjacji umów z firmami farmaceutycznymi. Nie będziemy mogli wziąć za tę hojną listę pełnej odpowiedzialności, a w końcu cudów nie ma. I żeby znaleźć na nią pieniądze, trzeba będzie komuś je odebrać. Ale to niejedne kukułcze jajo, jakie nam podrzucono.
A jakie jeszcze?
Ktoś zapomniał zapisać w budżecie 25 mln na szczepienia ochronne na dzieci. Trzeba będzie je znaleźć. Stażyści i rezydenci mieli obiecane od PiS pieniądze na podwyżki. Pytanie, czy nie chodziło o te właśnie środki? Słowem, sporo tu niespodzianek. Szczerze powiedziawszy, chciałabym zrobić bilans otwarcia. O pomoc zamierzam poprosić Najwyższą Izbę Kontroli. Chcę przejrzeć wszystkie umowy
z ostatnich dwóch lat.
Czy jakąś grupą pacjentów trzeba zaopiekować się szczególnie?
Tak. To ludzie chorzy na nowotwory i dzieci z rzadkimi chorobami pediatrycznymi. Tych ostatnich w Polsce nie jest aż tak wiele. Mimo to cierpienie małych pacjentów i rozpacz w oczach ich matek są naszą ogólno-narodową porażką. Skoro polityków stać na limuzyny i inne luksusy, to tym bardziej stać nas na opłacenie leku np. dla dzieci z mukopoli-sacharydozą.
Rozumiem, że bez oporów zrezygnowałaby Pani z apanaży ministerialnych?
Tak. Z kierowcy i ochrony też. Jeżeli tylko dzięki temu będzie można pomóc choćby dwojgu dzieciom.
Ewa Kopacz - posłanka IV, V i VI kadencji. Kandydatka na ministra zdrowia. W 1981 r. ukończyła studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Lublinie. Posiada tytuł lekarza specjalisty medycyny rodzinnej
W walce o lekarzy
Rozmowa z dr. Markiem Twardowskim, lekarzem rodzinnym,
sekretarzem Porozumienia Zielonogórskiego
i jego głównym negocjatorem
Lekarz Rodzinny: Co sądzi Pan o nowych zadaniach dla POZ w zakresie szczepień dzieci szkolnych w gabinetach LR?
Marek Twardowski: Nareszcie został uporządkowany system. Poprzednie rozporządzenie było niezbyt szczęśliwe, ponieważ powodowało możliwość wykonywania szczepienia zarówno w gabinetach szkolnych, jak i w gabinetach lekarzy rodzinnych. W takiej sytuacji nikt do końca nie wiedział, kto powinien je wykonywać. W 11 województwach szczepienia odbywały się w przychodniach, w których lekarze robili je dobrowolnie, społecznie, bo tak było w przeszłości, i nie chcieli tego systemu burzyć. Udało się przekonać ministra zdrowia i w nowym rozporządzeniu, które obowiązuje od 1 kwietnia br., jest dokładnie napisane, że ze względu na bezpieczeństwo dzieci szczepienia są przypisane do praktyki lekarza rodzinnego. W związku z tym od 1 kwietnia żadna pielęgniarka higieny szkolnej już nie szczepi: szczepienia wykonują lekarze rodzinni w swoich praktykach. Do tej pory zadanie to w ogóle nie było finansowane. Przeprowadziliśmy rozmowy z prezesem NFZ i udało nam się uzyskać zmiany wg tzw. wagi, czyli wskaźnika w przedziale wiekowym od 7. do 19. r.ż. Z zadowoleniem mogę stwierdzić, że od 1 kwietnia waga ta wynosi 1,19 - liczona od stawki kapitacyjnej i praktycznie kwotą 1,15-1,20 zł miesięcznie w zależności od województwa zostało to zadanie dodatkowo sfinansowane. Wszystkim dzieciom od 7. do 19. r.ż., którym zgodnie z kalendarzem należy wykonać szczepienia, szczepienia będą wykonane, i za to świadczenie dodatkowe NFZ zgodził się zapłacić. Jest to pozytywna wiadomość dla wszystkich, ponieważ dzieci są w pełni bezpieczne, szczepią się u lekarza rodzinnego, lekarz kwalifikuje je do szczepienia, ma ich dokładną dokumentację lekarską, szczepienie przeprowadza pielęgniarka w praktyce, gdzie rodzic z dzieckiem może ze względów bezpieczeństwa poczekać pół godziny, a jednocześnie lekarze otrzymują za to stosowną zapłatę.
LR: Jakie warunki trzeba spełnić przed zmodyfikowaniem sprawozdawczości dla NFZ?
M.T.: Rozumiemy, że kraj musi się unowocześniać zgodnie ze standardami Unii Europejskiej, musi postępować informatyzacja praktyk. Żeby było to możliwe, potrzebnych jest kilka zmian, które, mam nadzieję, stopniowo będą przeprowadzane. Po pierwsze, każdy obywatel Polski, który jest ubezpieczony, powinien posiadać Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego elektroniczną bądź chipową, która pozwoli na rejestrację w momencie zgłoszenia się do praktyki, podobnie jak to się odbywało w Śląskiej Regionalnej Kasie Chorych. Po drugie, praktyka musi być wyposażona w odpowiednie czytniki tych kart. Po trzecie, praktyki muszą być zaopatrzone w odpowiednią liczbę komputerów powiązanych siecią komputerową. To przede wszystkim wymaga środków finansowych. Nie da się tego robić ręcznie, jak sobie niektórzy wyobrażają, przy takim nawale pracy i liczbie wykonywanych świadczeń. Rzeczą nienormalną byłoby, żeby ten, kto przyjmuje 50 pacjentów dziennie, choć to o wiele za dużo, musiał wykonywać pięć razy więcej pracy niż ten, kto przyjmuje 10 pacjentów, a nikt by jemu - ani jego personelowi - za to dodatkowe obciążenie nie zapłacił. Przecież to kosztuje. W związku z tym, jeżeli będą stworzone warunki, by sprawozdawczość funkcjonowała, będziemy ją wykonywać. Mimo że jesteśmy lekarzami prywatnymi, tak naprawdę jesteśmy lekarzami ubezpieczenia zdrowotnego, bo dla pacjentów wykonujemy świadczenia nieodpłatnie. Nie przypominam sobie, żeby ktoś w państwie, informatyzując jakikolwiek urząd, który świadczy usługi, kazał urzędnikom za własne pensje kupić komputery. Jeżeli państwo chce mieć sprawozdawczość, musi również pokryć jej koszty, bo ze stawki kapitacyjnej nie da się tego zrobić.
LR: Jak Pan ocenia rolę Kolegium dla medycyny rodzinnej od chwili, kiedy pojawiła się w Polsce?
M.T.: Dobrze, że 15 lat temu znalazła się grupa ludzi, która postanowiła u nas zrobić coś, co istniało już na Zachodzie. Zawsze jest potrzebna grupa takich fana-tyków, która coś dobrego zrobi. Jubileusz, który obchodzi teraz Kolegium, jest pięknym jubileuszem. U lekarzy wywodzących się z Kolegium, a ja również jestem członkiem KLRwP, wice-prezesem w województwie lubuskim idea organizacji znajduje głębokie zrozumienie. Porozumie-nie Zielonogórskie wywodzi się z lekarzy rodzinnych i powstało, broniąc ich interesów. Dowodem na to, że dobrze, iż powstało Kolegium, jest choćby ogromna liczba uczestników kongresu, dowodem docenienia roli Kolegium jest bardzo wielu przedstawicieli władz, którzy słyszą od nas argumenty przemawiające za medycyną rodzinną, nie tylko w interesie korporacyjnym, ale również - przede wszystkim - w interesie pacjentów. Jeżeli będzie wielu dobrze wykształconych, godziwie opłacanych, mających dobrze zorganizowaną pracę lekarzy rodzinnych, to przełoży się to na interes pacjenta. I o to wszystkim tak naprawdę chodzi. Politycy muszą rozumieć, że lekarze rodzinni, tak jak w Unii Europejskiej, gdzie zaliczają się do klasy średniej lub średniej wyższej, za swoją pracę, - w związku z tym, że są wykształceni, świadczą właściwie najważniejsze usługi na świecie, bo ratują zdrowie i życie ludziom - powinni być godziwie opłacani. Nie dziwi więc protest OZZL, z którym Porozumienie Zielonogórskie się solidaryzuje. Postulaty, które zgłasza, są dokładnym powtórzeniem tego, czego domagał się Krajowy Zjazd Lekarzy poprzez swoich delegatów, którzy zebrali się w styczniu w ubiegłym roku. Byli to reprezentanci całego środowiska medycznego w Polsce, również nasi koledzy lekarze rodzinni. PZ ma swoją rolę, Kolegium ma swoją rolę: role te nie są sprzeczne - uzupełniają się. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że jubileusz wypadł tak okazale. Jesteśmy usatysfakcjonowani tym, że Kolegium doceniło wkład PZ, przyznając organizacji nagrodę „Złotego Żagla" za pracę, którą wykonujemy.
LR- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Kinga Wiśniewska
Przekroczyć Rubikon
Gorący czas w polskiej ochronie zdrowia powtarza się. Prawie co roku przełom grudnia i stycznia to kryzys w podstawowej opiece zdrowotnej, wiosna/lato to czas protestów lekarzy szpitalnych. Także i w tym roku od polowy maja napięcie w polskich szpitalach narasta. W chwili, gdy pisze ten felieton, strajk trwa od miesiąca, a obejmuje już swoim zasięgiem ponad trzysta, to jest blisko połowę szpitali publicznych. Narasta także fala innych przejawów niezadowolenia lekarzy: pikiety, manifestacje uliczne i wreszcie najbardziej dramatyczna broń - zbiorowe wypowiadanie pracy w szpitalach. Na tę ostatnią akcję zdecydowali się lekarze w ponad trzydziestu szpitalach i tam trzymiesięczny zegar już bije. Upowszechnienie się tej akcji, wbrew pozorom, może oznaczać nie tyle upadek polskich szpitali, co raczej nowy etap reformy. Wszak lekarze chcą dalej pracować, ale już jako wolni ludzie, a nie „biali niewolnicy". Już z zewnątrz szpitali oferując w zorganizowany sposób swoje usługi pacjentom, ale także szpitalom, mogą doprowadzić do nowej jakości w polskim systemie ochrony zdrowia. To przekroczenie Rubikonu pracowniczej zależności (z jakimś tam bezpieczeństwem socjalnym, ale bez poczucia bycia panem siebie samego) lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, wielu specjalistów ambulatoryjnych oraz większość lekarzy dentystów ma już za sobą. Czy tęsknią za przeszłością? W przytłaczającej większości nie. A zatem, może jest to dobra droga także dla pozostałych kolegów, którzy jak dotychczas trzymają się zatrudnienia trochę z lęku przed nieznanym, a trochę z przyzwyczajenia. Należy bardzo mocno podkreślić, że prywatyzacja usług, a następnie także majątku na zdrowie wychodzi także pacjentom. Niewielu z nich trzeba przekonywać, że w prywatnych placówkach opieka jest lepiej zorganizowana i bardziej komfortowa, a proces diagnozowania i leczenia przebiega sprawniej. Może więc także polskie szpitale muszą przejść podobną ewolucję (czy w obecnych warunkach rewolucję) przekształceń własnościowych: najpierw prywatyzację usług (podpisywanie kontraktów między szpitalem i lekarzami), potem dzierżawę części szpitala lekarzom (wynajmowanie powierzchni i sprzętu oraz łóżek szpitalnych), a wreszcie prywatyzację majątku (sprzedaż fragmentów szpitala chętnym do podjęcia ryzyka własnej, opartej na prywatnym majątku działalności gospodarczej). Może to, co piszę, to fantazja. Ale skoro politycy nie chcą podjąć ryzyka poważnych reform, to może życie samo (z pomocą lekarzy) napisze scenariusz zmian. Sądzę, że ci, którzy te trudne decyzje mają już za sobą, powinni wesprzeć kolegów w ich proteście oraz poszukiwaniu nowych dróg godnego życia i pracy.
Prywatnie znaczy bardziej na swoim, ale nie zawsze bezpiecznie i stabilnie. Mogą się ostatnio o tym przekonać lekarze POZ ponownie atakowani przez NFZ o przyjęcie całodobowej odpowiedzialności za swoich podopiecznych. Rozwiązanie tyleż nieludzkie, co nigdzie nie spotykane. Przestrzegam przed pochopnym wzięciem na swe barki tego, co dziś może nęcić niezłą ceną, a jutro zostanie wpisane w podstawowy pakiet, od którego nie ma odwrotu. Jeśli w ogóle nocna pomoc lekarska jest komuś naprawdę potrzebna (mam co do tego poważne wątpliwości), to niech płatnik ją sobie organizuje. To nie jest zadanie lekarza – on ma się skupić na rzeczywistych potrzebach zdrowotnych swoich podopiecznych, które spokojnie można zabezpieczyć w dzień.
Konstanty Radziwiłł
Kłamstwa o korupcji lekarzy
Każdy z neurochirurgów i kardiochirurgów ratuje kilka istnień ludzkich tygodniowo. Trzymanie ich w areszcie za łapówkarstwo to wyrok śmierci dla pacjentów
Czy w służbie zdrowia mamy w ogóle do czynienia z korupcją? Nigdy nie pracowałem u więcej niż jednego pracodawcy, nie miałem prywatnego gabinetu i nie akceptuję przyjmowania pieniędzy bezpośrednio od pacjentów, a jeśli zdarzy się, że pacjent zostawi pieniądze w moim gabinecie, wpłacam je na konto fundacji na rzecz ochrony zdrowia. A jednak w moim gabinecie każdego dnia pojawiają się dziesiątki sytuacji, które obiegowo łączy się z tzw. korupcją właśnie.
Czym zatem jest korupcja? Dr Anna Kubiak z Fundacji Batorego pisze: "jednoznacznie jako korupcję możemy potraktować uzależnianie własnej pracy od uzyskania pieniędzy". Zgodnie z tą definicją nieskorumpowana praca powinna być świadczona jedynie za darmo! Uczona nie wyjaśnia, za co pracownik ma się utrzymać. Nie jest też jasne, dlaczego nie uważa za ludzi skorumpowanych dyrektorów banków czy prezesów Fundacji Batorego, którzy przecież zarabiają dużo więcej niż pracownicy ochrony zdrowia. Dr Kubiak nie wyjaśnia też, czy biorąc wynagrodzenie za swoje badania, sama stała się osobą skorumpowaną. Nawiasem mówiąc, to nie ona jest autorką pomysłu o pracy bez pieniędzy - pierwsi wpadli na ten pomysł Marks i Engels.
We wszystkich zawodach świadczących usługi dla ludności jest tak, że klient przychodzi, zamawia usługę, negocjuje cenę, otrzymuje usługę i uiszcza opłatę. W przypadku droższych usług (np. naprawy rozbitego samochodu) klient może się ubezpieczyć od wydatku. W każdym zawodzie pracownik ma prawo do wynagrodzenia za wykonaną pracę, prawo do negocjowania wysokości tego wynagrodzenia i do odmowy wykonania pracy, jeśli nie satysfakcjonuje go wynagrodzenie. Te proste zasady nie są przez nikogo kwestionowane w odniesieniu do wszystkich zawodów - z wyjątkiem zawodu lekarza. Dlaczego?
Słowo "korupcja" pochodzi od łacińskiego corrumpo , co oznacza: zepsuć, zniszczyć, sfałszować lub przekupić. Z korupcją mamy do czynienia wtedy, gdy urzędnik powołany do realizacji interesu publicznego postępuje wbrew temu interesowi na skutek przekupstwa. Lekarz natomiast - nawet wtedy, gdy żąda od pacjenta dodatkowego wynagrodzenia za czynności, za które płaci jego pracodawca (np. publiczny ZOZ) - jest co najwyżej "dokupywany", ale nie przekupywany. Z przekupstwem mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby lekarz był zatrudniony w celu szkodzenia pacjentowi, a w wyniku przekupstwa pomagał mu, czyli realizował cel przeciwny temu, dla którego został zatrudniony.
Z rzeczywistą korupcją mamy do czynienia wtedy, gdy lekarz zatrudniony jako orzecznik w ZUS-ie za łapówkę orzeka inaczej, niż to wynika z jego wiedzy i zobowiązania wobec ZUS-u, np. orzeka o celowości przyznania renty chorobowej człowiekowi zdrowemu.
Lekarz nie jest funkcjonariuszem
Normalny lekarz nie jest urzędnikiem ani innego rodzaju funkcjonariuszem publicznym. Ja osobiście przez wiele lat byłem takim funkcjonariuszem - byłem bowiem żołnierzem zawodowym, co wiązało się ze świadomym przyjęciem określonych zobowiązań (pełna dyspozycyjność, ograniczenie wolności, gotowość do oddania życia w razie potrzeby itp.) w zamian za określone przywileje (stała kwatera, wcześniejsza emerytura itp.). Byłem też pracownikiem rządu Stanów Zjednoczonych, co wiązało się z podobnymi wymaganiami - musiałem np. podpisać konstytucję USA i zobowiązanie, że nie będę działał na szkodę tego państwa. Normalny lekarz niczego takiego nie robi. Przyrzeczenie lekarskie, które składa, nie jest przysięgą wobec państwa, lecz jedynie wobec własnej korporacji zawodowej. Przyrzeczenie to zobowiązuje go do udzielania pomocy chorym, ale nie do jej udzielania bez zapłaty. To przyrzeczenie czyni zawód lekarza zawodem zaufania publicznego - a więc zaufania, że lekarz będzie zawsze działał w interesie zdrowia swojego pacjenta - ale nie czyni go funkcjonariuszem.
Przeciętny lekarz wykonuje tylko jedną funkcję rzeczywiście publiczną - wydaje orzeczenia o niezdolności do pracy, zwane popularnie zwolnieniami lekarskimi. Wydawanie nieprawdziwych orzeczeń jest oczywiście sprzeczne z wieloma zasadami, włączając tu zwykłą uczciwość. Powstaje jednak pytanie, kto płaci lekarzowi za to orzeczenie. Jeśli do lekarza zgłasza się zdrowy, symulując chorobę, kto płaci lekarzowi za udowodnienie symulacji? Otóż tak naprawdę nie płaci mu nikt. A skoro nikt nie płaci, czy ktokolwiek ma prawo nałożyć zobowiązanie? Płatnikiem składki ubezpieczeniowej jest pacjent - i to jego lekarz powinien zadowolić w pierwszej kolejności, aby po raz kolejny zgłosił się do niego po poradę. Nie zadowoli go, udowadniając mu, że próbuje oszukiwać.
Są kraje - np. Stany Zjednoczone - w których nie ma instytucji zwolnienia lekarskiego. Zwolnienia chorobowego udziela sobie sam pracownik, zawiadamiając pracodawcę. Odbywa się to w ten sposób, że za każdy rok pracy pracownikowi przysługują dwa tygodnie zwolnienia chorobowego (sick leave ). Pracownik może je wykorzystać w danym roku albo zaoszczędzić na rok następny. Niektórzy w ten sposób mogą sobie uzbierać nawet rok płatnego zwolnienia, inni po dwóch tygodniach choroby zostają bez wynagrodzenia. Lekarz zaś zajmuje się leczeniem, a nie zwalnianiem.
Ordynator znacjonalizowany
Najbardziej typowa sytuacja, w której pojawia się zarzut "korupcji" lekarza, wygląda tak: pacjent zgłasza się do placówki zatrudniającej lekarza i w związku z wykonaniem usługi wręcza lekarzowi pewną kwotę pieniędzy. Jednak wręczenie pieniędzy ma różny charakter w zależności od tego, czy poprzedza wykonanie usługi, czy następuje po jej wykonaniu jako wyraz wdzięczności.
Co więcej, bardzo często pacjent albo wymaga, albo zwraca się o wykonanie dodatkowych czynności specjalnych, które nie wchodzą w zakres usługi rutynowo świadczonej przez placówkę zatrudniającą danego lekarza. Nie jest to sytuacja różna od tej, kiedy zawieramy umowę z przedsiębiorcą budowlanym na budowę domu, a następnie - już w trakcie budowy - zwracamy się z prośbą bezpośrednio do pracownika zatrudnionego przez tego przedsiębiorcę np. o położenie kafelków w łazience i płacimy mu oddzielnie za robociznę. Być może, wykonując nam tę dodatkową usługę, pracownik popełnia wykroczenie w stosunku do swego pracodawcy, ale nie jest to korupcja.
W książce "Mercedes-Benz" Paweł Huelle opisuje historię dr. Elefanta, doskonałego neurochirurga, który ma tę wadę, że każe sobie słono płacić za wykonywane operacje. Ostatnio ta historia została zilustrowana aresztowaniem pod podobnymi zarzutami kilku znanych neurochirurgów. W takiej sytuacji nasi domorośli korupcjolodzy krzyczą: przecież neurochirurg operuje w publicznym szpitalu, publicznym skalpelem (choć zdarza się, że skalpel trzeba sobie przynieść) itd. Czy jednak jego ręce i jego talent również są publiczne? Dlaczego nikt się nie dziwi, że gwiazda estrady bierze za godzinny występ kilkadziesiąt tysięcy, choć nie brakuje osób gotowych wystąpić za kilkadziesiąt złotych? Łatwo wyrzucić na zbity pysk dr. Elefanta i zastąpić go byle konowałem, który też będzie operował w publicznym szpitalu publicznym skalpelem. A że skutki jego operacji będą zupełnie inne? Przecież i szpital, i skalpel będą te same.
Inna jest sytuacja, kiedy lekarz kontroluje dostęp do deficytowego urządzenia będącego własnością publiczną i czerpie korzyści z umożliwiania tego dostępu, a inna, kiedy tą deficytową wartością są jego osobiste kwalifikacje i talent. Niestety, wydane niedawno orzeczenie Sądu Najwyższego stanowi inaczej. Odnosi się ono do lekarzy pełniących funkcję ordynatorów i uznaje tę funkcję za funkcję publiczną w rozumieniu przepisów o korupcji. Co więcej, uznaje za funkcję publiczną również osobiste wykonywanie zawodu lekarza, a więc udzielanie porad i wykonywanie zabiegów przez takiego lekarza. Na mocy tego orzeczenia lekarz pełniący funkcję ordynatora został znacjonalizowany. Czy więc nie można rozszerzyć tego orzeczenia na sędziów i prokuratorów, którzy też powinni - na analogicznej zasadzie - nieodpłatnie udzielać pomocy prawnej każdemu, kto się zgłosi, i jeszcze ponosić odpowiedzialność za ewentualne błędy w wydanej opinii?
Są kraje, w których służba zdrowia finansowana jest z budżetu państwa, a lekarze są funkcjonariuszami państwowymi. Obowiązują ich te same zasady wynagradzania, ta sama odpowiedzialność i przywileje, co sędziów i prokuratorów. Może Sąd Najwyższy wypowie się również w tej sprawie?
