|
|
MEMENTO!
NON NOCERE
PRIMUM EST ,NON SECUNDO
Karoshi
dotarło do Polski. Zagraża milionom osób
Śmiercionośna praca
Trująca
praca
Kiedy
praca zabija
Paweł Krysiak 16-04-2004, ostatnia aktualizacja
16-04-2004 18:26
Lubiany przez pacjentów lekarz
rodzinny Mieczysław Widła zmarł na zawał. - Nie wytrzymał uciążliwej
kontroli NFZ - podejrzewają jego koledzy. - Kontrola była rutynowa -
tłumaczy rzecznik Funduszu
Wczoraj od rana odbieraliśmy telefony od gorzowskich lekarzy, który
prosili nas, abyśmy napisali o śmierci ich kolegi. - Pacjenci
garnęli się do niego, był niezwykle pracowity - mówili. Za jego
śmierć winią bezdusznych kontrolerów NFZ. Od miesiąca prześwietlali
pracę Widły. Lekarz bardzo się tym przejmował, o niczym innym nie
mówił.
- Widziałam go ostatni raz w środę o ósmej wieczorem. Skarżył się na
kontrole. Wyglądał bardzo źle, był wykończony - opowiada Krystyna
Sławińska, przewodnicząca Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Gorzowie.
Mieczysław Widła miał 52 lata. W latach 80-tych jako pediatra
pracował w szpitalu przy ul. Dekerta. Od początku lat 90. był
lekarzem pierwszego kontaktu. Zostawił ok. 6 tys. pacjentów.
Lekarze, którzy do nas dzwonili informowali, że od stycznia nie
dostał z NFZ ani złotówki na leczenie pacjentów. - To prawda. Ale
było tak dlatego, że z tej przychodni nie przychodziły do nas żadne
rachunki - mówi Ewa Lurc, rzecznik lubuskiego NFZ.
Lekarze domagają się, aby Fundusz uporządkował wreszcie sprawę
kontroli praktyk lekarskich. - Naprawdę trudno leczyć, rozmawiać z
pacjentami, kiedy w godzinach pracy są kontrolerzy. To stres który
musi odbić się negatywnie na nas i na pacjentach - mówi doktor
Sławińska.
DLA GAZETY
Marek Twardowski,
prezes Lubuskiego Związku Lekarzy Pracodawców Podstawowej Opieki
Zdrowotnej
W środowisku gorzowskich lekarzy rodzinnych wrze. Dziś nie mogę
powiedzieć, czy ktokolwiek z kontrolujących pracowników Funduszu
przekroczył uprawnienia i czy kontrola była zasadna. Ale jako lekarz
mogę powiedzieć, że stres związany z nieprawdopodobnie długą
kontrolą mógł mieć wpływ na tę nagłą śmierć. Ten lekarz jest ofiarą
szalonych biurokratycznych pomysłów centrali Narodowego Funduszu
Zdrowia. Jeśli rząd nie skończy z bałaganem w służbie zdrowia,
takich ofiar będzie więcej.
Poniższy fragment pochodzi z
książki: Panowanie nad stresem, Mirella Kamińska, Bogdan Siewierski,
Aleksandra Skwara, Andrzej Szóstak, Wydawnictwo HELION SA
Syndrom
Karoshi.
Czy można umrzeć z przerażenia?
Żegnany niechętnymi spojrzeniami udał się powoli na skraj wioski i zniknął w