Łóżka ordynatorskie
W odniesieniu do lekarza zatrudnionego w publicznej służbie zdrowia to społeczeństwo i państwo łowią w mętnej wodzie, a nie lekarz. Jeżeli bowiem mówimy o wypełnianiu zobowiązań pracowniczych, to musimy też mówić o zobowiązaniach pracodawcy. Traktowanie zobowiązań jako ulicy jednokierunkowej jest zwykłym oszustwem.
Państwo od 50 lat utrzymuje sytuację skandalicznego zaniżenia zarobków w ochronie zdrowia i oderwania ich od wartości pracy świadczonej przez konkretnego lekarza. Wielu pracodawców przez lata nie wywiązywało się z ustawowego obowiązku podwyższenia płac o 203 zł. Czy ktoś poszedł siedzieć za to bezdyskusyjne łamanie prawa?
Umowy zawierane z lekarzami są celowo nieprecyzyjne. Jeśli w umowie jest napisane, że za 1000 zł lekarz ma obowiązek przyjąć np. 200 pacjentów, to oznacza, że za przyjęcie 201. pacjenta ktoś musi dodatkowo zapłacić. Tymczasem często dzieje się tak, że NFZ nie płaci za tzw. nadwykonanie kontraktu, choć placówka ponosi koszty z tego tytułu. Nie dość więc, że lekarz pracuje więcej, to jeszcze kreuje dług szpitala. Gdyby jednak tego nie zrobił, naraziłby pacjenta nawet na utratę życia. Gdy zaś to robi, naraża siebie - naraża się na odpowiedzialność za ewentualny błąd podczas wykonywania pracy, za którą nie otrzyma wynagrodzenia. To tak, jakby firma ubezpieczeniowa musiała wypłacić odszkodowanie osobie, która nie wykupiła polisy.
W większości przypadków lekarz, który przyjmuje dodatkowe wynagrodzenie, przyjmuje je za swoją pracę, która - co bardzo łatwo udowodnić - wyceniona jest poniżej jej wartości. Dzieje się tak dlatego, że społeczeństwo i jego agenda, jaką jest NFZ, uważają, że nie muszą płacić prawdziwej wartości za pracę lekarza.
Zanim nastały czasy realnego socjalizmu, rozwiązywano ten problem za pomocą tzw. łóżek ordynatorskich. Rozwiązanie to, przejęte z Niemiec, do dziś funkcjonuje w wielu krajach zachodnich. Właściciel szpitala, nie mogąc zapłacić dobremu ordynatorowi wystarczająco dużo, dzieli się z nim zyskami, oddając np. 10 proc. łóżek na oddziale dla prywatnych pacjentów ordynatora. Za prawo do zysków z tych łóżek ordynator zobowiązuje się leczyć po niskiej cenie chorych na pozostałych 90 proc. łóżek (dzieląc się zyskiem ze "swoich" łóżek ze współpracownikami).
Może jest czas, by przywrócić to rozwiązanie, które oficjalnie funkcjonowało w Polsce do 1950 r. Możliwość łączenia publicznego z prywatnym w ochronie zdrowia nigdzie nie jest uważana za korupcję.
Ile kosztuje talent?
Wynagrodzenie lekarza powinno być pochodną wysiłku, czasu i własnych pieniędzy włożonych w zdobycie wiedzy niezbędnej do wykonywania pracy, posiadanego talentu oraz odpowiedzialności za ryzyko związane z niepowodzeniem.
Dla każdego lekarza wiedza zdobyta na studiach to zaledwie początek - dla niżej podpisanego to 5, może 10 proc. wiedzy wykorzystywanej na bieżąco. Całą resztę zdobywa się już po studiach, na ogół poza godzinami pracy. Co więcej, za tę dodatkową wiedzę trzeba zapłacić. Dziś niemal wszystkie kursy dla lekarzy są płatne (kilkaset i więcej złotych) - należy je więc traktować jako indywidualną inwestycję, która musi się zwrócić. Dochody lekarza muszą uwzględniać środki, które wkłada on w aktualizację swojej wiedzy. Tak dzieje się w większości krajów, ale nie w Polsce.
Są także indywidualne różnice w talencie. Medycyna ma swoje gwiazdy i swoich wirtuozów. Proszę mi wskazać legalny sposób wynagradzania za ten talent.
Wreszcie - sprawa odpowiedzialności. Jeżeli lekarz ma odpowiadać za błąd przy wykonywaniu czynności, za którą w ogóle nie otrzymał wynagrodzenia lub otrzymał symboliczne 2 zł za poradę, to jego praca nie ma sensu. Ponoszone ryzyko i odpowiedzialność muszą być powiązane z wynagrodzeniem. W razie zniszczenia samochodu firma ubezpieczeniowa wypłaca maksymalnie dziesięciokrotność wpłaconej składki. Może przyjąć podobną zasadę dla lekarzy? Odszkodowanie za błąd wynosiłoby maksymalnie dziesięciokrotność wynagrodzenia otrzymanego za wykonanie danej pracy. Jeśli lekarz otrzymał 2 zł za poradę, ale nie rozpoznał jakiegoś poważnego zagrożenia dla zdrowia pacjenta, to płaciłby odszkodowanie 20 zł.
Prezent, gest przyjaźni
W opiece medycznej zawsze będą istniały sytuacje wymagające dodatkowego wynagrodzenia. Ot, choćby taka: do lekarza zgłasza się chory leczony przez innego lekarza w celu uzyskania tzw. drugiej opinii. Należy dążyć do zalegalizowania tych dodatkowych wynagrodzeń - tak by lekarz mógł je zgłosić i zapłacić od nich podatek - zamiast posyłać prokuratorów do szpitali. Penalizacja dodatkowych wynagrodzeń będzie miała tylko ten skutek, że chory wymagający pomocy, która nie mieści się w przyjętym schemacie, nie uzyska tej pomocy. Wielu lekarzy woli bowiem nie zarobić, ale się nie narażać.
Czymś innym są prezenty. Właśnie w celu przeciwdziałania zarzutom korupcji w PRL wykształcił się zwyczaj dawania lekarzom przedmiotów nietrwałych (czyli takich, których otrzymanie nie stanowiło trwałego wzbogacenia się) - kwiatów, alkoholu, czekoladek, kawy - dla okazania wdzięczności. Potrzeba jej okazania jest potrzebą pacjenta, a nie lekarza. Jeżeli chcemy, aby lekarz był naszym przyjacielem, to traktujemy go jak przyjaciela, a przyjaciołom daje się prezenty. Tak dzieje się na całym świecie. Czy nikt w Polsce nie oglądał filmu o amerykańskim gangsterze, który darowuje swojemu psychiatrze fontannę w prezencie ślubnym? Czy w ogóle można się komuś odwdzięczyć za uratowanie życia, co jednak się lekarzom czasem udaje? Chmielnicki mógł się odwdzięczyć Skrzetuskiemu za uratowanie życia, ale pacjent ma znikome szanse uratować życie lekarzowi.
Z własnej praktyki mogę powiedzieć, że znakomita większość otrzymanych przeze mnie prezentów nie była mi do niczego potrzebna - poza tym, że była symbolem tego, iż ktoś docenił wysiłek włożony w walkę o jego zdrowie i życie. Podczas śmiertelnej choroby mojej Matki zajmowali się nią niemal wyłącznie lekarze, którzy sami wiele mi zawdzięczali. A jednak czułem się bardzo zobowiązany - nawet nie za ich profesjonalizm czy wysiłek, ale przede wszystkim za życzliwość, za to, że Matka mogła się pozbyć w tych strasznych chwilach poczucia strachu, wiedząc, że cudu nie da się zrobić, ale wszystko, co można zrobić, zostanie zrobione. I sam dałem lekarzom drobne upominki - z potrzeby serca.
Pojawia się tu dodatkowy problem: jak wręczający "dowód wdzięczności" potraktuje odmowę jego przyjęcia. Przed laty zostałem poproszony do mieszkania sąsiadki, która zaniemogła. Zbadałem tę kobietę i stwierdziłem, że najprawdopodobniej ma guz w dolnym odcinku kręgosłupa, który uciska rdzeń kręgowy i nadaje się do usunięcia. Wychodząc z jej mieszkania, kategorycznie odmówiłem przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy. Podałem natomiast adres placówki, do której chora powinna jak najszybciej się zgłosić, włącznie z nazwiskiem neurochirurga.
Kobieta nigdy więcej nie poprosiła mnie o poradę. Od czasu do czasu widywałem tylko karetkę na podwórku. Potem sąsiadka zmarła. Jej partner zaczął pić na umór i także zmarł trzy tygodnie później. Po paru miesiącach moja żona poznała z ust dozorcy drugą stronę tej historii. Otóż kiedy sąsiadka zaniemogła, "poproszono samego sławnego docenta Jędrzejczaka, który stwierdził, że jest tak źle, że nawet nie wziął pieniędzy". W związku z tym nie porozumiewano się już z nikim więcej - wzywano jedynie pogotowie, aby podać środek przeciwbólowy.
Skazani pacjenci
Osobnym problemem jest przetrzymywanie w areszcie za łapówkarstwo lekarzy wykonujących zabiegi ze wskazań życiowych - neurochirurgów i kardiochirurgów. Ich pobyt w areszcie oznacza niczym nieuzasadniony wyrok śmierci dla pacjentów. Każdy z tych specjalistów ratuje bowiem kilka istnień ludzkich tygodniowo. Nawet jeśli uznamy, że ich "łapownictwo" zasługuje na karę, trudno zrozumieć sens, w imię którego społeczeństwo rękami swoich funkcjonariuszy pozbawia ratunku ludzi czekających na zabiegi. W sensie moralnym działanie funkcjonariuszy publicznych trzeba określić jako zbrodnicze, nawet jeśli nie ma na to żadnego paragrafu. Jeśli zachodzi obawa mataczenia przez oskarżonego lekarza, to przecież taniej byłoby wyznaczyć funkcjonariusza, który będzie go pilnował.
Pojawia się też pytanie: czy chodzi o wyeliminowanie takiego lekarza ze społeczeństwa, czy o spowodowanie, aby leczył on nadal, nie przyjmując łapówek? Zakładając, że rządzący mają minimum rozsądku, trzeba jednak przyjąć to drugie.
Jeśli społeczeństwu nie podoba się obecna sytuacja w zakresie sposobu wynagradzania pracowników ochrony zdrowia - włącznie z tzw. korupcją - to powinno wynegocjować z reprezentantami zawodów medycznych inny system wynagradzania (w tym system honorariów). Takiego systemu nie ma i nikt nawet nie próbuje go stworzyć. Dopiero kiedy zostanie zdefiniowane, co i w jakim zakresie jest zgodne z prawem i zdrowym rozsądkiem, będzie można określić, co jest wynagrodzeniem (i kto płaci jaką jego część), co jest prezentem, a co korupcją. Co jest wykroczeniem, co przestępstwem karnym, co przestępstwem podatkowym, a co przejawem normalnych stosunków międzyludzkich.
* Prof. dr hab. Wiesław Wiktor Jędrzejczak - ur. 1947, szef Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. Krajowy konsultant ds. hematologii. W 1985 r. wykonał pierwszy udany przeszczep szpiku w Polsce. Światowy autorytet w dziedzinie hematologii, autor ponad 160 prac naukowych, autor lub współautor 22 książek. W marcu br. oskarżony przez "Dziennik" o spowodowanie śmierci pacjenta wskutek eksperymentu medycznego - zespół ekspertów powołany przez ministra Zbigniewa Religę uznał ten zarzut za bezzasadny.
Zdrowie
„Szanowne zdrowie-nikt się nie dowie…”
Ta maksyma do dziś aktualna,
Może posłużyć wszystkim wtajemniczonym,
Którzy na zdrowiu dobrze się znają.
Nie choruj-trzymaj się w zdrowiu,
Zażywaj zdrowej żywności i sportu
Chodź na zabiegi, pomagaj chorym,
Będziesz na ciele i umyśle zdrowym.
To nie jest takie proste…
Zgłoś się do rodzinnego lekarza…
Tam otrzymasz skierowanie do specjalisty,
Długa kolejka i czas oczekiwania.
Specjaliści dwoją się i troją…
Ilu chorych przyjąć mają.
Zmęczenie fizyczne i psychiczne
Daje o sobie znać po 3-4 godzinie.
Cała służba zdrowia jest ciężko chora
Brak funduszy na leczenie,
Brak sprzętu diagnostycznego,
Stare, wysłużone aparaty, wymagają nowego.
A nowe nie nadchodzi w czasie,
Toporni decydenci nie martwią się wcale.
Czy umrze 10, czy nawet setki
Im w głowie intratne, dobre stołki.
Służba zdrowia może poczekać.
Bo słaby i chory nie ma przebicia
Nie będzie strajkował bo brak siły
Tylko cierpliwie czeka swej godziny.
Wszystko na głowie mili panowie
Grunt, że się kręci machina zdrowia
Cóż tam lekarze z marnymi pensjami
Wyjadą na zachód, leczyć za dolary.
A który nie chce opuścić sadyby
Niech skomle u drzwi, żebrząc o godziny
Nie będzie się martwić minister maruderem
Który ma wyżyć za średnią, być zerem.
Dziwi się cały resort medyków
Jak można służyć z oddaniem i wiedzą
Kiedy zakłady są zadłużone,
Brak pieniędzy na wyżywienie.
O pościeli nie ma dyskusji
Bo zmartwień o leku jest wiele
Brak zastrzyków, czy leków I pomocy
Które ratują życie chorego.
Chora jest służba zdrowia
Chore szpitale, chorzy lekarze
Chore przychodnie, chore fundusze.
Wszystko na głowie staje ministrze.
Ja się dziwię-dlaczego jest źle
Jak rozkwit kraju ma się wspaniale
Jak hołdy pod niebo wznoszą się
Jaką to zasługę pisowcy mają.
A zdrowie kuleje, u ciebie i u mnie
Kolejki do lekarza b. długie.
Miesiące mijają o poprawę trudno
Więc strajki ogłaszamy, bo nudno.
Najbardziej zaszkodziły sł. zdrowia
Wypowiedzi ministra sprawiedliwości.
Który podkopał autorytet lekarzom
Oraz wstrzymał transplantacje.
To te oskarżenia, bez sądów, wyroków
To jawna napaść na transplantologów.
Któż kiedykolwiek podpisze zgodę,
Na wypadek śmierci, oddać choćby wątrobę.
Kto zaufa bezgranicznie lekarzowi.
Kiedy usłyszy: „ten pan już nigdy nie będzie zabijał”
Ogarnia mnie coraz większy smutek
Na wieść o bezprawiu w IV RP.
Pozwolę sobie zacytować na koniec:
„Szanowne zdrowie, nikt się nie dowie,
Jako smakujesz, aż się zepsujesz”.
Więc bądźmy dobrej myśli, czekajmy lepszej ministra maksymy.
Zlikwidować fundusze, bo one zżerają
Ogromne sumy na egzystencję
Biur, budynków, stołków, posadek
Bez nich służba zdrowia da sobie radę.
Danuta Kuźniar
Kazimierz Z. Sowa
DLACZEGO LEKARZE MAJĄ RACJĘ
Szkoda, że dzisiejsi najwięksi nawet przeciwnicy PRL-u i jego pozostałości w III RP widzą i zwalczają wtórne cechy i następstwa tamtego systemu (patrz np. polowanie na agentów bezpieki z przed 30 i więcej lat), a nie potrafią dostrzec ciągle obowiązujących w Polsce – i to w sektorze publicznym – jego konstytutywnych elementów. Najlepszym przykładem jest współczesny polski system płac w tzw. sferze budżetowej będący kontynuacją systemu obowiązującego w PRL, a nawet stanowiący jego pogorszoną wersję. Obecna sytuacja płacowa w całym prawie sektorze publicznym jest prostym następstwem dwóch co najmniej zaniedbań będących udziałem wszystkich pokomunistycznych rządów III RP z aktualnym rządem włącznie, co silnie wiąże go z III RP właśnie.
Po pierwsze, nie przeprowadzono żadnej reformy systemu płac (w przeciwieństwie do reformy cen) uwzględniającej fundamentalne zmiany, które zaszły w Polsce w latach 1989/1990. Mówię tu, oczywiście, cały czas o płacach w sektorze publicznym, bo sektor prywatny rządzi się własnymi prawami (chociaż płace w sektorze publicznym były na początku lat 90. swoistym punktem odniesienia dla sektora prywatnego). Nie poprawiono przede wszystkim patologicznej struktury płac, która polegała na zaniżeniu wynagrodzeń pracowników umysłowych w stosunku do wynagrodzeń pracowników fizycznych, co stanowiło kopię systemu sowieckiego i wynikało wprost z marksistowskiej teorii wartości (uważano, że jedynie praca fizyczna tworzy wartość). Tak więc praca wszystkich pracowników umysłowych była w realnym socjalizmie poważnie niedopłacana, co było głęboko społecznie niesprawiedliwe i stanowiło pozostałość po ideologii walki klas.
Po wtóre, mało kto dzisiaj pamięta, że płaca robocza w Polsce Ludowej nie była ekwiwalentem za wykonaną pracę, ale stanowiła tylko tę jego część, która miała być przeznaczona na tzw. konsumpcję indywidualną. Pozostała część tego ekwiwalentu przekazywana była na tzw. fundusz spożycia zbiorowego, zakładano bowiem, że w systemie socjalistycznym spora część potrzeb obywateli zaspokajana będzie w formie zbiorowej przez państwo. Dla przykładu: zakładano, że obywatele nie będą jeździć prywatnymi samochodami lecz środkami komunikacji zbiorowej, więc bilety tramwajowe, autobusowe i kolejowe były śmiesznie tanie, bo finansowano je właśnie z funduszu spożycia zbiorowego, ale za to samochody osobowe były horrendalnie drogie. Obok funduszu spożycia zbiorowego państwo tworzyło, też w znacznym stopniu kosztem zaniżania płac, inne fundusze (akumulacyjny, inwestycyjny) gdyż było ono, rzecz jasna, monopolistycznym inwestorem. Obywatel (pracownik) mógł być jedynie indywidualnym konsumentem, i to tylko tych dóbr, które były dopuszczone do konsumpcji indywidualnej. Ale warto dodać, że z tego właśnie powodu w latach pięćdziesiątych płace robocze zostały zwolnione z podatku.
Płace robocze w III Rzeczpospolitej stanowią kontynuację płac obowiązujących w PRL, ale, jak wiadomo, nikt dzisiaj nie mówi o jakimś funduszu spożycia zbiorowego (chociaż niektóre zakłady pracy należące do sektora publicznego kontynuują socjalistyczną tradycję tzw. funduszu socjalnego, fundując pracownikom bony towarowe i dopłaty do wczasów). Tak więc przynajmniej część środków przeznaczanych na tamten fundusz powinno było zostać zwrócone pracownikom w postaci wzrostu płac. Różnica jest jeszcze taka, że obecne płace obłożone są podatkiem i to najwyższym wśród wszystkich krajów pokomunistycznych. Płace w służbie zdrowia i w szkolnictwie, by tylko te dwie najbardziej upośledzone grupy zawodowe wymienić, były w PRL i są w III RP rażącą niesprawiedliwością. Wszystkie pokomunistyczne rządy były ślepe i głuche w tej żenującej kwestii pomimo wielu głosów krytycznych i skarg pracowników. Jeżeli były jakieś wyjaśnienia, to m.w. takie: nie ma o czym mówić, bo nie ma pieniędzy. Ulegano jedynie tym grupom zawodowym, które stosowały bezwzględne naciski, a nawet awanturniczą przemoc (bitwy górników pod URM). Sytuację zmienił dopiero w 2006 roku bezwzględny strajkowy protest zdeterminowanej grupy lekarzy. Okazało się, że podwyżki wprowadzić można i to nawet stuprocentowe, bez zwiększania deficytu budżetowego! (Chociaż po przeprowadzeniu pierwszego etapu podwyżek władze jakby zaczęły żałować swoich obietnic).
I uwaga ostatnia. Dopóki płace lekarzy nie zostaną w Polsce radykalnie podniesione do poziomu odpowiadającego p r o p o r c j o m płac w zachodnich gospodarkach rynkowych, brutalne policyjne zwalczanie tzw. „korupcji w służbie zdrowia” pozostanie niemoralne i po prostu niemądre. Niemoralne dlatego, że tak niskie opłacanie pracowników o najwyższych kwalifikacjach zawodowych i najwyższej odpowiedzialności oraz równoczesne uniemożliwianie im poprawy sytuacji materialnej w dostępny dla nich – i społecznie akceptowany – sposób jest głębokim cynizmem. Niemądre natomiast dlatego, że działanie to nie może przynieść zadawalającego rezultatu, a jedynie ośmiesza tych, którzy je wymyślili.
Lanckorona, maj 2007 r.
Dziatkowiak: Ja też popełniłem wiele 'morderstw'
Dziatkowiak: Ja też popełniłem wiele 'morderstw'
Bogdan Wróblewski
2007-03-19, ostatnia aktualizacja 2007-03-19 09:37
Jedna ze sław polskiej kardiochirurgii, nauczyciel i wychowawca dr. Mirosława G., przerywa milczenie. Broni lekarza ze szpitala MSWiA aresztowanego pod zarzutem korupcji oraz zabójstwa pacjenta
Fot. Paweł Ulatowski / AG
PROF. ANTONI J. DZIATKOWIAK Kardiochirurg, 76 lat, emeryt. Od 1979 r. przez 22 lata kierował Instytutem Kardiologii i Kliniką Chirurgii Serca Naczyń i Transplantologii AM w Krakowie. Od 2002 r. był konsultantem ds. kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie
Prof. Antoni J. Dziatkowiak: Milczałem, bo mogę być postrzegany jako strona w jego sprawie. Milczałem też, bo od 2002r. byłem konsultantem medycznym ds. kardiochirurgii w szpitalu MSWiA. Złożyłem rezygnację z tej funkcji. Nie chcę przesądzać o winie lub braku winy Mirosława G., to rzecz sądu. Ale postanowiłem go bronić. Uważam, że przygotowano i wywołano tę aferę, by mieć powód do zwolnienia dyrektora szpitala doc. Marka Durlika oraz skonfliktować społeczeństwo ze światem lekarskim przed planowanym na wiosnę strajkiem lekarzy.
Bogdan Wróblewski: Jak się ma do tej tezy 40 zarzutów: korupcji, mobbingowania lekarzy z kliniki i ten najpoważniejszy - zabójstwa pacjenta, które prokurator stawia dr. Mirosławowi G.?
- Po kolei. Jeżeli minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro bez wyroku sądowego zarzuca publicznie lekarzowi zabójstwo, czym skazuje go na zawodową śmierć, to jest to nadużycie stanowiska i bezprawie. Był to spektakl na zamówienie, by wykazać wątpliwy sukces CBA. Nie można wykluczyć, że min. Ziobro, skazując publicznie dr. G., zemścił się na lekarzach. Może ma uraz w związku ze śmiercią ojca, któremu z powodu zawału serca wykonano w 2006 r. w Krakowie udrożnienie zamkniętej tętnicy wieńcowej, po którym zmarł. Takie jest ryzyko powikłań zawału. Mimo to wszczęto prokuratorskie śledztwo przeciwko dwóm lekarzom z podejrzeniem spowodowania śmierci pacjenta. To może być drugie dno tej sprawy. Niejedyne. Bo przede wszystkim chodziło o znalezienie haka na dyrektora szpitala MSWiA.
Po co?
- Dr Mirosław G. w 2001 r. objął stanowisko kierownika kliniki wtym szpitalu po prof. Zbigniewie Relidze. Przed przyjęciem dr. G. dyr. Durlik pytał mnie o jego trudny charakter. "Czy p. dyrektor chce wyjść za niego za mąż? Czy też chce pan mieć znakomitego kardiochirurga? Bo ja nie znam wybitnych kardiochirurgów z łatwym charakterem. To nie jest specjalność dla mięczaków" - odpowiedziałem.
Błąd dr. G. polegał na tym, że chciał być w Warszawie świetnym chirurgiem, lepszym od innych. A już w1988r. wKrakowie złamał monopol prof. Religi na przeszczepy serca w Polsce. Prof. Religa czuł się dotknięty.
Nie jest w porządku, że w tej sprawie agencja rządowa, CBA i prokurator generalny zwrócili się do innego członka rządu, ministra zdrowia prof. Religi o opinię. Dramat kardiochirurgów polega na tym, że niektórzy popełniają grzech pychy.
Czy grą ambicji można wytłumaczyć zarzut zabójstwa?
- Zarzut zabójstwa jest absurdalny. Gdyby przyjąć te kryteria, które przyjmuje prokurator w przypadku dr. G., to ja popełniłem wiele "morderstw". Bo operowałem chorych, którzy nie mieli szans przeżycia kilku dni i niektórzy z nich zmarli. Ale większość żyje! W takich przypadkach, gdy pacjent jest w skrajnej niewydolności krążenia i nie bardzo wiadomo, czy ma obrzęk płuc, czy ma zapalenie płuc [prokuratura uzasadnia zarzut zabójstwa dopuszczeniem do operacji pacjenta z zapaleniem płuc], decyzja jest bardzo trudna. Jeżeli lekarz nie wykonałby przeszczepu, a chory by zmarł, mógłby zostać posądzony o zaniechanie. Ocena wskazań do przeszczepu jest oparta na doświadczeniu i wiedzy, a dr G. przeszczepił 332 serca. Kardiochirurgia to specjalność balansująca na granicy ryzyka śmierci operowanych chorych.
Przeciwko dr. G. zeznają lekarze z jego kliniki. Min. Ziobro mówił, że to oni zawiadomili CBA.
- Mirek, gdy objął po Relidze klinikę, zastał tam stan lenistwa i nieróbstwa. A wywodzi się z mojej szkoły, gdzie dyscyplina jest jak na okręcie wojennym - nie jest to lubiane, ale jest skuteczne, a chorzy czują się bezpieczniej. Na początku nie miał z kim pracować. Nie było żadnego lekarza ze specjalizacją z kardiochirurgii, musiał sam operować, a w nocy nadzorować zabiegi pooperacyjne.
Zespół nie był przygotowany do wykonywania operacji codziennie, a zmuszanie do systematycznej, często w nocy, pracy nie podobało się niektórym sfrustrowanym asystentom. Wiem, że kiedy po raz kolejny zastał w dyżurce asystentów oglądających serial TV, przeciął nożyczkami przewód elektryczny, tak że poraził go prąd. Konflikty były, bo musiały być, jeśli się kogoś zmuszało do pracy. Ale wiem też, że ci lekarze, którzy na niego donosili, nie spodziewali się, że zostanie oskarżony o zabójstwo. Takiego obrotu sprawy nie przewidzieli.
Osią zarzutów wobec G. jest lista łapówek według prokuratury przyjętych za przyspieszanie zabiegów lub "należytą opiekę lekarską".
- Nie przysięgnę, czy Mirek po zabiegu czegoś nie wziął. Ale jeżeli pan znajdzie w Polsce lekarza zabiegowca, który przysięgnie, że nigdy po operacji nie wziął nic w dowód wdzięczności, to trudno mi będzie w to uwierzyć. Ja mogę się przyznać, że po operacji chirurgicznej dałem lekarzowi w prezencie obraz. Czy to jest przestępstwo? To kwestia obyczajowości, która się nie zgadza z obecną definicją korupcji. Według prof. Juliusza Makarewicza, twórcy przedwojennego kodeksu, korupcją jest "domaganie się nienależnego świadczenia za wykonanie czynności w ramach pełnionego obowiązku albo stanowiska". Korupcją jest więc uzależnienie leczenia od pieniędzy albo domaganie się ich w trakcie leczenia. W tej chwili szuka się haka na Mirka w każdy możliwy sposób. Mam informację z Krakowa, że CBA dociera do rodzin osób, którym przeszczepił serce, i prosi: "Niech się państwo zastanowią, czy czegoś nie daliście lekarzowi?". Jeżeli tych ludzi wezwie sąd, to się wszystko rozsypie.
Wraca Pan ze zjazdu Klubu Kardiochirurgów Polskich. Jaka jest ocena zarzutów wobec dr. G.?
- Klub złoży do władz prośbę o zwolnienie z aresztu dr. G. Jesteśmy oburzeni czarnym PR wobec lekarzy. Skutki już są. Lekarze boją się operować chorych z wysokim ryzykiem i w stanach ekstremalnych, a chorzy i ich rodziny podejrzewają lekarzy o najgorsze. W lutym i marcu liczba przeszczepów serca spadła. Boją się podejmować decyzje lekarze kwalifikujący chorych do transplantacji serca, boją się specjaliści orzekający śmierć mózgową dawców narządów, koordynatorzy i lekarze z ośrodków transplantacyjnych. W wyniku nagonki na lekarzy niepotrzebnie umierają chorzy.
"Pozostajemy
wolnymi
ludźmi,
szukamy
satysfakcjonującej
nas
pracy"
Witamy!
Jesteśmy lekarzami byłego Oddziału Kardiologii SP Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim.
Bardzo prosimy o opublikowanie na Portalu Esculap poniższego tekstu, opisującego zdarzenia, które ostatnio miały miejsce w szpitalu w naszym mieście.
Uważamy, że ogólnodostępne media dość skąpo informują swoich odbiorców o sytuacji w ochronie zdrowia, co jest zrozumiałe.
Wydaje się nam jednak, że fakty, które przedstawiamy, mogą zainteresować lekarzy.
Tekst podpisany jest naszymi nazwiskami i bierzemy za niego pełną odpowiedzialność.
Dziękujemy i pozdrawiamy
Lekarze z byłego Oddziału Kardiologii w Gorzowie Wielkopolskim
------------------------------------------------------------------------------------
Szanowni Państwo!
Z pewnością z doniesień publikatorów wiecie, iż od 14.02.2007 nie działa Oddział Kardiologii w Gorzowie Wielkopolskim.
W związku z pojawiającymi się w mediach niepełnymi informacjami dotyczącymi tej sprawy tą drogą pragniemy przedstawić fakty.
23.11.2006 roku podpisaliśmy z Dyrekcją Szpitala angaże obowiązujące do 31.12.2006, jednak z klauzulą, że w 2007 warunki wynagrodzenia nie ulegną pogorszeniu. Stwierdzenie to oznacza, że w 2006 roku otrzymaliśmy TYLKO JEDNĄ podwyżkę wynagrodzenia i podpisaliśmy (z dwoma wyjątkami) jeden aneks zmieniający wysokość uposażenia. Nie jest prawdą wielokrotnie powtarzane przez Dyrektora Szpitala, Pana Wojciecha Martulę twierdzenie, jakoby kardiolodzy "wyszantażowali sobie dodatkową podwyżkę”.
23.01.2007 Dyrektor Szpitala, W. Martula jednostronnie aneksem do umowy o pracę zmienił każdemu z nas jej treść w części dotyczącej wynagrodzenia, obniżąjąc je o ok. 20%. Żaden z lekarzy Oddziału Kardiologii nie zaakceptował nowych warunków pracy i zgodnie z Kodeksem Pracy dla wszystkich z nas rozpoczął się ustawowy trzymiesięczny okres wypowiedzenia-co oznacza, że powinniśmy otrzymywać pobory w dotychczasowej wysokości. Mimo to, 10.02.2007 na nasze konta wpłynęły zaniżone wynagrodzenia. Pomimo wystosowanych do Dyrekcji wezwań o zapłatę Szpital uchylił się od wypłaty brakującej części wynagrodzenia. Dyrekcja Szpitala, NFZ, Urząd Marszałkowski w osobie wicemarszałka lek.med. Elżbiety Płonki nie podjął żadnych kroków w celu rozwiązania konfliktu. Po konsultacjach z niezależnymi prawnikami, w dniu 12.02.2007 powiadomiliśmy Wojewodę, Urząd Marszałkowski, NFZ oraz Dyrekcję Szpitala o realnej groźbie braku obsady lekarskiej na Oddziale Kardiologii z powodu rozwiązania przez nas umów o pracę w trybie natychmiastowym (art.55 kp).Mimo to, nadal nic nie uczyniono, aby problem rozwiązać. Przeciwnie, Dyrektor Wojciech Martula na łamach lokalnej prasy wielokrotnie stwierdzał, że: cyt. "kardiolodzy są mi niepotrzebni" i publicznie, w lokalnej telewizji zobowiązywał się do zapewnienia opieki kardiologicznej na odpowiednim poziomie.
W zaistniałej sytuacji 14.02.2007 wszyscy lekarze Oddziału rozwiązali umowy o pracę przywołując art. 55 kp. Dwóch lekarzy dyżurnych pozostało na Oddziale do godziny 7.35 następnego dnia, kiedy to spodziewali się zdać dyżur i przekazać opiekę nad Chorymi obiecywanym przez Dyrektora Martulę kardiologom. W godzinach popołudniowych zamiast obiecywanego "autobusu kardiologów" na oddziale zjawił się Dyrektor Martula, który podjął decyzję o ewakuacji - do czego nie miał uprawnień. Lekarze dyżurni odmówili kwalifikacji chorych do transportu. W ich "zastępstwie" mieli to uczynić anestezjolodzy i interniści, którzy także nie podjęli się takiej roli. Wobec takiego rozwoju zdarzeń, Dyrektor Martula-dr n. med. specjalista urolog- osobiście rozpoczął kwalifikację chorych do przewozu. Żaden z Chorych nie wyraził na to zgody, ewakuacja została odwołana, puste karetki odjechały tam skąd przybyły ( ca. 150 km w jedną stronę). Przybyłe rodziny wystosowały protest. Poza tym "incydentem" NA ODDZIALE NIE POJAWIŁ SIĘ ŻADEN "obcy" LEKARZ do godziny 9.35 dnia 15.02.2007, kiedy Oddział przejął na ustne polecenie Dyrektora Ordynator Oddziału Anestezjologii.
W dniu 15.02.2007 wszyscy lekarze Oddziału Kardiologii przebywali na terenie szpitala. Ok. godz. 10.00 od dziennikarzy dowiedzieliśmy się, że na OIOM od godzin porannych znajduje się Pacjent po NZK, we wstrząsie kardiogennym w przebiegu świeżego zawału serca. Znajdując się w stanie wyższej konieczności, wykonaliśmy u Pacjenta zabieg w Pracowni Hemodynamiki. W tym czasie nie łączyły nas z naszym byłym Pracodawcą żadne stosunki pracy, zabieg wykonano za 1 grosz na umowę zlecenie..
16.02.2007 do Gorzowa przyjechał na nasze zaproszenie Pan Profesor Marian Zembala, Dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, oraz Pan Docent Mariusz Gąsior, którzy podjęli się mediacji. W rozmowach brali także udział : Dyrektor Lubuskiego Oddziału NFZ Pani Helena Hatka, Wicemarszałek Sejmiku lek. med. Elżbieta Płonka. Po osiągnięciu kompromisu mediatorzy odjechali. W czasie drukowania Protokołu Uzgodnień Dyrekcja zmieniła zapisane ustalenia w części dotyczącej wynagrodzeń. Takiego Porozumienia nie mogliśmy zaakceptować. Mimo to bardzo chcieliśmy dotrzymać słowa danego Panu Profesorowi M. Zembali, że oddział będzie pracował i zaproponowaliśmy Dyrektorowi naszą pracę na zasadach wolontariatu. Odmówił wydania na to zgody, wobec czego czujemy się zwolnieni z danego Profesorowi przyrzeczenia.
STATUS PRAESENS:
1. Oddział Kardiologii zamknięty " na głucho" i zaplombowany.
2. NFZ wypowiedział Szpitalowi umowę-w terminie do dwutygodniowym ( kontrakt Kardiologii stanowił ok. 10% całego kontraktu Szpitala z NFZ i był wypracowywany na 38 łóżkach przez 12 lekarzy. Cała "załoga" Szpitala liczy ok. 2100 pracowników , w tym stu kilkudziesięciu lekarzy, oraz 184 funkcyjnych związkowców).
3. W Prokuraturze toczą się postępowania w związku za złożeniem doniesień przez Dyrektora Martulę, rodziny Pacjentów oraz przez nas o podejrzenie popełnienia przestępstwa w związku z narażeniem życia i zdrowia Pacjentów.
4. W Sądzie Pracy niebawem rozpocznie się proces przeciw naszemu byłemu Pracodawcy -wykorzystujemy tryb art. 55 kp.
5. Pozostajemy wolnymi ludźmi, szukamy satysfakcjonującej nas pracy.
Konrad Łukawski, Wiesław Supiński, Anna Szulowska, Anna Jarocka, Mariusz Truszczyński
Nadawca: Stary anestezjolog (uczestnik strajków w latach 90.) -
Data: 2007-02-19 09:24
Koledzy i Koleżanki - trzymajcie się, jesteśmy z Wami!!! Bardzo chciałbym poznać nazwiska kolegów, których dyr Martula skutecznie namówiłby do zastępstwa na zamkniętym oddziale. Nota bene: krew mnie zalała, gdy w telewizyjnej relacji zobaczyłem pielęgniarkę z tego oddziału - biedactwo mówiło zbolałym głosem, że ono chce tu pracować i nie chciałoby, żeby oddział został zamknięty - w domyśle: przez tych wstrętnych lekarzy, którzy chcą pieniędzy, nie mogą pracować inni pracownicy i pomagać chorym. Apeluję do pozostałych lekarzy ze szpitala w Gorzowie o wsparcie protestujących Koleżanek i Kolegów (nie dajcie się wciągnąć w dzielenie środowiska!), a wszystkich polskich kardiologów, aby nie ważyli się teraz wykorzystywać okazji i zatrudniać w tej placówce. Niestety, wydaje się, że obecnie jedyną, skuteczną formą protestu są MASOWE ZWOLNIENIA Z PRACY LEKARZY. Brawa dla Kolegów i Koleżanek z Gorzowa (zawsze myślałem, że w tym zawodzie tylko anestezjolodzy mają jaja, a tu niespodzianka - doszli jeszcze rodzinni i (niektórzy) kardiolodzy, a gdzie reszta??).
Śląski układ zdrowotny
Służba Zdrowia.
Kilkumiesięczne śledztwo "Newsweeka" nie pozostawia cienia wątpliwości. Jeśli gdziekolwiek w Polsce rządzi układ, to na Śląsku. W Narodowym Funduszu Zdrowia.
Od lat kolejne rządy głowią się, skąd wziąć pieniądze na sanację służby zdrowia. Bezskutecznie. Postanowiliśmy więc pomóc premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu w poszukiwaniu pieniędzy. A przy okazji wskazać jeden z układów, które obecny premier od miesięcy obiecuje zwalczać.
Nad 4,5-miliardowym budżetem śląskiego NFZ pieczę sprawuje grono starych znajomych z SLD. Takich, którzy w funduszu znaleźli bezpieczną przystań. Na czele ekipy stoi dyr. Marek Piekarski - absolwent politechniki i specjalista od przeróbki metali. Wśród jego podwładnych są dawni lewicowi posłowie, byli prezydenci i burmistrzowie miast, a nawet zamieszana w aferę korupcyjną siostra Aleksandry Jakubowskiej. Pół biedy, gdyby ten partyjno-rodzinny układ robił to, co powinien.
Przez kilkanaście tygodni "News-week" sprawdzał niepokojące informacje o sposobie, w jaki śląska "grupa trzymająca władzę" zarządza miliardami. Z którejkolwiek strony przyglądaliśmy się śląskiemu NFZ, zawsze spotykaliśmy to samo: nieprawidłowości przynoszące straty idące w miliony złotych, partyjny nepotyzm i niewyjaśnione transakcje. Jedna z najbardziej bulwersujących historii, na jaką natrafiliśmy, to sprawa spółki Argus. Firma świadczyła w Częstochowie usługi z zakresu tomografii komputerowej i według naszych ustaleń na refundacji jej usług śląski NFZ stracił milion złotych.
"Newsweek" dotarł do opinii biegłego sądowego, który na zlecenie policji badał finanse Argusa. Stwierdziliśmy, że w rozliczeniach celowo dokonywano przekłamań. Z faktur, jakie spółka wysłała w 2004 roku do NFZ, wynika, że fundusz winien jest jej refundację na ponad 1,7 mln. I taką też sumę wpłacił Argusowi. Ale już ze szczegółowych danych, jakie odnaleziono w dokumentach księgowych Argusa, wynika, że firma przeprowadziła badania tomograficzne na sumę zaledwie 735 tys. zł.
Choć NFZ został prawdopodobnie oszukany na ponad milion złotych, do tej pory nie zrobił nic, by wyjaśnić sprawę - w Argusie nie zlecono żadnej kontroli, mimo że fundusz już od maja 2005 roku dostawał sygnały o nieprawidłowościach w tej spółce. Czy to zwykłe lenistwo? A może NFZ liczy, że całą sprawę wyjaśni sama prokuratura?
Dyrektor Piekarski kategorycznie odmówił rozmowy o Argusie. Tymczasem, jak ustaliliśmy, policjanci dysponują kserokopiami stron z kalendarza jednego ze wspólników Argusa. Przy nazwisku wysokiego urzędnika śląskiego NFZ (ze względu na toczące się śledztwo nie możemy podać jego nazwiska) trzykrotnie pojawiają się kwoty 10 tys. zł. Śledczy ustalają dziś, czy sumy te nie są przypadkiem dokumentacją łapówki.
Jak wykazało nasze śledztwo, istniał jeszcze prostszy sposób, by poradzić
sobie z funduszem. Można było kupić na wolnym rynku poufny dokument funduszu, który zawierał szczegółowy wykaz placówek przewidzianych do skontrolowania w 2006 roku wraz z przybliżonymi datami inspekcji. "Newsweek" otrzymał ten dokument od właściciela prywatnej przychodni w Katowicach. Spis stał się na Śląsku hitem.
- Taki dokument to skarb. Ktoś, kogo nie ma na liście, może śmiało oszukiwać. Inni mają czas, by się dobrze przygotować. Harmonogram kupiłem od znajomego lekarza za 1500 zł. Potem odsprzedałem dwóm kolegom i inwestycja się zwróciła - mówi lekarz, od którego otrzymaliśmy spis.
Bożena Bogajewska-Piętka, szefowa wydziału kontroli śląskiego NFZ, robiła wrażenie zszokowanej, kiedy pokazaliśmy jej tajną listę. Stwierdziła, że będzie musiała natychmiast zmienić harmonogram i zacząć szukać winnych tego skandalu. Problem w tym, że sama tworzyła poufny harmonogram.
Ale to nie jedyna przyczyna kłopotów szefowej wydziału kontroli. Od kilku miesięcy Bogajewską-Piętką interesuje się wydział przestępstw gospodarczych katowickiej komendy policji. Tam trafiło zawiadomienie o przestępstwie, jakiego mogli dopuścić się wysocy urzędnicy funduszu. Chodzi o tryb rozpatrywania odwołań od kar nałożonych przez NFZ po przeprowadzanych kontrolach.
Zgodnie z przepisami śląski fundusz powinien po rozpatrzeniu odwołania ukaranej firmy kolejne zażalenia kierować bezpośrednio do centrali. Tymczasem w Katowicach powołana przez dyrektora Piekarskiego komisja zasłynęła z wielokrotnego rozpatrywania tych samych spraw. Czyli - najpierw nakładano kary, by potem, etapami, zmniejszać je lub anulować. Czy działo się to bezinteresownie?
Dotarliśmy do kilkunastu takich budzących wątpliwości spraw. W sosnowieckiej przychodni przy ul. Wawel kontrolerzy zauważyli, że lekarze przepisują recepty na insulinę, ale nie wpisują tego do kartotek swoich pacjentów. Podobne zjawisko obserwowano też w innych regionach Polski - lekarze wspólnie z aptekarzami wyłudzali dzięki fikcyjnym receptom refundacje za leki, które tak naprawdę nigdy nie opuszczały aptek.
W czasie kontroli w sosnowieckiej przychodni inspektorzy zauważyli na dodatek, że pracownicy ukradkiem próbują wynosić kartoteki pacjentów i twierdzą, że dzień wcześniej skradziono im serwer z bazą danych. Jakby tego było mało, kontrolerzy odkryli kilka kuriozalnych recept: wypisanych po śmierci chorego, w czasie urlopu lekarza albo podczas pobytu pacjenta w szpitalu. Choć początkowo fundusz uznał, że sprawa nadaje się do prokuratury i zażądał od przychodni zwrotu 336 tys. zł nienależnej refundacji, to przy każdym kolejnym odwołaniu zapominał o części zarzutów i na koniec zmniejszył kwotę zwrotu do 16 tys. zł.
Do niewyjaśnionych zdarzeń doszło w przychodni zdrowia psychicznego w Częstochowie przy ul. Wiolinowej. Już po zakończeniu całej procedury odwoławczej obniżono kwotę zwrotu za nienależną refundację ze 126 do 59 tys. zł. Ale to nie koniec afery w śląskim NFZ. W toczącym się dochodzeniu zeznający pracownicy funduszu opowiadają o przedziwnych decyzjach urzędników NFZ. Ci najpierw zrywali kontrakty z gabinetami stomatologicznymi, które podejrzewali o wyłudzanie refundacji, by potem w ekspresowym tempie anulować niekorzystne dla stomatologów decyzje. I to mimo wielokrotnego informowania tych placówek o braku możliwości odstąpienia od kary.
Świadkowie mówią też o rozkładaniu kar na raty lub nieegzekwowaniu ich w ogóle wobec lekarzy, którzy na nazwiska nieświadomych niczego inwalidów wojennych, uprawnionych do bezpłatnych leków, wypisywali recepty na drogie specyfiki, np. viagrę.
Wyjątkowo łaskawe podejście do wybranych placówek zadziwia zwłaszcza w kontekście niezwykłej surowości, z jakiej do tej pory słynął śląski NFZ. - Z niektórymi placówkami fundusz zrywał umowy nawet z powodu braku tabliczki informacyjnej o możliwości składania skarg. I nie badał przy tym jakości usług. Czasem w decyzji o zerwaniu umowy nie podawano w ogóle przyczyn. Nie pomagały żadne tłumaczenia lekarzy - mówi Katarzyna Strzałkowska ze Śląskiej Izby Lekarskiej.
Jedną z takich decyzji śląski oddział NFZ podjął w ostatnich dniach. Zerwał kontrakt z oddziałem chirurgii szczękowo-twarzowej Szpitala Wojewódzkiego w Częstochowie, gdzie trafiają ofiary wypadków i pobić. Dyrektor Piekarski tłumaczy, że powodem był brak wykwalifikowanej kadry. Informujemy, że oddziałem kieruje lekarz z drugim stopniem specjalizacji i doktoratem, a oddział ma pozytywną akredytację konsultanta wojewódzkiego.
W efekcie w 250-tysięcznej Częstochowie kontrakt z zakresu chirurgii szczękowej realizuje tylko oddział w prywatnym Centrum Suliga. Co ciekawe, ma on tylko jedno łóżko i jednego dojeżdżającego lekarza, a o istnieniu tego oddziału nic nie wie konsultant wojewódzki. Na dodatek Suliga to firma, która zasłynęła przed trzema laty - podpisano z nią kontrakt, kiedy była jeszcze w budowie.
Zebrane przez "Newsweek" fakty nie przekonują szefa śląskiego NFZ Marka Piekarskiego. Dyrektor nie wierzy, by policja zdobyła dowody przestępstw popełnianych przez urzędników funduszu. Rzeczywiście - może to być trudne, bo sam dyrektor próbuje utrudnić swoim podwładnym składanie zeznań. Na jego polecenie koordynatorka zespołu radców prawnych śląskiego NFZ przygotowała kuriozalne pismo, które informuje, że przesłuchania na policji będą traktowane jak wyjścia prywatne, ze wszystkimi konsekwencjami, czyli z odebraniem dniówki włącznie.
Wiele wskazuje na to, że już niedługo Piekarski sam sobie będzie musiał odbierać dniówki.
Starzy znajomi z SLD
W śląskim NFZ od lat rządzi polityczno-towarzyski układ powiązany z lewicą.
Marek Kęskrawiec
Jego patronem jest dyrektor Marek Piekarski. Z jego życiorysu zamieszczonego na stronie internetowej funduszu wyłania się obraz człowieka mozolnie pnącego się po szczeblach urzędniczej kariery, aż do funkcji wiceprezydenta Częstochowy popieranego przez SLD, a potem dyrektora generalnego urzędu wojewódzkiego. Mimo bardzo szczegółowego opisu drogi zawodowej Piekarski starannie omija jeden bardzo ważny epizod. Ani słowem nie wspomina o doktoracie z zakresu przeróbki plastycznej metali, który w 1980 roku obronił w radzieckim wówczas Doniecku. Milczy również na temat swoich wielokrotnych podróży służbowych do ZSRR odbytych w latach 1977-1990. Piekarski twierdzi, że ten brak to przypadek. Tak samo jak umieszczenie jego nazwiska na tzw. liście Wildsteina, czyli w spisie katalogowym Instytutu Pamięci Narodowej. Zapewnia, że nie był nigdy współpracownikiem SB, choć nie wyklucza, że jako człowiek wyjeżdżający często za granicę mógł mieć kontakt z różnymi ludźmi. Marka Piekarskiego najlepiej charakteryzuje anegdota, jaką opowiada śląski poseł PiS Szymon Giżyński. - Kiedy w 1997 r. zostałem wojewodą częstochowskim, pan Piekarski, wówczas z nadania SLD dyrektor generalny urzędu, zadeklarował mi pełną dyspozycyjność, a nawet gotowość podzielenia się ze mną poufną wiedzą na temat innych pracowników. Nie skorzystałem z propozycji, miałem inny plan:
natychmiastowe zwolnienie. Niestety, Piekarskiego bronił status urzędnika korpusu służby
cywilnej. Mogłem go tylko przesunąć na całkowicie fikcyjne stanowisko radcy generalnego, z zachowaniem bardzo wysokiej pensji i ekskluzywnego gabinetu. Miał się zajmować przestrzeganiem BHP w urzędzie.
Po zwycięstwie lewicy w wyborach w 2001 roku Piekarski przeniósł się do urzędu marszałkowskiego, a potem do Narodowego Funduszu Zdrowia. I od razu dobrał sobie zaufanych współpracowników. Wojciech Grabałowski, były poseł SLD, jest zatrudniony w funduszu jako szef działu organizacyjnego. Szefem wydziału kontroli jest wspomniana już Bożena Bogajewska-Piętka, była burmistrz SLD z Bukowna. Tę odpowiedzialną funkcję objęła, mimo że jest z wykształcenia tylko dyplomowaną pielęgniarką. Jej podwładny to Andrzej Kordys, były lewicowy wiceprezydent Dąbrowy Górniczej. W NFZ pracuje także siostra Aleksandry Jakubowskiej - Irena, podejrzana wraz z mężem byłej posłanki o udział w aferze korupcyjnej przy ubezpieczaniu elektrowni Opole. Szefem działu administracyjnego został z kolei inżynier Zbigniew Janik, mąż posłanki SLD z Częstochowy, która dwa tygodnie temu z trybuny sejmowej atakowała w imieniu SLD projekt zmian w ustawie o NFZ.
Partyjną listę uzupełniają Tadeusz Dubarek, były dyrektor Miejskiego Zarządu Ulic i Mostów i członek rady powiatowej SLD w Gliwicach oraz synowa byłej posłanki SLD z Zawiercia Marii Gajeckiej-Bożek. W NFZ pracuje także zięć dyrektora Piekarskiego.
MASOWE ZWOLNIENIA Z PRACY LUB STRAJK POWSZECHNY LEKARZY W 2007 ROKU?
Maciej Niwiński / OZZL · 2006-07-03 · 23:30:00 · [6] (!)
Na zebraniu Zarządu Regionu Śląskiego i Śląskiego Komitetu Strajkowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) w dniu 28 czerwca 2006 – z udziałem pana dr Krzysztofa Bukiela, przewodniczącego Zarządu Krajowego OZZL - podjęto decyzję o wszczęciu przygotowań do ogólnopolskiego, jednoczasowego, powszechnego strajku lekarzy lub jednoczasowego masowego złożenia wypowiedzeń z pracy wszystkich lekarzy we wszystkich zakładach opieki zdrowotnej – publicznych i niepublicznych - na terenie Rzeczypospolitej Polskiej w roku 2007 w razie nie spełnienia żądania wzrostu wynagrodzenia zasadniczego każdego lekarza o 100 % od 1 stycznia 2007 r. (lub ustawowego określenia minimalnego wynagrodzenia lekarza na poziomie dwukrotnej średniej krajowej).Stan w/w przygotowań będzie omawiany na zebraniu Zarządu Krajowego OZZL we wrześniu 2006. Przygotowania powinny być zakończone przed Krajowym Zjazdem Delegatów OZZL na początku października 2006 r., który podejmie ostateczne decyzje w tej sprawie.
Żądania 100% podwyżki dla lekarzy od stycznia 2007 r. (lub minimalnego wynagrodzenia w wysokości 2-krotnej średniej krajowej) znane są rządowi RP z Premierem, Ministerstwem Finansów i Ministerstwem Zdrowia oraz Narodowemu Funduszowi Zdrowia od co najmniej stycznia 2006 r. Mija 6 miesięcy i poza wypowiedzią medialną Ministra Zdrowia, że żądanie to jest nierealne (komentarz: tak samo jak nierealna jest dalsza niewolnicza praca zdecydowanej większości lekarzy – wysokiej klasy specjalistów) OZZL nie posiada informacji, żeby zapadły jakiekolwiek konkretne decyzje finansowe w tej kwestii, co jest wysoce niepokojące, żeby nie powiedzieć przerażające. Zaniechanie w tym zakresie może być tym razem – uwzględniając olbrzymią i narastającą od lat determinację większości środowiska lekarskiego – tragiczne w skutkach. W tej sytuacji pełna odpowiedzialność za coraz bardziej prawdopodobny strajk powszechny lekarzy (lub masowe zwolnienia lekarzy z pracy) i wynikające stąd znaczne ograniczenie (jeszcze większe niż jest obecnie - w czasie „normalnego” funkcjonowania ochrony zdrowia) lub nawet brak opieki zdrowotnej dla pacjentów w 2007 r. spadnie na rząd RP, którego przedstawiciele - mimo wielokrotnych wezwań i pism ze strony przewodniczącego OZZL - nawet nie podjęli żadnych oficjalnych, bezpośrednich rozmów z przedstawicielami OZZL szczebla krajowego, których celem mogłaby być w pierwszym rzędzie wymiana informacja (prawdopodobnie często sprzecznych i mylnych), a następnie szukanie dróg wyjścia z zaistniałej sytuacji (zawinionej przez zaniechania wszystkich poprzednich rządów, parlamentów i prezydentów).
Z poważaniem:
Maciej Niwiński
Członek Prezydium Krajowego Komitetu Strajkowego Lekarzy,
Przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy
Reforma jako zagrożenie narodowe
Leszek Ceremużyński
Rzeczpospolita
Data utworzenia: 31.01.2001
Wszyscy oczekiwali na zmiany. Chorzy, zdrowi, lekarze i cała służba zdrowia. Dwa główne założenia reformy - że chory wybiera lekarza, przychodnię czy szpital oraz że pieniądze "idą" za pacjentem - wszyscy zaakceptowali jako zamiar ustanowienia logicznych mechanizmów. Tak by się stało, gdyby wprowadzono reformę według deklarowanych założeń.
Lepsi lekarze, lepsze placówki mieliby więcej pacjentów, gorsze mniej, a złe lub niepotrzebne, o minimalnym zainteresowaniu ze strony chorych, po prostu by upadły. Popyt na niektóre specjalności (na przykład pediatria, położnictwo) spowodowałby niejako automatycznie restrukturyzację szpitali, które - aby utrzymać wysokie obłożenie łóżek, a więc i dochody - musiałyby dopasować profil swego działania do aktualnych potrzeb ludzi chorych, na przykład powiększyć liczbę miejsc w jednych oddziałach, a zmniejszyć w innych.
Tymczasem w rzeczywistości "reforma" wprowadziła osobliwy mechanizm przydzielania dóbr ostro reglamentowanych w trybie nakazowo-rozdzielczym. To nic nowego.
Dyktat kasy
Regionalne kasy chorych zawierają tzw. kontrakty ze szpitalami, bezwzględnie narzucając im warunki: określają liczbę chorych, za których zapłacą, i same wyznaczają cenę. Na przykład za wielką operację serca w krążeniu pozaustrojowym, angażującą kilkunastu specjalistów na wiele godzin, kasy chorych płacą około dziesięciu tysięcy złotych. W rzeczywistości koszty własne takiego zabiegu to ponad dwadzieścia tysięcy. Aby odwlec bankructwo, trzeba operować jak najmniej. Zresztą i tu narzucono limity. Sale operacyjne pracują więc na pół mocy, wydłuża się kolejka do operacji, wielu nie doczeka terminu.
Wiele szpitali, zwłaszcza cieszących się większym zaufaniem chorych, znacznie przekracza wyznaczone przez kasę liczby przyjęć. Nie sposób odmówić hospitalizacji chorego mającego kwalifikacje ostrodyżurowe tylko z tego powodu, że limit się wyczerpał. Gdy dodamy do tego duże kwoty wydane dodatkowo na leczenie chorych, za których kasa płaci bardzo zaniżone stawki - staje się zrozumiałe, że szpitale, nawet te najlepsze i gospodarne, muszą tonąć w długach.
Dyrektor szpitala coraz bardziej "ścina" wydatki. W połowie krajowych ośrodków intensywnej opieki kardiologicznej skasowano dyżury lekarskie. W razie zatrzymania akcji serca reanimację trzeba podjąć natychmiast, natomiast pielęgniarka musi dopiero szukać lekarza, który przebywa gdzieś na terenie szpitala, bo dyżuruje jednocześnie w kilku oddziałach. Są takie ośrodki "intensywnej" opieki kardiologicznej, w których nie ma nawet dyżuru pielęgniarki! Można szacunkowo określić, ilu ludzi rocznie w Polsce umiera tylko z tego powodu.
Dyrektor, głęboko zadłużony w hurtowniach leków, traci kredyt. Zalega z opłatami za energię elektryczną i ogrzewanie. Zasypują go monity, mnożą się groźby wyłączenia mediów. W tej sytuacji nie ma mowy o naprawach sprzętu, o drobnych nawet remontach, o podwyżkach płac.
Ci, którzy obiecują, że wskutek podniesienia składki na ubezpieczenia zdrowotne o 0,25 procent istotnie wzrosną zarobki w szpitalach, nie znają realiów albo świadomie wprowadzają w błąd opinię publiczną. Nawet jeśli cała ta kwota, czyli osiemset milionów złotych, wpłynęłaby bezpośrednio do lecznic, to roczny budżet przeciętnego szpitala zwiększyłby się najwyżej o mniej więcej milion złotych, który natychmiast zostałby wydany na częściowe choćby spłacenie najpilniejszych długów, przede wszystkim w hurtowniach, aby zapewnić dalsze dostawy leków, strzykawek, materiałów opatrunkowych, klisz rentgenowskich.
Limity i niedoszacowanie kosztów dotyczą również tzw. procedur wysokospecjalistycznych, które opłacane są wprost przez Ministerstwo Zdrowia. Limitowane są zabiegi ratujące bezpośrednio życie lub chroniące od kalectwa, m.in. angioplastyka wieńcowa, która stanowi przełom w leczeniu ostrego zawału serca. Taki zabieg kosztuje około dziewięciu tysięcy złotych. W Polsce należałoby wykonać takich zabiegów pięćdziesiąt tysięcy rocznie. Jednak wykonujemy ich zaledwie około dwudziestu tysięcy, bo brak pieniędzy i taki jest limit. Na liście państw europejskich wyprzedzamy pod tym względem tylko Rumunię i Bułgarię. Nasi znakomici specjaliści od tych zabiegów tylko częściowo wykorzystują dobrze wyposażone ośrodki (koszt samego sprzętu to około pięciu milionów złotych). Gdyby nie było limitów, a pieniądze istotnie "szły" za potrzebującym chorym - już dziś można by podwoić liczbę zabiegów i uratować od śmierci tysiące ludzi rocznie.
Powrócić do właściwych założeń
Powszechne oburzenie społeczne zmusza do działań odpowiednie czynniki, dotąd z siebie raczej zadowolone. Pomysły są różne, na przykład zamknięcie jakiegoś szpitala. Niedawno rozesłano do szpitali grubą księgę: plan restrukturyzacji szpitali w Polsce opracowany na zamówienie Ministerstwa Zdrowia. Zaplanowano w nim, jakich chorych mają leczyć poszczególne szpitale w Polsce - jakie specjalności mają zamknąć, a jakie otworzyć, ile mają mieć łóżek. Skąd my to znamy? Nie tak dawno wszakże Warszawa decydowała, ile octu ma produkować fabryczka w Grodzisku, a ile rolek papieru toaletowego ma dać ojczyźnie zakład w Kożuchowie.
Robi się straszno. Pomysły na korektę "reformy" wykazują, że albo odpowiedzialni za nią nie zdają sobie sprawy z przyczyn jej niepowodzenia, albo celowo wprowadzają społeczeństwo w błąd, chcąc ukryć, że za nakłady wielkości 3,4 procent produktu krajowego brutto nie da się zapewnić Polakom nawet skromnej opieki lekarskiej! Czechy i Węgry, znajdujące się w podobnej do nas sytuacji ekonomicznej, przeznaczają na leczenie swych obywateli około 6 procent PKB. Dodajmy dla porównania, że państwa Europy Zachodniej wydają na ten cel 9-11 procent, a USA około 15 procent PKB.
Tej "reformy" nie uratują żadne kosmetyczne zabiegi. Jeśli zbudowano dom na źle położonym fundamencie (finansowym i koncepcyjnym), to malowanie go na inny kolor nie powstrzyma nieuchronnej katastrofy, a właśnie już pękają ściany. Należy po prostu wprowadzić w życie pierwotne założenia, które są właściwe, zgodne z istotą gospodarki rynkowej, więc powinny wymusić i oszczędności, i wzrost wydajności, i płynne, elastyczne dopasowanie się szpitali polskich do potrzeb chorych ludzi.
Pieniądze do szpitala powinny trafiać za pacjentem. Kasa chorych, w której znaleźli się ludzie przypadkowi, dobrani na zasadzie przetargów politycznych, może zniszczyć każdy, nawet najlepszy szpital, zwłaszcza niedostatecznie pokorny, obniżając mu limity i stawki. Zdumiewające, że wymyślono system, który daje grupie nieprzygotowanych ludzi prawo dysponowania miliardami złotych z naszych podatków - praktycznie bez żadnej kontroli społecznej, jeśli chodzi o celowość wydawania ogromnych, choć wciąż niedostatecznych środków.
Trzeba działać szybko
Lekarskie towarzystwa specjalistyczne, wsparte przez grupę ekspertów z ministerstw Zdrowia i Finansów mogłyby w ciągu paru miesięcy odpowiedzieć na pytanie, ile orientacyjnie musi kosztować ochrona zdrowia w Polsce, zorganizowana nowocześnie, ale oszczędnie, według średnich wskaźników europejskich (osiągają je Czechy i Węgry).
Wystarczy ustalić, jaki jest profil zachorowań w Polsce (dane są już w większości dostępne), oszacować, ile kosztuje leczenie tych chorób, ustalić liczbę i cenę procedur wysokospecjalistycznych, tak by wskaźnik: "liczba zabiegów na milion ludności" zbliżył się do wskaźnika takich krajów jak Czechy i Węgry. Na podstawie powyższych ustaleń można obliczyć ogólne koszty leczenia szpitalnego w Polsce. Według podobnych zasad obliczyć można koszty opieki ambulatoryjnej. Dochodzą do tego koszty profilaktyki (szczepienia ochronne, badania przeglądowe) oraz inne, już znacznie mniej kosztowne pozycje budżetu ochrony zdrowia.
Niewątpliwie łączna kwota okaże się znacznie wyższa niż obecnie preliminowana (około 23 miliardów złotych). Skąd wziąć takie pieniądze? Jestem przekonany, że znalazłyby się, gdyby parlament i kolejne rządy przyznały ochronie zdrowia i życia Polaków rzeczywiście priorytet. Wyższy niż na przykład rozbudowie ministerstw czy mnożeniu centralnych urzędów. Polska ma 116 ministrów i wiceministrów, a Francja ma ich tylko 32. Polski Sejm składa się z 460 posłów - a Kongres USA liczy 433 deputowanych. W każdym kraju cywilizowanym najwyższą pozycję budżetu stanowi ochrona zdrowia, a tymczasem na administrację mamy wydać aż 5 procent PKB, a tylko 3,4 procent na ochronę zdrowia obywateli.
Ogromne oszczędności przyniosłaby też likwidacja kas chorych, które po wprowadzeniu refundowania rzeczywistych kosztów leczenia stałyby się zbędne. Ich działanie od strony technicznej przejęłyby zapewne banki, przy kontroli merytorycznej ekspertów towarzystw ubezpieczeniowych.
Jeśli okaże się jednak, że nie ma skąd wziąć pieniędzy na pokrycie obliczonych kosztów, to trzeba jasno oświadczyć, iż państwo nie jest w stanie zapewnić właściwej ochrony zdrowia, co dziś jest faktem. Wypadałoby wówczas zmienić 68. artykuł konstytucji, który zresztą nigdy nie był przestrzegany. Jednocześnie należałoby stworzyć prawne możliwości działania różnym konkurencyjnym towarzystwom ubezpieczeniowym. Bogate zagraniczne doświadczenia dowodzą, że takie towarzystwa zainteresują się i zamożnymi, i gorzej sytuowanymi. Państwu pozostałaby tylko opieka nad ubogimi, w czym pomogą organizacje charytatywne i sponsorzy.
W każdym razie trzeba działać szybko. Szpitale polskie - ostatnia deska ratunku chorego człowieka w naszym kraju - są bowiem bliskie ostatecznego upadku. Trzeba działać szybko, jak w stanie zagrożenia publicznego. Codziennie umierają ludzie, których można by uratować przy zapewnieniu właściwych środków i innej organizacji ochrony zdrowia.
Autor jest profesorem, doktorem habilitowanym nauk medycznych, kierownikiem Kliniki Kardiologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie.
|
|
STANOWISKO Nr 22/06/P-V PREZYDIUM NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ
|
STANOWISKO Nr 22/06/P-V
PREZYDIUM NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ
z dnia 11 kwietnia 2006 r.
w sprawie akcji protestacyjnej pracowników ochrony zdrowia
Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej wyraża podziękowanie wszystkim członkom samorządu lekarskiego, którzy wzięli czynny udział w ogólnopolskiej akcji protestacyjnej w dniu 7 kwietnia 2006r.. Prezydium z szacunkiem przyjęło także masowy udział w tej akcji pozostałych pracowników medycznych. Prezydium dziękuje większości Polaków, a szczególnie lokalnym władzom, kierownictwu placówek medycznych oraz dziennikarzom, którzy ze zrozumieniem odnieśli się do protestu środowisk medycznych. Ze szczególnym podziękowaniem Prezydium zwraca się do pacjentów, których ogromna większość, mimo niedogodności związanych z protestem, popiera postulaty pracowników placówek opieki zdrowotnej.
Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej stwierdza, że solidarny protest przeważającej większości pracowników medycznych został przeprowadzony wspólnym wysiłkiem organizacji-sygnatariuszy Krajowego Komitetu Porozumiewawczego na rzecz Wzrostu Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia i na jego wezwanie. Prezydium przypominając, że Komitet ma formułę otwartą także na te nieliczne organizacje zrzeszające pracowników ochrony zdrowia, które jeszcze nie przystąpiły do niego (a w każdej chwili mogą to uczynić), stwierdza, że obecnie to właśnie Krajowy Komitet Porozumiewawczy na rzecz Wzrostu Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia jest wspólną reprezentacją interesów przeważającej większości fachowych pracowników medycznych w sprawach dotyczących ich wynagrodzeń. Prezydium stwierdza, że Rząd podejmując ustalenia dotyczące pracowników medycznych musi zwracać się przede wszystkim właśnie do Komitetu.
Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej przypominając postulaty, które są żądaniami protestujących:
- zagwarantowanie niezwłocznego wzrostu wynagrodzeń pracowników medycznych o 30%,
- przyjęcie przez Rząd projektu ustawy gwarantującej publiczne nakłady na ochronę zdrowia w wysokości minimum 6% PKB,
- przyjęcie przez Rząd projektów ustaw gwarantujących odpowiedni poziom wynagrodzeń pracowników medycznych,
stwierdza, że żaden z nich nie został dotychczas zrealizowany. Prezydium oczekuje jak najszybszej deklaracji Rządu, co do sposobu spełnienia powyższych żądań. Jednocześnie Prezydium przewiduje dalsze akcje protestacyjne, gdyby Rząd nie zamierzał ich spełnić.
Do wszystkich członków samorządu lekarskiego Prezydium apeluje o solidarny i czynny udział w zbieraniu podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zmianie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (gwarantującej godne traktowanie wartości pracy lekarzy i lekarzy dentystów) oraz kolejnych akcjach, do których wezwie Krajowy Komitet Porozumiewawczy na rzecz Wzrostu Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia.
SEKRETARZ
Mariusz Janikowski
PREZES
Konstanty Radziwiłł
|
Jeśli nie głupota, to co?
W nawiązaniu do artykułu "Kasa na zabieg", zamieszczonego przez "Wprost" nr 1214 z dn. 19.03.2006 r., redakcja tego tygodnika zamieściła w numerze 1217 z dn. 9.04.2006 r. następującą informację, napisaną przez współautora ww. artykułu:
KASA NA ZABIEG
W artykule "Kasa na zabieg" (nr 11) błędnie powołaliśmy się na badania Fundacji im. S. Batorego dotyczące korupcji w służbie zdrowia, z których m.in. wynikało, iż prawie połowa lekarzy bierze łapówki za wykonanie operacji. Tymczasem jedyny raport fundacji na ten temat pochodził z 2001 r. i wynikało z niego, iż 36 proc. ankietowanych w ciągu ostatnich 10 lat dawało prezenty lub pieniądze pracownikom służby zdrowia. Z tego 23 proc. osób przyznało się, że płaciło za przeprowadzenie operacji. Tak więc tylko 8 proc. pacjentów stwierdziło, iż wręczało lekarzom prezenty lub pieniądze za przeprowadzenie operacji. Spośród lekarzy biorących łapówki, co drugi brał je za wykonanie operacji.
Zbigniew Wojtasiński
("Wprost" nr Tygodnik "Wprost", Nr 1217, 9 kwietnia 2006)
------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli nie głupota, to co?
1). Powyższy tekst wyjaśnienia nie zawiera najważniejszej informacji – słów przeprosin pod adresem pomówionych niesłusznie polskich lekarzy ("prawie połowa lekarzy bierze łapówki za wykonanie operacji, a co trzeci za przyjęcie chorego do szpitala lub skrócenie kolejki do zabiegu").
2). Cytowana powyżej z raportu Fundacji im. Stefana Batorego z 2001 roku informacja (w nawiązaniu do artykułu o korupcji w ochronie zdrowia), że 36 proc. ankietowanych osób w ciągu 10 lat wręczyło pracownikowi ochrony zdrowia jakiś prezent lub pieniądze, świadczy o pomyleniu podstawowych pojęć.
Zrealizowane w 2001 roku przez CBOS (na zlecenie Fundacji im. S. Batorego) badanie składało się m.in. z wywiadu kwestionariuszowego, w którym postawiono następujące pytanie:
"Porozmawiajmy teraz o korupcji i łapówkach w służbie zdrowia. Istnieje przekonanie, że w naszej służbie zdrowia często niezbędne jest wręczanie pieniędzy bądź innych przedmiotów. Czy w ciągu ostatnich 10-ciu lat zdarzyło się Pani/u/ lub komuś z Pani/a/ najbliższej rodziny, gospodarstwa domowego (np. mąż/żona) wręczać pieniądze bądź jakieś inne przedmioty pracownikom służby zdrowia, czy też nie?".
Zabrakło tutaj definicji łapówki (tj. uzależnienia wykonania / przyspieszenia wykonania określonego świadczenia medycznego od korzyści: finansowej bądź innej).
Jest pewne, że na tak sformułowane pytanie każdy pacjent (lub członek jego rodziny), który kiedykolwiek wręczył pielęgniarce na oddziale paczkę kawy, pudełko czekoladek lub bukiet kwiatów i butelkę koniaku lekarzowi przy wyjściu ze szpitala ODPOWIEDZIAŁ POZYTYWNIE. A więc wrzucono do jednego worka dowody wdzięczności np. za życzliwość i troskliwą opiekę medyczną z łapówkami (jedno ma się do drugiego jak przysłowiowy piernik do wiatraka). Tym bardziej, że w dalszej części badania Fundacji im. S. Batorego (dostępnego w Internecie pod adresem: www.batory.org.pl/korupcja/pub.htm) czytamy, iż ponad połowa samych ankietowanych (dokładnie 53%) nie uznała swoich zachowań, jako wręczania/przekazywania łapówek (sic!).
3). Pozostaje jeszcze otwarte pytanie: dlaczego doszło do tak podstawowych "błędów" w artykule, zamieszczonym w jednym z największych w Polsce opiniotwórczych tygodników. Głupotę i braki w edukacji autorów ww. tekstu artykułu (opublikowanego w tygodniku "Wprost" na kilka dni przed ogólnopolskim protestem lekarzy) odrzucamy, ponieważ przedstawione w raporcie Fundacji im. Stefana Batorego obliczenia jak i ich interpretacja nie wykraczają poza możliwości intelektualne ucznia szkoły podstawowej. Jeśli nie głupota, to co? - to pytanie pozostawiamy naszym Czytelnikom bez komentarza.
A tak przy okazji: jeden z komentatorów naszej sceny politycznej, obserwując relacje z obrad Sejmu, zaproponował kiedyś obowiązkowe testy psychologiczne dla kandydatów na posłów i senatorów. My proponujemy obowiązkowe testy dla dziennikarzy. Testy ze znajomości... podstaw matematyki.
lek. Jarosław Kosiaty
redaktor naczelny portalu medycznego Esculap.pl
e-mail: redakcja@esculap.pl
Oświadczenie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w sprawie Ogólnopolskiego Protestu Pracowników Służby Zdrowia:
OZZL ocenia, że przebieg Ogólnopolskiego Protestu Pracowników Służby Zdrowia w dniu 07 kwietnia br. dowiódł, iż środowiska medyczne są zdeterminowane, aby doprowadzić do znaczącej i trwałej poprawy wynagradzania personelu medycznego w naszym Kraju. Protest wykazał też wysoką sprawność i skuteczność organizacyjną Krajowego Komitetu Porozumiewawczego na Rzecz Poprawy Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia oraz poszczególnych organizacji wchodzących w skład Komitetu. Powszechność protestu udowodniła również, że Komisja Trójstronna nie jest właściwym miejscem do podejmowania decyzji dotyczących służby zdrowia, bo uczestniczące w niej podmioty nie reprezentują należycie środowisk medycznych. Wzywamy Rząd do podjęcia konstruktywnych rozmów z Krajowym Komitetem Porozumiewawczym na Rzecz Poprawy Wynagrodzeń Pracowników Służby Zdrowia.
OZZL, stwierdzając, że postulaty Komitetu i Związku nie zostały spełnione, zapowiada, że:
- OZZL przystąpi do wszystkich dalszych działań, określonych przez Krajowy Komitet Porozumiewawczy.
- Niezależnie od działań podejmowanych wspólnie z innymi członkami Komitetu, OZZL będzie prowadził dalsze przygotowania do ogłoszenia ogólnopolskiego strajku lekarzy. Odpowiednia uchwała w tej sprawie zostanie podjęta w najbliższych dniach.
- Zarząd Krajowy OZZL zwróci się do pozostałych związków zawodowych, wchodzących w skład Krajowego Komitetu Porozumiewawczego o skoordynowanie prowadzonych przez te związki sporów zbiorowych z działaniami prowadzonymi przez OZZL, aby planowany strajk objął wszystkie grupy pracownicze.
Zarząd Krajowy OZZL popiera działania strajkowe prowadzone przez lekarzy Podkarpacia i wzywa dyrektorów szpitali objętych strajkiem oraz organy założycielskie tych szpitali do odpowiedzi na postulaty strajkujących.
W imieniu Zarządu Krajowego OZZL
Krzysztof Bukiel - przewodniczący Zarządu
Bydgoszcz, 11 kwietnia 2006 r.
|
|
dr Kijak: Podczas urlopu robię co chcę
dr
Ryszard
Kijak,
Wiceprzewodniczący
OZZL
Duże
wzburzenie
na
internetowym
forum
dyskusyjnym
GP
wywołał
pogląd
Bartłomieja
Raczkowskiego
(„Podczas
urlopu
nie
wolno
strajkować”,
GP
nr
56 z
20
marca
br.),
iż
przysługujący
pracownikowi
urlop
na
żądanie
nie
może
być
wykorzystany
jako
akcja
protestacyjna.
„Jeżeli
pracownik
ma
zamiar
wykorzystać
ten
urlop
w
celu
realizowania
swojego
ustawowego
prawa
do
odpoczynku,
wówczas
może
w
każdym
przypadku
i
bez
żadnych
ograniczeń
składać
żądanie
o
jego
udzielenie
(…).
Jego
prawo
w
tej
kwestii
mogłoby
zostać
ograniczone
tylko
w
wyjątkowych,
szczególnie
uzasadnionych
przypadkach,
np.
gdyby
pracownik
chciał
go
nadużyć,
tzn.
skorzystać
z
formalnego
uprawnienia
w
innym
celu
niż
wypoczynek
– w
celu
przeprowadzenia
akcji
strajkowej
(…)”
–
twierdzi
Raczkowski.
Otóż
taka
opinia
nie
ma
żadnego
pokrycia
w
przepisach
prawa.
Udzielenie
1-dniowego
urlopu
na
żądanie
nie
jest
uzależnione
od
deklaracji
pracownika,
iż
przeznaczy
on
ten
dzień
na
wypoczynek.
Udzielenie
takiego
urlopu
nie
jest
uzależnione
zresztą
od
żadnej
deklaracji
(patrz:
art.
1672
Kodeksu
pracy).
Wprawdzie
„urlop
wypoczynkowy
–
jak
piszą
w
swoim
Komentarzu
do
Kodeksu
pracy
J.
Iwulski
i W.
Sanetra
(Librata,
Warszawa
2003,
str.
528)
–
jest
uprawnieniem
pracownika
do
okresowego
i
odpłatnego
zwolnienia
od
pracy,
stanowiąc
formę
prawa
pracownika
do
wypoczynku
i
służąc
regeneracji
jego
sił”,
ale
–
odnośnie
urlopu
na
żądanie
–
autorzy
zaznaczają
(str.
554),
iż
„powinien
być
przeznaczony
na
wypoczynek
(choć
krótki
czas
i
swoboda
pracownika
w
żądaniu
udzielenia
wskazują
na
możliwość
jego
innego
przeznaczenia)”.
Należy
więc
zwrócić
uwagę,
że
urlop
wypoczynkowy
jest
uprawnieniem
i
prawem
pracownika,
a
obowiązkiem
–
jedynie
w
tym
sensie,
iż w
zasadzie
nie
można
z
niego
zrezygnować.
Uprawnieniem,
a
nie
obowiązkiem
pracowniczym,
jest
więc
wypoczynkowa
forma
urlopu.
Trudno
bowiem
wyobrazić
sobie,
aby
prawo
było
aż
tak
abstrakcyjne,
by
zabraniało
pracownikowi
spędzenia
urlopu
w
inny
sposób,
niż
wypoczynek.
By
zakazywało
mu
np.
podjęcia
pracy
sezonowej,
wykonania
generalnych
porządków
lub
remontu
domu,
udzielenia
komuś
pomocy,
opieki
nad
chorym
członkiem
rodziny,
czy
załatwienia
zaległych
spraw
w
urzędach
– a
zajęć
tych
bynajmniej
do
wypoczynkowych
zaliczyć
się
nie
da.
Gdyby
zastosować
logikę
B.
Raczkowskiego,
to
pracownikowi,
który
w
czasie
urlopu
wypoczynkowego
wyremontował
sobie
mieszkanie,
a na
dodatek,
w
międzyczasie
pojechał
do
Warszawy,
aby
pod
Sejmem
wziąć
udział
w
manifestacji
przeciwko
np.
brakowi
troski
władz
o
środowisko
naturalne,
należałoby
zarzucić
„rażące
nadużycie
prawa”,
zaś
pracownika
ochrony
zdrowia,
który
–
aby
odreagować
stres
związany
ze
skandalicznie
niskimi
zarobkami
–
wziął
dzień
urlopu
na
żądanie
(nazwany
przez
Raczkowskiego
zupełnie
nie
wiadomo
dlaczego
strajkiem)
–
trzeba
by
obwinić
o
ciężkie
naruszenie
podstawowych
obowiązków
pracowniczych,
skutkujące
dyscyplinarnym
zwolnieniem
z
pracy.
Na
szczęście,
taki
absurdalny
precedens
jeszcze
się
nie
zdarzył
i
miejmy
nadzieję,
że
nigdy
się
nie
zdarzy.
Ryszard
Kijak
Autor
jest
wiceprzewodniczącym
Ogólnopolskiego
Związku
Zawodowego
Lekarzy
|
|
Nieważne czy ukradł, czy
jego okradziono!
Szanowni Państwo,
to, że polskie
dziennikarstwo przeżywa
głęboki kryzys, widać
gołym okiem.
Zaostrzająca się
konkurencja na rynku
prasy papierowej i
spadające czytelnictwo
zmuszają redakcje wielu
tytułów do
poszukiwania/odgrzewania
kolejnych "sensacyjnych"
tematów.
Na bazie grożącego,
ogólnopolskiego strajku
lekarzy, tygodnik
"Wprost" postanowił
przypomnieć swoim
czytelnikom wiecznie
żywy temat lekarskich
łapówek. W tytułowym
artykule najnowszego
numeru ("Wprost", Nr
1214, 19 marca 2006) pt.
"Kasa na zabieg" czytamy
m.in.:
"Z badań Fundacji im.
Batorego wynika, że
prawie połowa lekarzy
bierze łapówki za
wykonanie operacji, a co
trzeci za przyjęcie
chorego do szpitala lub
skrócenie kolejki do
zabiegu. Co piąty
ordynator otrzymuje w
kopercie od pacjenta
500-1000 zł, a co
dziesiąty - równowartość
przeciętnej pensji."
(Źródło:
www.wprost.pl/ar/?O=87781)
Oburzona i zbulwersowana
tą informacją Pani
Grażyna Kopińska z
Komisji Przeciwko
Korupcji Fundacji im.
Stefana Batorego
napisała w liście
przesłanym do redakcji
serwisu medycznego
Esculap.pl:
"Autor powyższego tekstu
nie umie czytać danych.
Z materiału opisującego
wyniki przeprowadzonych
w 2001 roku przez
Fundację im. S. Batorego
badań: "SPOŚRÓD TYCH
LEKARZY, którzy
przyznali się do brania
łapówek, prawie połowa
bierze łapówki za
wykonanie operacji",
pozostawił jedynie
fragment "Prawie połowa
lekarzy bierze łapówki
za wykonanie
operacji..."
"Zginęło" tylko kilka
wyrazów, pominiętych
(celowo? przypadkiem?)
przez autorów artykułu
we "Wprost", a JAKA
RÓŻNICA! Pamiętamy
jeszcze dobrze, jaką
aferę spowodował brak w
pewnym dokumencie: "lub
czasopisma". Tym razem
nie powstanie jednak
zapewne żadna komisja, a
cała sprawa w najlepszym
wypadku zakończy się
maleńkim sprostowaniem,
zamieszczonym pod koniec
następnego numeru
tygodnika, gdzieś między
kolorowymi reklamami
infolinii 0-700...
Cóż, Kolegom z "Wprost"
wypada pogratulować
uczciwości i rzetelności
dziennikarskiej. Czy to
Kali ukradł krowę, czy
Kalemu ukradziono? -
Nieważne! Ważne, że BYŁ
ZAMIESZANY W KRADZIEŻ i
koniec. W świat poszła
informacja, że "prawie
połowa polskich lekarzy
bierze łapówki za
wykonanie operacji".
A na marginesie warto
przypomnieć prawdziwe
dane o skali korupcji w
ochronie zdrowia. Według
autorów niezależnego
raportu "Diagnoza
Społeczna 2005", do
wręczania łapówek
pracownikom ochrony
zdrowia przyznało się...
6% badanych Polaków
(według cytowanych
powyżej badań Fundacji
im. Stefana Batorego
liczba ta nie przekracza
10% i od kilku lat
utrzymuje się na
podobnym poziomie).
Dlaczego przy okazji
słusznego protestu
lekarzy i innych
pracowników ochrony
zdrowia (pielęgniarek,
techników medycznych,
itd.) i ich walki o
uczciwe i godziwe
wynagrodzenia za ciężką
i odpowiedzialną pracę,
jako jedyną odpowiedź
przywołuje się temat
łapówek - pozostawimy to
bez komentarza. Nie mamy
czasu na takie dyskusje,
gdyż jutro znowu trzeba
będzie wcześnie rano
wstać i ratować ludzkie
zdrowie i życie za...
1.000 zł miesięcznie. A
z samych szczytnych
ideałów nikomu jeszcze
nie udało się wyżywić
siebie i swoich
dzieci...
P.S. Od chwili
przystąpienia Polski do
Unii Europejskiej
dokumenty uprawniające
do wykonywania zawodu
lekarza w innych
państwach Unii odebrało
już z izb lekarskich
4.500 polskich lekarzy.
Na 205 tys. Polaków
legalnie pracujących
obecnie w Wielkiej
Brytanii, 10.000 osób z
naszego kraju
zatrudnionych jest w
sektorze brytyjskiej
ochrony zdrowia. Do
wyjazdu szykują się
kolejni lekarze i
pielęgniarki...
lek. Jarosław Kosiaty
redaktor naczelny
portalu medycznego
Esculap.pl
ul. Konstruktorska 11a
02-673 Warszawa
e-mail:
jkosiaty@esculap.pl
Najciemniej pod latarnią-Robert Sapa
Zaczyna się kontraktowanie usług medycznych na przyszły rok, a coraz to nowe skandale dotyczące NFZ podważają wiarygodność tej instytucji.
Fundusz nie potrafił wspólnie z przedstawicielami świadczeniodawców wypracować ogólnych warunków kontraktowania na 2006 r. Przygotował je minister zdrowia. Jednak PZ negatywnie zaopiniowało ten projekt. Przed NFZ znów zatem – trudne zdanie. Tymczasem najważniejsza w okresie kontraktowania osoba – wiceprezes NFZ ds. medycznych – siedzi w areszcie.
Aresztowanie wiceprezesa NFZ nasuwa mi pewną refleksję: jak łatwo szafować oskarżeniami i jak trudno się przed nimi bronić. Wiceprezes, Michał Kamiński padł ofiarą oskarżeń, które sam z dużą łatwości stawiał innym. Ciekawe, czy pamięta o cyklu konferencji prasowych organizowanych przez NFZ na temat złych lekarzy, którzy leczą drogo, bo firmy farmaceutyczne dają im prezenty. Na konferencjach prezentował niepodważalne dane świadczące o nieuczciwości doktorów. NFZ wytropił np. lekarza bez specjalizacji z oddziału onkologii, który wypisał leki na olbrzymią kwotę. Był to przykład kryminalnej działalności owego medyka. Nikt z prezesów NFZ nie raczył jednak zauważyć, że lekki onkologiczne są bardzo drogie i że to najczęściej stażysta wypisuje wszystkie recepty pacjentom wychodzącym ze szpitala.
Innym efektem śledztwa wiceprezesa Kamińskiego było odnalezienie pięciu chorych na schizofrenię, którzy nie potwierdzili swojej wizyty u lekarza. Wiarygodność tych świadków podważyłby każdy sąd, ponieważ leczyli się oni u psychiatry. Ale lekarz Michał Kamiński uznał ten fakt za dowód winy swoich kolegów po fachu.
Z łatwością również kierownictwo Funduszu oskarżało lekarzy o skąpstwo. Dowodziło, że rodzinni oszczędzają na badaniach diagnostycznych dla pacjentów. Teraz okazało się, że NFZ żąda od szpitala zwrotu pieniędzy wydanych na leki dla ludzi w podeszłym wieku. No, i kto tu jest skąpcem? Najciemniej jest pod latarnią.
Minie pewnie sporo czasu, zanim sąd zadecyduje, czy wiceprezes NFZ zawinił, czy nie. Myślę, że przez ten czas Michał Kamiński doświadczy na własnej skórze, jak dotkliwie krzywdzące mogą być pochopne oskarżenia. Może nawet zrozumie, czym jest odpowiedzialność za słowo.
Prezes NFZ Jerzy Miller tłumacząc się z kuriozalnego nakazu zwrotu pieniędzy za leczenie ludzi starszych, mówił, że decyzje podejmowane przez Fundusz są bardzo skomplikowane, a czasami skutki uboczne pewnych działań medycznych przewyższają pozytywne efekty terapii i że działania w tej sferze wymagają elastycznego podejścia do przepisów.
Prezes lubi używać okrągłych zdań, które zawierają niewiele treści. Udowadnia na prawo i lewo, że NFZ ma receptę na nieomylność. Ciekawe, czy pamięta, jak oskarżał nas, że za 50 gr na miesiąc nie chcemy zrobić pacjentowi wszystkich dostępnych badań laboratoryjnych?
Nasze decyzje też są skomplikowane, my również musimy ważyć zyski i straty, a czasem naginać przepisy, aby pacjent nie ucierpiał z powodu luk w systemie opieki zdrowotnej. Tego jednak prezes nie raczył wcześniej dostrzec.
Może teraz szefostwo NFZ poczuje na własnej skórze, jak to jest, kiedy tkwi się pod pręgierzem ciągłych oskarżeń. I wyciągnie z tej sytuacji właściwie wnioski.
Życzymy tego wszystkim prezesom Fundusz. Zarówno tym na wolności, jak i w areszcie.
Robert Sapa
Narodowy Fundusz Zdzierców
Narodowy Fundusz Zdrowia „wyeliminuje mechanizmy blokujące dostęp ubezpieczonych do świadczeń zdrowotnych˝ - zaklinał się na początku 2002 r. minister zdrowia Mariusz Łapiński. Rok później premier Leszek Miller poganiał prezydenta, by podpisał ustawę powołującą NFZ, gdyż „skończyć trzeba ze stanem tymczasowości˝. Aleksander Kwaśniewski ustawę podpisał 17 lutego 2003 r., choć Wiktor Masłowski, jego doradca ds. ochrony zdrowia, ostrzegał, że w sytuacji gdy obywatel nawet nie wie, co mu się należy w ramach ubezpieczenia, ustawa niczego nie zmieni. Dziś nie ma już wątpliwości, że „ta reforma była nieprzygotowana pod każdym względem, tak koncepcyjnie, jak i organizacyjnie˝, jak stwierdza najnowszy raport NIK.
Nie poprawiła ani jakości opieki medycznej, ani sytuacji zakładów opieki zdrowotnej. Nie udał się też powrót do centralnego sterowania, jakim okazał się Narodowy Fundusz Zdrowia.
NIK zarzuca funduszowi, że wydał ponad 3 mld dolarów naszych składek z naruszeniem prawa, a jest to więcej, niż wydajemy na refundację leków!
W 2001 r. wykazywano finansowe nieprawidłowości aż w 81 proc. szpitali. Dziś jest jeszcze gorzej. Z najnowszych ustaleń wynika, że NFZ z powodu najróżniejszych przekrętów i niedbalstwa szpitali traci około 5 proc. z 33 mld zł rocznego budżetu, czyli 1,7 mld zł.
W rzeczywistości wyłudzeń może być nawet dwukrotnie więcej - prawdopodobnie ponad 3 mld zł. Wykryto na przykład, że spośród 177 stacji dializ, które objęto całościową kontrolą, aż 72 oszukiwały i wyłudziły w sumie 8 mln zł. To oznacza, że w 2004 r. pracownicy służby zdrowia oszukali każdego Polaka mniej więcej na 100 zł
Zaraza kart chorobowych
Kontrola w szpitalach, której wyniki „Wprost˝ otrzymał z 16 oddziałów NFZ, wykazała, że Polskę dotknęła epidemia groźnych chorób na skalę światową, na szczęście jedynie na papierze.
W Wielkopolsce przychodzi na świat tylko kilka procent zdrowych dzieci, pozostałe - według kart chorobowych - z poważnymi wadami zaraz po porodzie trafiają na oddział intensywnej terapii.
W niektórych warszawskich szpitalach niemal połowa noworodków ma zakażenie bakteryjne! W Małopolsce większość dzieci rodzi się z hiperbilirubinemią, schorzeniem wątroby wymagającym kosztownego leczenia przy użyciu naświetlań specjalnymi lampami. - Czasem w sprawozdawczości leczenia wykrywane są braki formalne, wynikające z niechęci do biurokracji, czasem dopisuje się procedury terapeutyczne, by ratować budżet, ale zdarzają się nadużycia kryminogenne, które kończą się aresztowaniami - mówi Piotr Latawiec, dyrektor podkarpackiego oddziału NFZ.
W bydgoskim szpitalu zakaźnym w ciągu 14 miesięcy hospitalizowano 200 chorych na AIDS (poprzednio dziesięć razy mniej), za których szpital zażądał od NFZ 3,1 mln zł! Prokuratura podejrzewa, że większość pacjentów była w szpitalu tylko kilka godzin (pobrano im krew i wydano leki), wielu było nosicielami HIV, a nie chorymi na AIDS (stawka jest wtedy mniejsza). Pewien chory na raka był 87 razy u onkologa, inny leżał jednocześnie na kilku oddziałach. W Warszawie 82-letniemu mężczyźnie zrekonstruowano pierś, później poddano go stosowanemu wyłącznie u noworodków badaniu słuchu (leczenie wyceniono na 20 tys. zł). W Wielkopolsce u pewnej kobiety wykonano o tej samej godzinie siedem cesarskich cięć, innemu pacjentowi 13 razy wycięto ten sam guz mózgu. W Świętokrzyskiem za 108 tys. zł leczono 287 osób, choć mijały kolejne rocznice ich pogrzebów. W jednym z kieleckich szpitali znaleziono 64 podwójne skierowania (od lekarza rodzinnego i z przychodni przyszpitalnej), a 200 pacjentów leczyło się równocześnie w szpitalu i oddalonej o 100 km przychodni.
Wpisywanie w karcie choroby fikcyjnego leczenia jest tak nagminne, że większość lekarzy i dyrektorów szpitali nawet nie odwołuje się od decyzji kontrolerów. Szpital w Opatowie musi zwrócić 174 tys. zł za przerabianie w sprawozdaniach prostych zabiegów na skomplikowane i kosztowne. W województwie zachodniopomorskim w 2004 r. NFZ zażądał zwrotu 600 tys. zł, w małopolskim - 450 tys. zł, w opolskim aż 2,5 mln zł, w Wielkopolsce prawie 1,5 mln zł (w I półroczu 2005 r. - 3,394 mln zł!), w świętokrzyskim 2,938 mln zł.
Rozpad całego systemu
- Taki scenariusz rozpadu systemu ochrony zdrowia przewidywałem już kilka lat temu - mówi prof. Jacek Ruszkowski, szef Centrum Zdrowia Publicznego Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Jego zdaniem, na dzisiejszą sytuację złożyła się suma błędów, a raczej zaniechań kolejnych rządów, które nie chciały uregulować systemu ochrony zdrowia zgodnie z zasadami rynku. W efekcie Polska ma jeden z najsłabszych systemów kontroli wydatków na służbę zdrowia, a NFZ jest coraz bardziej bezradny wobec epidemii szpitalnych przekrętów. Budżet w wysokości ponad 33 mld zł kontroluje w Polsce 200 specjalistów - mniej niż kontrolerów biletów komunikacji miejskiej w Warszawie! W zachodniopomorskim oddziale NFZ zamiast 19 kontrolerów pracuje 10. Podobnie jest w innych regionach, pamiętać jednak należy, że źle funkcjonującemu, bo pozbawionemu konkurencji, systemowi opieki medycznej nie pomoże żadna liczba kontrolerów. W tej sytuacji o wykryciu nadużyć często decyduje przypadek. Tak stało się w wypadku kosztownego zabiegu ginekologicznego osiemnastoletniej dziewczyny, córki jednego z pracowników oddziału NFZ, która nigdy nie była operowana!
Pełny tekst w najnowszym 1189 numerze tygodnika „Wprost˝, w sprzedaży od poniedziałku 12 września.
|
|
Fundusphrenia, czyli socjalistyczne oszczędzanie przez trwonienie
|
„Socjalizm, ustrój heroicznie walczący z problemami, które sam generuje”
Stefan Kisielewski
Monotonne i nudne jest kolejne podejmowanie tematu wiekopomnego sukcesu WOW NFZ w zakresie SNRL. Kolejne opisy tytanicznych zaniedbań kierownictwa WOW we wdrażaniu kodowanych i niechcianych druczków, mogą wręcz wywoływań nudności, torsje i inne przypadłości gastryczne.
Już opisywałem aspekty finansowe, prawne i merytoryczne tej erupcji inwencji i polotu.
Dotychczasowe koszty wdrażania SNRL zbliżają się do całkowitych nakładów na wszystkie programy prewencji i profilaktyki dla pacjentów Wielkopolski. Planowane zwiększenie nakładów na refundację lekową sięgają już 30 mln zł- taki jest efekt dotychczasowego funkcjonowania SNRL w wielkopolskim wydaniu.
Jak się okazuje czas ujawnia kolejne, w tym całkiem niespodziewane aspekty SNRL.
Tak więc przesławny System Napędzania Rządzącej Lewicy umożliwia :
1. Wystawianie recept kodowanych (akceptowanych przez apteki!!) przez cały personel medyczny wpisany do kontraktu. Osoby nie posiadające własnych numerów kodów i osoby nie będące lekarzami ( pielęgniarki , rejestratorki , fizjoterapeuci etc.) generują tzw. kody zerowe. Recepty te są możliwe do realizacji po ostemplowaniu dowolnymi ( w tym fałszywymi) pieczęciami. Ciekawe od kogo WOW dochodzić będzie kosztów nakładów na takie refundacje? Może od aptekarzy ? Recepty te nie są przypisane ani do lekarza , ani do świadczeniodawcy!
2. Wystawianie recept na leki narkotyczne bez żadnej kontroli – wystarczy włożyć do drukarki papier różowy i już mamy „receptę MzPom 33” z kodem paskowym akceptowanym przez aptekę. Gratulacje!
3. Drukowanie raz przyporządkowanych do recepty leków dowolną ilość razy i wpuszczanie do systemu SNRL „klonów” jednej recepty praktycznie nieograniczoną ilość razy. Jedynym ograniczeniem jest tu data wystawienia więc jeden numer można kopiować do 30 dni.
4. Kopiowanie kodów i nanoszenie ich na fałszywe recepty – omawiałem uprzednio.
5. Ze względu na brak zachowania kolejności numerów recept w bloczkach możliwość „nakładania się „ numerów przydzielonych 2 różnym podmiotom/lekarzom z wszelkimi możliwymi tego konsekwencjami dla świadczeniodawców.
SNRL uniemożliwia natomiast:
1. Faktyczny nadzór użytkownika nad bloczkiem z powodu nie zachowania przez WOW numeracji kolejnych recept kolejnymi numerami
2. Wydanie refundowalnej recepty dla każdego pacjenta wielkopolskiego spoza praktyki
(lista numerów jest przyporządkowana domiejsca świadczeń, lekarza i listy aktywnej)
3. Wydanie recepty refundowalnej dla pacjenta z innego oddziału wojewódzkiego – czytniki w aptekach odrzucają recepty z kodem innego (a generuje się on automatycznie przy wydruku recepty) oddziału niż wielkopolski i traktują receptę jako „nieistniejącą”
4. Wydanie recepty refundowalnej dla pacjenta uprawnionego w ramach uregulowań unijnych, przyczyna i efekt jw
5. Realizację recepty przez pacjenta wielkopolskiego poza teren województwa z powodu niekompatybilności systemów kodowych i czytników.
6. Identyfikację recept wydanych na drukach RUM i ich realizację. Poza terenem powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego druki RUM nie są honorowane przez apteki. Podobno na polecenie WOW NFZ.
Jest to ewidentne naruszenie praw ubezpieczonego do refundacji lekowej uwarunkowanych ustawowo. Naruszenie to wynika w sposób oczywisty z zaniedbań i braku nadzoru kierownictwa WOW NFZ nad tworzonym jakoby od 3 lat SNRL. (sic!)
Ponadto SNRL generuje dodatkowe koszty refundacji dla WOW NFZ za pacjentów z innych oddziałów otrzymujących recepty kodowane wydrukowane poza praktyką ( uprzednio zakodowane jako „15”) i wydawane pacjentom spoza Wielkopolski w ramach zachorowań nagłych. SNRL traktuje tych pacjentów jako pacjentów refundowanych przez WOW NFZ.
Sądząc z tego co nam zaserwowano jako SNRL w Wielkopolsce to nie był to nawet „radosny Gumpizm” ale zjawisko zasługujące na nową i wyłączną, własną terminologię „Fundusfrenii”*..
W skład tego zespołu objawów wchodzą dyslogiczność, zaprzeczanie faktom, utrwalone i bezrefleksyjne autobałwochwalstwo Funduszu oraz poczucie pełnego błogostanu decydentów.
Zrzekam się niniejszym praw autorskich i upoważniam wszystkich chętnych do używania tej terminologii w stosunku naszych „ulubieńców” oraz jako przymiotnika „fundusfrenijny/a/e”.
I na koniec coś znacznie weselszego ( oczywiście nie dla WOW i jego faworyzowanego kontrahenta).
Testowany jest przez nas alternatywny do KS-Gabinet system obsługi przychodni MS-Gabinet,. System prostszy w obsłudze, przyjazny dla użytkownika, generujący sprawozdania i drukujący recepty kodowe. System ten będzie dostępny na preferencyjnych warunkach finansowych dla Członków Porozumienia, w tym z gratisowymi nowelizacjami i serwisem.
System ten może wyeliminować beneficjenta całości nakładów trwonionych dotychczas na SNRL.
Taki będzie efekt końcowy podjętej próby wmanewrowania nas jako świadczeniodawców w łapki monopolisty.
„ Lepiej jest się dobrze wyspać, niż źle nauczyć”
(maksyma studencka)
A jeszcze lepiej nie używać złej wiedzy w złej intencji...
Jerzy Stępień
*łac. fundus = dno
PS. Już po napisaniu tego materiału uzyskałem wiadomość o dziwnie nerwowych posunięciach skutkujących :
1. zmianą dostawcy i dystrybutora recept SNRL
2. zmniejszeniem liczny punktów dystrybucji
3. zmianą lokalizacji (?) 1 z punktów
|
|
W matniPodstawą działalności każdej sekty są jej członkowie. Bez nich sekta nie istnieje. Dlatego cały czas intensywnie poszukuje nowych członków. Wypatruje swoje potencjalne ofiary, typuje.
To, co najważniejsze w tej fazie rekrutacji to uchwycenie kontaktu i przekonanie kandydata, że kontaktowanie się z sektą groźne nie jest, że niczym złym nie skutkuje.
Tą powszechnie znaną sztuczkę socjotechniczną niewątpliwie zastosował Wielkopolski Oddział Wojewódzki NFZ wprowadzając z zaprzyjaźnioną firmą informatyczną numerowane recepty. Kilkanaście miesięcy temu lekarzy zachęcono do zalogowania się w systemie informatycznym. Ci, którzy to uczynili przekonali się, że niczym to nie grozi.
Kolega Tadeusz przeżył nawet swego rodzaju fascynację. Nic dziwnego. Jego zainteresowania informatyczne są powszechnie znane.
Z raz uzyskanego kontaktu sekta już nie rezygnuje. Wręcz przeciwnie, stara się te kontakty podtrzymywać i nakłania do zapoznania się z jej działalnością. Zaprasza na spotkania, podsuwa jakieś opracowania i zachęca do ich lektury uspokajając jednocześnie, że z faktu, że się coś przeczytało przecież jeszcze nic nie wynika. Część lekarzy nie tylko, że zalogowała się do systemu, ale nawet zamówiła parę bloczków recept. Każdy z nich pewnie myślał: „Przecież to, że obejrzę sobie receptę z kodem kreskowym nic jeszcze nie oznacza.
Za chwilę odłożę ją na półkę i nich tam sobie poczeka. A poza tym przecież jeden bloczek za 1,70 zł to nie to samo co za 1,80 zł więc robię przy okazji dobry interes”.
Naturalną konsekwencją obcowania z sektą staje się jej członkostwo. Od swojego członka sekta zaś egzekwuje bezwzględnie wszystko. Członkowi bez zgody sekty nie wolno robić nic.
Jest całkowicie ubezwłasnowolniony. Sekta swoich członków nie uśmierca. Ona się nimi żywi więc nawet na swój sposób o nich dba. Od sekty się nie odchodzi.
Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej mogą spokojnie myśleć o kontraktach na przyszły rok. NFZ podpisze umowy z każdym z nich, nawet na kilka lat. Bo NFZ lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej nie chce zniszczyć. NFZ lekarzy bardzo potrzebuje. Prawdziwy problem pojawił by się dopiero wtedy, gdyby ich zabrakło, tak jak na początku ubiegłego roku.
Potrzebni są jednak nie dobrzy diagności i terapeuci, o nie. Potrzebni są bezmyślni za to sprawni wypisywacze recept harujący od rana do wieczora. Najlepiej całodobowo bez prawa do urlopu, zastępstwa i przerwy na szkolenia. Przykuci do swoich biurek, od których bez zgody NFZ ruszyć się nie można ani na krok. Tych, którzy się lenią i piszą za wolno znajdzie się bardzo łatwo po kodzie kreskowym z jego recept. Zaprosi się ich następnie na jakieś sponsorowane szkolenie z kaszanką na grilu i podda swoistej indoktrynacji. Cel bowiem jest jeden: kontrakty w dół, refundacja leków w górę. Znajdzie się też coś i dla tych kilku najzdolniejszych. Może jakiś tygodniowy wyjazd „szkoleniowy” np. na Kretę. Sekta musi przecież pokazać, że dba o swoich członków. Dla opornych zaś przygotowany jest zestaw przykładnych kar. Tak więc nie ma obawy. Kontrakty będą. Pewnie gorsze od tegorocznych, ale będą. Ktoś musi przecież wypisać, jak co roku owe 200 milionów recept.
Sekta ciągle poszukuje nowych członków. Obserwuje, typuje kandydatów. Ciekawe, które z województw upatrzyła sobie jako następne. Entliczek pentliczek, zielony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc……..LUBUSKIE.
Dr n.med. Andrzej Masiakowski
|
|
"Konfitury w RUMowisku"
Rozporządzenie Ministra Zdrowia odnośnie systemu recept kodowanych miało umożliwić identyfikację PACJENTA w systemie świadczeń zdrowotnych i ewentualnie umożliwić identyfikację usługodawcy i lekarza.
Takie są niezaprzeczalne wytyczne odnośnie treści obligatoryjnych i fakultatywnych mających się zawierać w kodzie paskowym.
Wielokrotne przesuwanie przez Ministra Zdrowia terminu wprowadzenia kodów wynikało z NIEPRZYGOTOWANIA takich systemów przez OW NFZ., w tym Wielkopolski OW.
Pomimo ponadrocznego odroczenia terminu obowiązywania uregulowań zawartych w Rozporządzeniu MZ WOW NFZ nie mógł, bądź nie chciał stworzyć SNRL zgodnego z Rozporządzeniem.
Sprawny system SNRL funkcjonuje od dawna w części Wielkopolski jako kupony RUM.
System ten z naddatkiem spełnia wymogi zawarte w Rozporządzeniu Ministra Zdrowia.
Dowodem na kompatybilność tego systemu z Rozporządzeniem jest utrzymanie go po 1 lipca br w województwie lubuskim..
System RUM ma dwie istotne wady: nie jest autorstwa aktualnych decydentów i został już dawno wdrożony, co za tym idzie trudno oczekiwać gratyfikacji za jego dalsze wdrażanie.
Od czasu wydania Rozporządzenia przez Ministra Zdrowia artykułowane przez
ZPOZ Wlkp.-PZ oraz Wielkopolską Izbę Lekarską liczne, merytoryczne i organizacyjne zastrzeżenia WOBEC SNRL były przez Dyrekcję WOW wzniośle ignorowane.
Poza licznymi zapytaniami merytorycznymi i organizacyjnymi wnieśliśmy jako Związek liczne zapytania odnośnie aktualnego i przyszłego FINANSOWANIA SNRL.
Dysponent publicznych środków finansowych odmówił udostępnienia tych danych.
Zastanawiająca to tajemniczość i budzić musi istotne obawy i podejrzenia.
Aktualne stanowisko Dyrekcji WOW wysuwającej wobec świadczeniodawców zarzuty realizacji politycznych inspiracji są żenującym wykładnikiem całkowitego braku argumentów merytorycznych w tej kwestii.
A zatem:
„Kto za tym stoi i komu to służy..”
Józef Stalin
Dzięki Pracownikom WOW podzielającym nasze zastrzeżenia wobec polityki i działań Dyrekcji WOW NFZ dane odnośnie wielkopolskiego SNRL chociaż nieformalnie to jednak uzyskaliśmy:
Tak więc:
1. Producentem i dystrybutorem wielkopolskiego systemu SNRL jest firma Kamsoft
2. Do każdego bloczka WOW NFZ dopłaca (z jakich środków i na jakiej podstawie?) 70 gr
3. WOW NFZ ponosi koszty utrzymania 7 punktów dystrybucji recept SNRL, każdy z tych punktów generuje dla WOW NFZ koszty rzędu 12- 15 tysięcy złotych miesięcznie
4. 7 punktów x 10 miesięcy dotychczasowej działalności x 10 tys złotych (średnio miesięcznie na 1 pkt) = 700 000 złotych kosztów do chwili obecnej.
Koszt sponsorowania recept SNRL to 0,7 x 10 mln recept = kolejne 700 000 złotych. (w skali kraju rocznie wydaje się 200 mln recept, populacja Wielkopolski to 10% populacji kraju, zakładam, ze dotychczas 50% recept wystawiano na drukach SNRL sponsorowanych hojnie przez WOW NFZ.)
Dotychczasowy sumaryczny koszt tej zabawy to około 1,5 mln złotych wypompowanych z funduszy przeznaczonych na świadczenia medyczne.
5. Czy powyższe tłumaczy brak jakichkolwiek korekt stawek kapitacyjnych w zakresie opieki lekarskiej w ubiegłym i bieżącym roku w ramach środków ponad preliminarzowych?
6. Od stycznia 2006 koszt nabycia i użytkowania systemu sprawozdawczości KSSWD przerzuca się na świadczeniodawcę (nabycie + 2-4 upgrade rocznie) Cena?
7. Od stycznia deklaracje składać mamy przez osobny system informatyczny (tak zgadłeś Szanowny Czytelniku) również do zakupu + upgrade - jw. Cena?
8. Planowane jest narzucenie systemu informatycznego mogącego generować kody zawierające wszystkie dane wymagalne w Rozporządzeniu (koszt zakupu 2000 / praktykę + 300-500 za stanowisko robocze + upgrade 2-4 x rocznie a 400 zl+ koszty serwisu) I to są właściwe konfitury. Koszt nabycia takiego systemu przez wszystkich świadczeniodawców (POZ, ASO i szpitalnictwo) i jego eksploatacji to grubo ponad 0,5 miliarda złotych (tak miliarda to nie pomyłka - ta suma jest świadomie niedoszacowana).
9. W/w koszty uszczuplają tegoroczne jak i przyszłoroczne budżety świadczeniodawców na faktyczne świadczenia medyczne na wszystkich poziomach referencyjności, niezależnie od ich sposobów finansowania (kapitacja, system punktowy).
10. Dotychczasowe i planowane nakłady na SNRL w aktualnej wersji w oczywisty sposób nie dają żadnych narzędzi analizy kosztów udzielanych świadczeń i ich redukcji
11. Czy dziwić w tej sytuacji może plan Centrali WOW uszczuplenia nakładów na POZ w roku przyszłym poniżej 10% nakładów całkowitych (czyli redukcja aktualnych stawek o 25 %)?
Pozostałych, równie bulwersujących informacji odnośnie wdrażania SNRL nie mogę podać do publicznej wiadomości.
Aspekty moralne działań podjętych przez WOW NFZ pominę w celu nie utrudniania percepcji tego wywodu decydentom NFZ.
Byłoby nie tylko mi przykro gdyby miało się okazać ,że można nas kupić za 5 gorszy
(aktualna różnica w cenie bloczka SNRL i „nieopaskowanego”). Jeśli ktoś ze Świadczeniodawców zamierza myśleć w takich kategoriach i w efekcie doprowadzić do znaczącej redukcji nakładów na POZ godzien jest podjęcia pracy w decyzyjnych kręgach WOW NFZ.
lek. med. Jerzy Stępień
|
DIAMAT, czyli logika marksistowska wiecznie żywa, ewentualnie reinkarnacja Murti-Bingizmu w WOW
|
„Dialektyka – sztuka przewidzenia pożaru, uzupełniona rozlaniem benzyny wokół pieca”
Czesław Miłosz „Umysł zniewolony” 1953r
Murti-Bing mongolski filozof z powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza „Nienasycenie”
Wszelkie domniemania odnośnie kontaktów MZ ze swoim odpowiednikiem mongolskim w kwietniu br. są nieuprawnione i niestosowne.
Jako autor Komunikatu ZPOZ Wlkp-PZ z głębokim zdumieniem, bulwersacją, ale i satysfakcją zapoznałem się ze „Stanowiskiem WOW NFZ w sprawie wezwania do bojkotu SNRL” zamieszczonym na stronie www w/w Oddziału NFZ.
Dzięki swoim Nauczycielom posługuję się, jak widać mocno archaicznym, modelem logiki w jej arystotelesowskim rozumieniu.
Nic bardziej błędnego!
Kanony nowoczesności wyznacza w tej materii anonimowy autor/autorzy w/w Stanowiska
WOW, zwany/i dalej Anonimem.
Trendy te są twórczym rozwinięciem logiki dialektycznej, w której nie istotne są fakty (tym gorzej dla nich jak są nieodpowiednie) a istotą argumentacji jest wybiórcze ich zinterpretowanie w aspekcie uzasadnienia aktualnie promowanej tezy.
Zanim przejdę do maltretowania Anonima, chciałbym zwerbalizować swoje wyrazy głębokiej wdzięczności i satysfakcji zarówno z powodu czytelnictwa naszych Komunikatów, jak i pośredniego uznania ich treści za miarodajne i wiążące dla świadczeniodawców POZ. Jak rozumiem tekst błahy i lekceważony przez ogół świadczeniodawców nie wzbudziłby takiej reakcji WOW?
W ten sposób chociaż pośrednio, to jednak !!! WOW uznaje nasz Związek za reprezentatywny dla świadczeniodawców Wielkopolski.
Teza nr 1 „Bojkot”
Jedną z podstawowym zasad diamatu było przypisywanie przeciwnikowi nie jego poglądów i stanowisk, która następnie zwalczało się i pokonywało, aż do fizycznej dezintegracji przeciwnika.
Anonim na wstępie dorabia nam „gębę” „wzywaczy do bojkotu”. Widzę tu następujące możliwości :
1. Marksistowska dysleksja uniemożliwiająca Anonimowi zrozumienie kardynalnej różnicy pomiędzy sformułowaniem „poleca się”, a jakąkolwiek formą nakazu podjęcia, czy zaniechania działań przez Członków Związku. Stwierdzenie braku w Komunikacie słowa „bojkot” jest w świetle powyższych konstatacji truizmem.
2. Anonim nie jest marksistowskim dyslektykiem, ale postmarksistowskim epigonem diamatu w wydaniu manipulatorskim. Oczekuję w kolejnych Stanowiskach tak pamiętnych fraz jak „ zaplute karły medycznej reakcji”
Teza Nr 2 „Zgodność prawna SNRL..”
Rozważania prawne proponuję od przyjęcia definicji prawa wg Św. Tomasza:
„Lex est quaedemam rationis ordinatio ad bonum commune, ab eo qui curam communitatis habet promulgata” czyli
“Prawo jest to rozporządzenie rozumu dla dobra wspólnego nadane i publicznie ogłoszone przez tego , kto ma pieczę nad wspólnotą „.
Anonim odwołuje się do Rozporządzenia Ministra Zdrowia i zgodności z nim SNRL.
W rozumieniu wyżej podanej definicji prawa, w państwie jakoby demokratycznym nie widzę promulgacji aktualnego układu władzy do wydawania jakichkolwiek aktów prawnych. Władza
w państwie demokracji (poza ludową oczywiście) pochodzi z powszechnych wyborów.
Znakomita większość Rządu reprezentuje partie, które nie poddały się procedurze wyborczej , a nawet są w trakcie formowania!!
Jaką legitymację demokratyczną ma ten układ władzy ??
Nekrokratyczny ??
Ochlokratyczny ??
Rapkratyczny (bynajmniej nie od rapu ale „rape” czyli gwałtu) ??
Pomijając w/w aspekt i ryzykownie zakładając moralne i demokratyczne podstawy do dalszego funkcjonowania aktualnego układu władzy, pozostaje problem jakości stanowionego prawa i jego wpływu na „dobro ogólne”. Nie jest to bynajmniej odosobnione kwestionowanie aktów prawnych aktualnego Ministra Zdrowia. Bezwolna i bezmyślna akceptacja kuriozów prawnych jak chociażby Rozporządzenia o dostosowaniu pomieszczeń” jest, przynajmniej dla mnie, nie do przyjęcia.
Jak nadmienia Anonim, uregulowania z w/w Rozporządzenia wchodzą w życie w dniu 1 lipca br. Aktualnie trwają rozmowy Federacji na poziomie centralnym. Trwają również prace nad wdrożeniem RUM i jego pochodnych.
W związku z tym pytam :
1. Czy WOW zna już finalny efekt tych rozmów?
2. Czy WOW ma prawa egzekwować wymogi prawne przed ich wejściem w życie?
3. Jeśli tak to na jakiej to podstawie prawnej?
4. Czy po wdrożeniu SNRL stanie się on w aktualnej formie częścią RUM?
5. Czy wprowadzenie SNRL bez korelacji z RUM nie jest rozrzutnością?
6. Czy WOW brak jest innych racjonalnych celów do finansowania?
Euforycznie przyjąłbym „praworządność WOW” gdybym mógł ją wcześniej dojrzeć w:
1. Bezprawnych potrąceniach za pieluchomajtki z bieżących należności
2. Bezprawnych żądaniach pełnej sprawozdawczości
3. Bezprawnym żądania usuwania pacjentów z list aktywnych w ramach „weryfikacji międzyoddziałowych”
4. Bezprawnych i uznaniowych przyjęć za ważne deklaracji o jawnie sfałszowanych danych u podmiotów pozostających poza ZPOZ Wlkp-PZ
5. Prowadzonych z naruszeniem prawa tendencyjnych kontrolach świadczeniodawców
6. Bezprawnych odmowach przyjmowania rachunków bez spełnienia przez poszczególnych świadczeniodawców określonych woluntarystycznie warunków nie wynikających z umów
7. Bezprawnych usunięciach z list aktywnych: „ osób adoptowanych, świadków koronnych” w ramach określonych w Komunikatu nr 95 WOW NFZ
Wystarczy?? – mógłbym kontynuować, to nie koniec egzemplifikacji praworządności dialektycznej modo WOW NFZ.
Teza 3 „wystąpienie przeciwko obowiązującemu porządkowi prawnemu RP”
„Nacisk zorganizowanej machiny państwowej jest niczym w porównaniu z naciskiem przekonującej argumentacji”
Czesław Miłosz „ Umysł zniewolony” Paryż 1957
Takież same argumenty wysuwano wobec wszelkich innych ruchów „nieposłuszeństwa obywatelskiego”, że wspomnę jedynie: Zamieszki Bostońskie i powstanie „Solidarności”.
Etykieta wichrzyciela jak dla mnie i wielu z moich przyjaciół nie jest żadnym epitetem.
Nie jeden porządek prawny został już zmieniony i nie jeden zostanie.
Lekarzem się jest, urzędnikiem się bywa.....
„Zdaniem jednych, zwycięża ten, kto jest lepszym strategiem.
Inni ufają męstwu.
Jeszcze inni z nadzieją wierzą w bogów.
WRESZCIE SĄ. TACY, KTÓRZY NAJBARDZIEJ WIERZĄ W SZPIEGÓW, ZABOJCÓW, ZDRADĘ, KORUPCJĘ, STRACH I CHCIWOŚĆ.
........
Czymże bowiem jest rzeczywistość?
Sam się dowiesz, kiedy ujrzysz błysk miecza w rękach wroga.
A jeśli nie, to znak, że zmarnowałeś życie”
Sozume-no kumo 1599r
Teza 4 „Dwudziestocyfrowy numer zawiera wszystko”
Anonim nie wie co pisze, lub nie wie do kogo pisze „doktory nie gęsi i swój rozum mają”
Ad rem:
Lekarz/ świadczeniodawca otrzymuje bloczek recept z naniesionym UPRZEDNIO kodem kreskowym. Jak Anonim wiedzieć powinien bloczki nie są sporządzane imiennie i wydawane są wg zasady „jak podać z dołu czy z góry kupki?”. Owszem WOW będzie dysponował zestawieniem numerów bloczków recepturowych, ale te dane nie będą dostępne np. dla aptekarzy. Jakakolwiek kontrola nie będzie wynikać z analiz programu informatycznego, tylko z woluntarystycznej decyzji urzędnika WOW.
Jak taki system ma uniemożliwić np. realizację recept sfałszowanych?
Na jakiej zasadzie: sympatii?, antypatii? będą kontrolowani świadczeniodawcy??
Aktualnie „usprawnienie” wynikające dla farmaceuty z realizacji takiego gniotu jak recepta z kodem paskowym SNRL sprowadza się do następujących czynności:
1. Wklepanie ręczne danych lekarza do systemu (bez różnicy w stosunku do dotychczasowej recepty tj imię , nazwisko, prawo wykonywania zawodu, REGON świadczeniodawcy)
2. Dodatkowe użycie czytnika kodu paskowego (nabytek a 2000 pln), które jest możliwe wyłącznie po wykonaniu czynności z pkt1. Jak Anonim chce wzbogacić swoją wiedzę o wyrazy wdzięczności farmaceutów to zapraszam do dowolnej apteki (z ochroniarzem)
Zatem wprowadzanie ułomnego, niekompatybilnego z RUM i aktualnym systemem informatycznym SNRL implikuje koszty zmniejszające nakłady na faktyczne procedury medyczne (w tym również ASO i szpitalnictwo). Jest to ewidentne marnotrawstwo publicznych funduszy! Ostatnia okazja przez wyborami??
Teza 5 „Współpraca z Wielkopolską Izba Lekarską odnośnie SNRL”
Kolejny przykład diamatu.
Fakt WIL wielokrotnie wypowiadał się w tej sprawie, ale wnosząc liczne istotne i nie w pełni zrealizowane zastrzeżenia. Jeśli to jest „współpraca” to również ja powinienem za nią otrzymać podziękowania (nie jestem pazerny – wystarczy dyplom). Tak rozumianym „współpracownikiem” jest oczywiście również ZPOZ Wlkp-PZ.
Teza 6 (między wierszami) „ a czemu nie jest nam tak fajnie jak przed 2003?”
Więc Anonimie nie jest i już nie będzie – „to se ne vrati”.
„Panta rei”, że przypomnę kolejnego klasyka.
Kończą się czasy „służby zdrowia” , jest i pozostanie sektor usług zdrowotnych.
Służebną będzie rola urzędnika wobec obywatela.
„Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać!
Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie.
Dar i zmaganie wpisuje się w karty ukryte, a przecież jawne.
Całym sobą płacisz za wolność-więc to wolnością nazywaj,
że możesz płacąc ciągle na nowo siebie posiadać”
Jan Paweł II „Myśląc Ojczyzna”
lek. med. Jerzy Stępień
PS. 1 Drogi Anonimie to smutne jak mężczyźnie nie staje (odwagi do podpisu)
PS. 2 Pozdrawiam Pana Marka, jedynego znanego mi mężczyznę w WOW
Jerzy Stępień
Niniejszy tekst nie jest w żadnej mierze oficjalnym, bądź nieoficjalnym stanowiskiem ZPOZ Wlkp-PZ, Federacji PZ, lub jakiekolwiek ich organu.
Natomiast treści zawarte w tekście odzwierciedlają zdanie wielu znanych autorowi lekarzy rodzinnych.
Pozdrawiam niniejszym wszystkich Członków, Sympatyków i Kibiców, polecam również pod rozwagę cytat:
„Słaby jest lud, jeśli godzi się ze swoją klęską..”
i oby nas to nie dotyczyło........
Jerzy Stępień
|
Zapaść zdalnie sterowana (2005-04-05)
Cichy zabójca
Brak druku rezygnacji ze świadczeń lekarza rodzinnego w jego placówce to poważne ryzyko dla interesów ekonomicznych firmy.
Niespełna 10 lat temu zaczęły powstawać pierwsze w Polsce praktyki lekarzy rodzinnych na kontrakcie. Pęd do ich tworzenia był prosty. Skostniałe, "zsowietyzowane" ZOZ-y, nierzadko zadłużone, nieprzyjazne pacjentom, pauperyzujące środowisko lekarskie i pochłaniające bez ograniczeń środki publiczne – stały się tego przyczyną. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowoczesne, prężne, przychylne chorym praktyki lekarskie, działające za takie same pieniądze, co ZOZ-y. Równocześnie uposażenie samego doktora stało się nieporównywalnie wyższe w stosunku do uzyskiwanych przez kolegów pracujących w publicznych jednostkach. Nie wynikało to ze zwiększonego finansowania, ale ekonomizacji, efektywności i gospodarskich działań. Lekarz POZ zyskał zupełnie nową rangę w systemie: zaczął być lekarzem rodzinnym, obejmując holistyczną opieką podopiecznych, stał się zarazem menedżerem, kierownikiem, administratorem, kierowcą, zaopatrzeniowcem itp. w swojej praktyce.
Z początkiem działalności kas chorych, mimo olbrzymiej ilości dodatkowych obowiązków, stał się również beneficjentem reformy. Niestety, głupota polityków oraz, zazdrość lekarzy zakładów publicznych, w szczególności ich dyrektorów, a także niekompetencja urzędników NFZ – powodowały sukcesywne obniżanie nakładów na POZ, o ponad 20% w minionych 6 latach. Z punktu widzenia całego systemu opieki zdrowotnej spowodowało to uszkodzenie jego głównego koła napędowego. Taka awaria z czasem mogła skutkować tylko krachem ochrony zdrowia. I tak się stało.
Działania NFZ są Jednak dalej ukierunkowane na drenowanie "kieszeni rodzinnych". Zmniejszanie nakładów na POZ w strukturze wydatków NFZ poniżej 10% stałoby się jawnym dyskryminowaniem tego sektora. Fundusz, "pomysłowy Dobromir", wpadł zatem na niekonwencjonalne rozwiązania.
Takim wynalazkiem jest np. likwidacja druku wypisu, czyli dokumentu, który wypełniał pacjent podczas rezygnacji z usług u swojego lekarza. Rzeczą wiadomą jest, iż podstawą płatności dla lekarza POZ jest aktywna lista pacjentów; ostatnio, przez swoje działania, troskliwy płatnik skutecznie zaczął ją pomniejszać.
Brak druku rezygnacji w placówce lekarza rodzinnego staje się poważnym zagrożeniem dla interesów ekonomicznych jego firmy. Świadczeniodawca traci realną kontrolę nad swoimi pacjentami. Nie ma też jak się bronić przed Funduszem. Ba! Wypisany pacjent może dalej korzystać – poza monitoringiem płatnika – z tego samego medyka, naciągając go np. na drogie badania.
Sprytnym rozwiązaniem jest również niepłacenie za pacjenta żadnemu ze świadczeniodawców – w czasie, kiedy ubezpieczony dokonuje ich zmiany. Powstaje przynajmniej miesięczna luka w płatnościach, dzięki której NFZ wzmacnia własne finanse.
Swoiste kuriozum stanowi niekonstytucyjny i pozaustawowy podział pacjentów na studentów i poborowych oraz wszystkich innych, dający tym pierwszym nienaturalne prawa w stosunku do pozostałych ubezpieczonych. Płatnik stworzył tym samym pozaprawne narzędzie usuwania ich z list lekarzy, do których się zadeklarowali.
Z początkiem roku wybuchła panika w środowisku lekarzy rodzinnych, gdy zaobserwowali oni gwałtowne topnienie liczby zadeklarowanych pacjentów. Zadziałał "cichy zabójca" ich finansów – niczym toksyczny wirus komputerowy podłożony przez NFZ.
Niemała część ubezpieczonych nie wybrała dotąd swojego lekarza, ale ich pieniążki systematycznie wpływają do sejfiku NFZ. A kary pieniężne wymierzane – niczym chłosta – lekarzom POZ dodatkowo obniżają środki na świadczenia z zakresu "podstawówki", dofinansowują bowiem zapewne budżety upadających SP ZOZ-ów, a może i wzmacniają fundusz nagród dla ogarów NFZ.
PŁATNIK zapomniał jednak w tym wszystkim, iż każdy kij ma dwa końce. Działania Funduszu przypominają podcinanie gałęzi, na której sam siedzi. Bo to właśnie silna podstawowa opieka zdrowotna oparta na INSTYTUCJI LEKARZA RODZINNEGO i ambulatoryjnej specjalistyce jest JEGO NATURALNYM
SOJUSZNIKIEM, A NIE WROGIEM. Wszystkim decydentom i urzędnikom NFZ bezskutecznie to stale przypominam.
Robert Sapa
źródło: Służba Zdrowia |
|
Nilowa wioska (2005-03-14)
Sz4461
O wyborach do Zarządu Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce
Nilowa wioska
Co łączy zarząd Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce z afrykańską wioską nad Nilem? Czemu i komu, tak naprawdę, służy zasada "czystości krwi" w Kolegium? Czy lekarze nie wiedzą, że chów ksobny grozi defektami genetycznymi?
Podróżując doliną Nilu w południowym Egipcie natknąłem się na tubylcze plemię, w którym twarze biły przeraźliwym wyglądem wskutek defektów genetycznych. Trisomia w tej społeczności zdawała się być łaską bogów. Zaciekawiony otrzymałem od przewodnika informację, że tubylcy hołdują zasadzie chowu ksobnego. Zrozumiałem wtedy, że krzyżowanie się wewnątrz własnej populacji, odizolowanie od świata zewnętrznego – to nic innego jak schyłek normalnej egzystencji.
Podobne wrażenie odniosłem niedawno podczas wyborów do Zarządu Głównego Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Pełni nadziei, optymizmu i wiary w to, że liderom KRL-u chodzi o to, by wpuścić do krwiobiegu naszej organizacji trochę świeżej krwi – członkowie Porozumienia Zielonogórskiego zaproponowali na członków ZG nietuzinkowe osobistości. Niestety, doktryna "wioski Nilowej" wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Wybory okazały się najzwyklejszą w świecie farsą. Szczytem hipokryzji była postawa jednej z koleżanek, która głosząc potrzebę rewolucyjnych zmian w Kolegium, biegała po sali rozdając gotowca ze składem nowego, ale jakże starego – zarządu. Jak się potem okazało, za swoją ciężką pracę otrzymała fotel wiceprezesa. Z przerażeniem stwierdziłem, że skład nowej siły przywódczej organizacji był praktycznie identyczny, jak ten powołany cztery lata temu; tyle tylko, że zubożony o dwóch bardzo wartościowych działaczy. Jeden z nich wyjechał z kraju "za chlebem", drugi zrozumiał potrzebę zmian.
Zacząłem się zastanawiać, czym jest podyktowane tak silne parcie ludzi na władzę? Przecież osoby posiadające maturę, ba nawet wyższe wykształcenie, powinny zrozumieć, że priorytetem musi być stale potrzeba dynamicznych zmian. Także w Kolegium. To, czego nie wiedzą afrykańskie plemiona, powinno być zrozumiałe dla polskich lekarzy. Tyle tylko, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi zawsze o to samo...
Porozumienie Zielonogórskie na początku swojej działalności przyjęło antykorupcyjną uchwałę, tzw. "uchwałę czystych rąk". Stanowi ona wyraźnie, że liderzy Porozumienia nie mogą być w żadnym związku prawnym z jakąkolwiek inną organizacją, fundacją itp., obsługującą macierzystą strukturę Federacji. W przypadku Kolegium – taka uchwała oznaczałoby niemożność uczestnictwa w intratnym "Lancecie", w ZIZ-ie, w "Lekarzu Rodzinnym" itp.
To rozwiązanie najprawdopodobniej zniszczyłoby raz na zawsze "nilowe bytowanie", a przejrzystość i transparentność działań tchnęłaby nowego ducha w organizację, ratując, i tak już poważnie nadszarpniętą, jej reputację.
Jednak rodzi się nowe pytanie: CZY SENSOWNE JEST NISZCZENIE TEJ AFRYKAŃSKIEJ CYWILIZACJI, SKORO WSZYSCY CZUJĄ SIĘ W NIEJ DOBRZE? I czy nie zostawić jej jako reliktu minionych czasów, który stałby się atrakcją dla turystów oraz przestrogą dla innych organizacji?
A może już czas opuścić Nilową wioskę i stworzyć to, na co większość lekarzy rodzinnych oczekuje?
Prezes KLRRL
Robert Sapa |
|
Wszystkiemu
winni
...... (2005-03-13)
Wszystkiemu
winni żydzi,
masoni,
cykliści i
lekarze
rodzinni
W małym,
spokojnym
dotąd
mieście na
wschodniej
rubieży
Polski od
Nowego Roku
zrobiło się
głośno. Nie
jest to
niestety
splendor
sławy,
a hałas,
który
nazwano
„konfliktem
tomaszowskim”.
Sprawa jest
tym bardziej
przykra, że
dotyczy
środowiska
medycznego.
Kiedy parę
lat temu
wchodziła w
życie
reforma
opieki
zdrowotnej,
dziewiętnaście
Ośrodków
Zdrowia z
powiatu
Tomaszów
Lubelski
usamodzielniło
się
oddzielając
od SPZOZ-u
przy pełnej
aprobacie
dyrektora-
Andrzeja
Kaczora.
Lekarze
rodzinni
zaczęli
funkcjonować
w warunkach
zdrowej
konkurencji,
która nie
stanowiła
przeszkody w
utrzymywaniu
stosunków
towarzyskich
i zrzeszeniu
się w
Lubelskim
Związku
Lekarzy
Rodzinnych-Pracodawców.
Symbioza POZ
ze
specjalistyką
SPZOZ-u
trwała do
końca 2004
roku, kiedy
to jesienią
dyrektor
powziął
decyzję
o utworzeniu
POZ-u w
ramach
SPZOZ-u i
polecił
zbierać
listy
sondażowe
pacjentów,
którzy
należeliby
do tej
placówki. Na
pierwszy
ogień poszli
pracownicy
szpitala i
poradni
specjalistycznych.
Pacjentów
zachęcano do
zapisów
kusząc tym,
że rolę
lekarzy
rodzinnych w
nowo
powstałej
poradni
będą pełnili
specjaliści
szpitalni (w
tym czterech
ordynatorów),
do których
kolejki w
poradniach
specjalistycznych
wynoszą
dwa-trzy
miesiące.
Nie
wspomniano o
tym, że
każdy ze
specjalistów
będzie
pracował w
POZ przez
jedno
popołudnie w
tygodniu, co
nijak się ma
do funkcji
lekarza
rodzinnego.
W związku z
tym, że
pacjenci
przy okazji
hospitalizacji,
leczenia w
poradni
specjalistycznej
czy
korzystania
z izby
przyjęć byli
dość
natarczywie
namawiani do
składania
deklaracji w
SPZOZ-owskim
POZ-ecie,
lekarze
rodzinni z
Tomaszowa
Lubelskiego
podjęli
decyzję
o
przystąpieniu
do kontraktu
w zakresie
nocnej i
świątecznej
pomocy
ambulatoryjnej
na rok 2005.
Lekarze z
poszczególnych
NZOZ-ów
zobowiązani
byli złożyć
oświadczenie
i wybrać
swoim
pacjentom
punkt, gdzie
ci mogliby
się udać po
niezbędną
pomoc w nocy
i w święto.
Sam pomysł
takiego
rozwiązania
godzi w
prawo
pacjenta do
wyboru
świadczeniodawcy,
ale nie jest
to jedyny
niefortunny
pomysł NFZ.
Finał
kontraktu
okazał się
niekorzystny
dla SPZOZ:
jeden NZOZ
samodzielnie
zapewniał
nocną i
świąteczną
opiekę swoim
pacjentom,
do SPZOZ na
te
świadczenia
zgłosiły
akces cztery
NZOZ-y, a do
Poradni
Rodzinnej
przy ul.
Petera 3 w
Tomaszowie
czternaście
NZOZ-ów. Już
od
pierwszego
stycznia
zaczęły mieć
miejsce
dziwne
zajścia w
tomaszowskim
SOR.
Pacjenci,
którzy
zgłaszali
się tam z
powodu
urazów, a
nocną i
świąteczną
pomoc
ambulatoryjną
mieli
na ul.
Petera 3,
obciążani
byli
kosztami
zaopatrzenia
chirurgicznego:
opatrunków
gipsowych
czy szycia
ran.
Protesty
lekarzy
dyżurnych z
Poradni
Rodzinnej
przeciwko
takim
praktykom
składane
telefonicznie
do dyrektora
Kaczora nie
odniosły
skutku.
Tak narodził
się
„konflikt
tomaszowski”.
W związku z
narastaniem
problemu i
rozgłosem w
lokalnych
mediach
tematem tym
zajęła się
Komisja
Zdrowia przy
Radzie
Powiatu
Tomaszowskiego.
Na spotkanie
to
zaproszono
dyrektora
Andrzeja
Kaczora,
zastępcę
dyrektora
Dionizego
Hałasę,
który jest
jednocześnie
ordynatorem
SOR oraz
przedstawicieli
lekarzy
rodzinnych.
Niestety,
nawiązanie
jakiegokolwiek
porozumienia
nie było
możliwe. Na
stawiane
przez
rodzinnych
uargumentowane
zarzuty
dyrekcja
twierdziła,
że
nieprawidłowości
nie ma.
Pomimo
klarownych
ogólnych
warunków
umów
kontraktowych,
zawierających
zakres
obowiązków
poszczególnych
świadczeniodawców
i
Rozporządzenia
Ministra
Zdrowia o
SOR-ach nie
udało się
ustalić,
dokąd ma w
nocy i
święto udać
się pacjent
z urazem.
SOR -jak
podawała
dyrekcja-powołany
został do
zaopatrywania
stanów
zagrażających
życiu, a np.
złamany
nadgarstek
takiego
zagrożenia
nie stanowi.
Lekarze
rodzinni
według umowy
na nocną i
świąteczną
pomoc
ambulatoryjną
zobowiązani
są do
udzielania
świadczeń
pacjentom z
infekcjami,
bólami
korzeniowymi
itp. oraz w
stanach
pogorszenia
zdrowia
w przebiegu
chorób
przewlekłych
(ani słowa o
tym, że mają
też zajmować
się
urazami).
Tu warto
dodać, że w
nocy i
święto nie
funkcjonuje
w Tomaszowie
taka
placówka,
jak
ambulatorium
chirurgiczne,
która
mogłaby
rozwiązać
ten
problem
wypełniając
ewidentną
lukę. Póki
co, nocnego
ambulatorium
chirurgicznego
nie ma, nie
ma też
odpowiedzi
na pytanie:
co ma zrobić
pacjent
ze złamanym
nadgarstkiem
w piątek
wieczorem?
Co prawda,
uraz tego
typu życiu
nie zagraża,
a w
ponidziałk
od godzin
ósmej ramo
czynna
będzie
poradnia
chirurgiczna,
ale o takim
weekendzie
strach
pomyśleć.
Lubelski
Związek
Lekarzy
Rodzinnych-Pracodawców
zwrócił się
do NFZ z
prośbą o
udzielenie
odpowiedzi
na pytanie,
który ze
świadczeniodawców
zobowiązany
jest do
zaopatrywania
urazów w
okresie
nocnym i
świątecznym.
Odpowiedź
polegała na
przytoczeniu
ustępów
z ogólnych
warunków
umów, które
i tak
wszyscy
doskonale
znali.
Nejednoznaczny
charakter
pisma
wynikał z
tego, że jak
się wyraził
dyrektor
Delegatury
NFZ w
Zamościu
Witold
Tkaczyk „nie
chciał być
łapany za
słowa”.
W
międzyczasie
rozpoczęła
się akcja
medialna
prowadzona
przez
dyrektora
SPZOZ. W
jego opinii
lekarze
rodzinni to
pieniacze,
którym nie
chce się
pracować ani
wydatkować
pieniędzy na
badania dla
pacjentów.
Zarząd Rady
Powiatu w
Tomaszowie
Lubelskim
17.02.2005
zorganizował
zebranie, na
które
zaproszony
został
dyrektor
SPZOZ
-Andrzej
Kaczor z
kilkoma
ordynatorami
oddziałów
szpitalnych,
przedstawiciele
lekarzy
rodzinnych,
dyrektor
Lubelskiego
Oddziału NFZ
–Elżbieta
Fałdyga,
dyrektor
Delegatury
NFZ w
Zamościu-Witold
Tkaczyk,
obecne też
były władze
samorządowe.
Tematem
debaty miała
być poprawa
dostępności
do świadczeń
medycznych w
powiecie
tomaszowskim.
Jako pierwsi
głos zabrali
lekarze
rodzinni.
Wypowiedź
skierowana
do dyrektora
SPZOZ
zawierała
kwestie
odsyłania z
SOR
pacjentów
z urazami,
nielegalnego
pobierania
opłat za
zaopatrywanie
urazów,
masowego
złożenia
deklaracji
do
SPZOZ-owskiego
POZ jednego
dnia przez
czterystu
pacjentów
oraz braku
odpowiedzi
na prośbę o
umieszczenie
na tablicy
ogłoszeń
szpitalnej
izbie
przyjęć
informacji,
pacjenci
których
NZOZów mają
się udać po
nocną i
świąteczna
poradę na
ul. Petera
3.
Dyrektor nie
ustosunkował
się do tych
problemów.
Zarzucił
rodzinnym,
że są
niewydolni,
źle pracują
przerzucają
koszty badań
na
specjalistykę
i szpital, w
wyniku czego
drastycznie
wzrosła
ilość
pacjentów
hospitalizowanych,
a poza tym
nie chcą
podjąć
merytorycznej,
koleżeńskiej
dyskusji.
Trudno
podjąć
koleżeńską
dyskusję
słysząc pod
własnym
adresem
inwektywy.
Dziwi, że
wzrost
obłożenia w
szpitalu nie
wynika z
dwutrzymiesięcznych
kolejek do
poradni
specjalistycznych,podczas
których
można
wyzdrowieć,
umrzeć albo
nabawić się
powikłań,
które mogą
być
leczone
wyłącznie
szpitalnie.
Od dyrektor
Lubelskiego
Oddziału NFZ
lekarze
rodzinni
usłyszeli,
że
Porozumienie
Zielonogórskie
zniszczyło
ideę lekarza
rodzinnego
zapewniającego
opiekę
swojemu
pacjentowi
ciurkiem
przez
okrągłą
dobę.
Lekarze
rodzinni
biorą
pieniądze
nie
pracując, bo
przecież co
miesiąc
płaci się im
za każdego
pacjenta,
nawet jeśli
do nich nie
przychodzi.
Jeśli
pacjent nie
wie dokąd ma
się udać po
nocną pomoc,
jest to wina
lekarza
rodzinnego,
który do
niego z tą
informacją
nie dotarł.
Szalejącej w
powiecie
tomaszowskim
gruźlicy też
nie jest
winna bieda
i
bezrobocie,
tylko
rodzinni.
Wynika z
tego, że
lekarze
rodzinni są
winni
jeszcze
dziurze
ozonowej i
wielu innym
nieszczęściom,
a może nawet
wszystkim.
Jako
rozwiązanie
problemów
wszelakich
pani
dyrektor
podaje
zmasowane
kontrole
niepokornych
NZOZ-ów, bo
kontrola SOR
i szpitalnej
izby
przyjęć nie
wykazała
nieprawidłowości,
ponieważ nie
było skarg w
książce
skarg i
wniosków
SPZOZ.
Skargi
pacjentów na
SOR
przesłane do
siedziby
Lubelskiego
Oddziału NFZ
uznane
zostały za
nieuzasadnione.
Konkluzja
według pani
dyrektor
jest taka,
że koncepcja
POZ w
obecnej
formie nie
sprawdziła
się.
Dyrektor
Delegatury
NFZ w
Zamościu
dodał do
tego, że
lekarz
rodzinny
zawsze może
zapłacić za
pacjenta,
jeżeli ten
uda się do
SOR, a nie
jest
to stan
nagły.
Najlepiej
zaś
funkcjonuje
zespół:
szpital,
SOR,
specjalistyka
i POZ w
ramach
jednej
placówki.
Całe
zebranie
miało
charakter
spektaklu-coś
między
Witkacym a
Mrożkiem, aż
trudno
uwierzyć, że
to namacalna
rzeczywistość.
Okazało się,
że
adwersażami
lekarzy
rodzinnych w
tej debacie
jest cała
reszta
świata-wiele
osób
mylących
„wolny
rynek” z
„wolną
amerykanką”.
Dziwi
dążenie do
starego
systemu.
Reforma
służby
zdrowia
objęła
wyłącznie
podstawową
opiekę
zdrowotną
stwarzając
większe
możliwości
rozwoju w
samodzielnych
zakładach,
które nie
generują
długów.
Remonty
zaniedbanych
budynków
odziedziczonych
po SPZOZ,
inwestowanie
w sprzęt
często
wykraczający
poza
wymagania
płatnika, a
w związku z
tym
podnoszenie
jakości
świadczeń to
nowe oblicze
medycyny
rodzinnej,
która pomimo
13% nakładu
(w Europie
blisko 20%)
równa do
lepszych.
Z
perspektywy
kilku lat
można
ocenić, że
jedyna
reforma
służby jaka
została w
Polsce
przeprowadzona
była udanym
posunięciem.
Tworzenie
POZ przy
SPZOZ jest
pozbawioną
sensu próbą
wejścia
drugi raz do
tej samej
rzeki. Tyle,
że rzeka nie
jest już ta
sama, a
ekonomia
w medycynie
nie ma wiele
wspólnego z
ekonomią w
sklepie
spożywczym.
Szkoda
tylko, że
większość
decydentów
ma kłopoty z
pojęciem
prostych,
oczywistych
prawd.
Małgorzata
Stokowska-Wojda
|
|
O pracy w Szwecji
-
Przemysław Sozański
Koledzy z Polski
poprosili o przybliżenie
realiów pracy lekarza w
Szwecji. Oto, jakie są moje
doświadczenia 14 miesięcy
pracy w Norrbotten, czyli
najbardziej na północ
położonej części Szwecji.
Pracuję w
Sandens Vardcentral, jednej
z trzech przychodni w Boden,
miasteczku liczącym ok. 25
tys. mieszkańców. Pacjenci z
tego okręgu nie mają
problemu z dostępem do
opieki specjalistycznej,
choć w całym województwie
jest on mocno uwarunkowany
dużymi odległościami. Są
miejscowości, z których
kobieta do porodu jedzie
200-250 km, bo w całym
województwie są tylko dwie
porodówki. Jednak w razie
nagłego zachorowania,
zawału, udaru pacjent z tych
miejscowości może być
leczony na miejscu w
przychodni (dostać może np.
streptokinazę itp.). Praca w
takim miejscu wymaga pewnych
dodatkowych umiejętności,
choć wszędzie zakres
działania lekarza ogólnego
jest większy niż w Polsce.
W przychodni pracuje się
zespołowo i każdy jest tak
samo ważny w zespole.
Pielęgniarki cechuje
kompetencja, bardzo dobre
wykształcenie i duża
samodzielność. Są ważnym
ogniwem w kontaktach z
pacjentem. Mają prawo
samodzielnie ordynować pewne
leki, choć nie jest ich
wiele. Ponadto pewne
choroby, jak infekcja układu
moczowego u kobiet czy
angina paciorkowcowa, są
oceniane przez nie według
formularza, a lekarz dostaje
tylko formularz do oceny i
receptę do podpisania.
Recepty i dokumentacja są
wprowadzane do komputera.
Lekarz dyktuje wszystko,
począwszy od notatki z
wizyty pacjenta, przez
telefoniczny kontakt z
pacjentem aż po skierowania,
zaświadczenia itp. Nagrania
są spisywane przez
sekretarki, mniej więcej na
bieżąco. Po latach pracy w
Polsce, gdzie wpisy w
dokumentacji i skierowania
są najoględniej rzecz
ujmując lakoniczne,
potrzebowałem czasu, zanim
przyzwyczaiłem się do tak
obszernego opisywania
pacjenta.
Kolejną grupą zawodową, z
którą pracuje lekarz, są
tzw. sjukgimnasci -
odpowiednicy naszych
rehabilitantów, ale bardziej
kompetentni. Pacjenci z
bólami stawów, pleców, kolan
otrzymują od nich pierwsze
leczenie, zabiegi,
ćwiczenia, akupunkturę itp.
Sugerują też pewne badania,
włączenie NLPZ lub iniekcji
sterydami, co jest tu normą
i w wielu przypadkach
przynosi dużą ulgę
pacjentom. (Lekarze rodzinni
z Polski muszą się nauczyć
iniekcji do stawu
kolanowego, barku, łokcia,
czasem blokady w okolice
kręgosłupa i iniekcji do
małych stawów rąk.)
Arbetsterapeuta to
pracownik, który pomaga w
dostosowaniu się chorego do
choroby. Odpowiada za
ułatwienia: typu balkoniki,
wózki, szyny, przystosowanie
mieszkania do potrzeb
chorego na wózku, za
wyposażenie i sprzęty
pomagające przy myciu,
czesaniu, ubieraniu itp.
Ponadto można mu zlecić
przeprowadzenie testów
pamięci u pacjenta z
podejrzeniem demencji.
Ostatnią grupą są położne,
które podobnie jak w Polsce
głównie prowadzą ciążę (bywa
że, jeśli ciąża przebiega
bez komplikacji, pacjentka
nie spotyka lekarza ani
razu, z wyjątkiem usg w 17.
tyg.), dobierają środki
antykoncepcyjne, zakładają
spiralę, pobierają
cytologię. Upławy, infekcje
narządu rodnego,
dolegliwości
okołomenopauzalne, a nawet
mniej zaawansowane problemy
związane z nietrzymaniem
moczu czy osłabieniem dna
miednicy małej - leczy
lekarz ogólny.
Jest jeszcze personel
pomocniczy: do badań
laboratoryjnych i
wykonywania badań typu ekg,
spirometria, 24-godzinny
zapis ciśnienia tętniczego,
audiometria, tympanometria
itp.
W większości przychodni
lekarz ma umawianych
pacjentów, którzy wcześniej
rozmawiają z pielęgniarką
oceniającą, czy chory
faktycznie powinien spotkać
się z doktorem. Telefon jest
bardzo ważnym narzędziem
pracy. Każdy lekarz ma tzw.
czas na telefoniczne
kontakty z pacjentem. Ja
przeznaczam na to codziennie
godzinę, między 11.00 a
12.00. Dzwonię do pacjentów,
którzy zgłosili
pielęgniarce, że chcą się ze
mną skontaktować, ale
niekoniecznie chcą
przychodzić do przychodni.
Czasem sprawa dotyczy
dawkowania leku, ewentualnie
objawów niepożądanych,
czasem przedłużenia
zwolnienia, wyniku badania.
Pracę zaczynam o 8.00 i
pierwsze 30 min przeznaczam
na zalogowanie i sprawdzanie
ewentualnych dokumentów do
podpisania. Potem mam
przyjęcia: 7-9 pacjentów. I
to jest dużo w porównaniu z
kolegami, którzy maja
zazwyczaj ok. 4-5. Miedzy
12.00 a 13.00 - czas na
lunch. Po południu często ma
się tzw. gorący czas dla
nagłych zachorowań typu ból
brzucha, temperatura,
zapalenie spojówek.
Zazwyczaj to krótka wizyta,
15-minutowa, z szybkim
załatwieniem problemu. W
mojej przychodni między
15.00 a 16.00 zawsze jest
jeden lekarz do załatwiania
takich spraw, reszta w tym
czasie ma pacjentów
umówionych wcześniej.
Przychodzą wtedy pacjenci na
kontrolę nadciśnienia,
cukrzycy, niewydolności
krążenia, astmy lub kontrolę
po leczeniu.
Wyposażenie mojego gabinetu
to: otoskop, oftalmoskop,
aparat do mierzenia
ciśnienia, mały aparat
dopplerowski do sprawdzania
krążenia na obwodzie, w
razie potrzeby - gabinet
okulistyczny z pełnym
wyposażeniem, tzn.
mikroskop, tonometr, tablice
do badania wzroku. Badanie w
mikroskopie, tonometria,
usunięcie ciała obcego z
rogówki - to standard.
Obowiązuje zasada: nie ma
skierowania bez zbadania i
opisu stanu. Skierowania są
podstawą tzw.
priorytetowania, czyli -
jeśli ze skierowania wynika,
że pacjent może być przyjęty
za 4 tygodnie, to tyle
będzie czekał; jeśli musi
zaś być przyjęty
natychmiast, to trzeba to
napisać na skierowaniu.
Mamy w przychodni dobre
wyposażenie laryngologiczne
i trudno z tego nie
korzystać. Z pomocą
mikroskopu otologicznego
zdecydowanie łatwiej zmienić
opatrunek przy zapaleniu
przewodu słuchowego albo
usunąć woszczek, którego nie
dało się wypłukać,
odsysając. Mamy ponadto
fiberoskop do oceny jamy
nosowej i krtani. Jeśli do
tego dołożymy tympanometrię
jako standardowe badanie
kontrolne po zapaleniu ucha
u dzieci, a i pomoc przy
diagnozowaniu wysiękowego
zapalenia ucha u dorosłych
oraz przynajmniej wstępną
ocenę audiogramu przed
skierowaniem do pracowni
aparatów słuchowych - to
widać obraz zakresu
kompetencji lekarza ogólnego
z laryngologii.
Z innych badań wypada
wspomnieć o proktoskopii i
rektoskopii oraz ocenie
zalegania moczu w pęcherzu.
Normą jest usuwanie znamion,
kaszaków, wrastających
paznokci, zakładanie
przedniej tamponady nosa
oraz szycie wszelkiego
rodzaju ran i nacinanie
ropni.
Zupełnie osobną sprawą jest
psychiatria, której, jak
zresztą można się
spodziewać, z permanentnego
braku światła przez pół roku
jest sporo. Problem dotyczy
jednak nie tylko samej
depresji, ale też
powszechnego tzw. zespołu
wypalenia, który jest często
przyczyną długich zwolnień z
pracy.
Nie wspomniałem jeszcze o
wizytach domowych, które są
ważnym elementem pracy
lekarza w Polsce. Tu
takowych prawie nie ma.
Jeśli się już zdarzają, to
dotyczą głównie chorego
psychicznie, kiedy trzeba
ocenić ewentualną
konieczność szybkiego
leczenia na oddziale
psychiatrycznym. Innym
przypadkiem, wymagającym
wizyty lekarza w domu, jest
zgon pacjenta.
Najczęstszą formą kontaktu z
pacjentem jest telefon i
list. Czasem jest to tylko
krótki list w stylu: "Cześć!
widziałem twoje wyniki, są
ogólnie ok..." I tu
następuje wyliczanka mniej
albo bardziej dokładna wraz
z jakimś tłumaczeniem lub
komentarzem. Tak więc, choć
pacjentów spotyka się
niewielu, to codziennie jest
się zaangażowanym w sprawy
30-40 chorych.
Papierowe recepty
praktycznie nie funkcjonują.
Recepta pisana jest w
komputerze i wysyłana
elektronicznie do wybranej
przez pacjenta apteki.
Przychodnia poniekąd
gospodaruje pieniędzmi na
dopłaty do leków i jest to
element budżetu, który
wszyscy starają się w
racjonalny sposób
wydatkować. Zasada jest
taka, iż niezależnie od
tego, jaki preparat lekarz
wypisze, jeśli nie zaznaczy
inaczej, pacjent otrzyma
najtańszy w danej chwili
generyk. Ponadto istnieje w
województwie tzw. komitet
leków, w skład którego
wchodzą lekarze różnych
specjalności. Ma on za
zadanie obiektywnie oceniać
z punktu widzenia
farmakoekonomicznego
doniesienia o nowych i
starych lekach i
systematycznie publikuje
swoje zalecenia w zakresie
terapii chorób najczęściej
spotykanych w POZ.
Skutek jest taki, że
większość stara się myśleć o
ekonomii i zamiast nowych
ACE wpisze najpierw Enarenal
lub tiazydy. Z drugiej
strony - powszechne jest
stosowanie drogich
preparatów, np. w chorobie
Alzheimera.
Mimo że Szwecja jest bardzo
socjalnym państwem, pacjenci
są zobowiązani do
współuczestniczenia w
finansowaniu opieki
zdrowotnej - nie tylko przez
podatki, ale także dodatkowe
opłaty. I tak wizyta u
lekarza w przychodni POZ
kosztuje 150 SEK, u
rehabilitanta 80, u
specjalisty 250 SEK, pomoc w
oddziale doraźnym, czyli
izbie przyjęć szpitala 250.
Za dzień pobytu w szpitalu
pacjent płaci 80 SEK.
Są jednak granice tego
dopłacania. Jeśli w ciągu
roku pacjent wyda 900 koron,
co nie jest trudne,
szczególnie biorąc 10
zabiegów u rehabilitanta i
zaliczając jedną wizytę u
doktora, otrzymuje tzw.
frikort, czyli kartę wolnego
wstępu i nie płaci już
więcej przez rok. Podobny
system dotyczy leków:
pierwsze 900 koron za leki
pacjent płaci sam (w razie
potrzeby może nawet uzyskać
rozłożenie płatności na
raty, np. jeśli zaczyna
leczenie od bardzo drogich
leków i jednorazowy wydatek
900 koron mógłby być dlań za
dużym obciążeniem), po czym
zaczyna płacić 50%. Gdy wyda
kolejne 400 SEK z własnej
kieszeni, dostaje zniżkę do
10%, aż na koniec, po
wydaniu 1800 SEK, przez
pewien czas otrzymuje leki
bezpłatnie.
Podstawowa opieka zdrowotna
w Szwecji jest obecnie
priorytetowo finansowana.
Jak wiadomo, Szwecja ma
wysokie podatki, podstawowa
stawka wynosi ok. 30-33%.
Taki podatek płacą wszyscy,
potem, im więcej się
zarabia, tym więcej się
płaci! Lekarz stażysta
zarabia 25-27 tys., podczas
specjalizacji, zależnie od
szpitala, pensja wzrasta do
32-34 tys. i trzeba pogodzić
się już z nieco wyższym
podatkiem. Pod koniec
specjalizacji pensja może
osiągnąć w sprzyjających
okolicznościach 38 tys. SEK
i tu drogi awansu
finansowego lekarza POZ i
specjalisty się rozchodzą. W
szpitalu specjalista ma
jeszcze do przejścia jeden
lub dwa stopnie i zaczyna od
45 tys., by powoli osiągnąć
poziom zbliżony do distrikta.
Z 50 tys. SEK brutto, w
kieszeni zostaje ok. 29 tys.
W większości przypadków od
czasu do czasu lekarz musi
lub po prostu chce
dyżurować. W Boden istnieje
przychodnia dyżurna otwarta
od 17.00 do 21.00 w dni
robocze i od 13.00 do 17.00
w soboty i święta.
Na przeciętnym dyżurze w
przychodni w czasie 4 godzin
spotyka się do 12 pacjentów,
aczkolwiek zdarzył mi się
dyżur z 19 pacjentami oraz
taki, na który nie przyszedł
nikt. Wynagrodzenie za dyżur
jest nieco większe niż
normalna stawka godzinowa w
przychodni w dni powszednie,
a po 21.00 rośnie do 150%
stawki podstawowej,
natomiast w dni wolne od
pracy i w nocy stawka
zwiększa się do 200%.
Istnieje możliwość odebrania
wynagrodzenia w gotówce lub
w dniach wolnych, wg uznania
lekarza. Zależnie od woli i
chęci pracy można dorobić
bez większego wysiłku 5-6
tys. SEK brutto. Czyli ok.
2500-2800 netto.
Starsze felietony
|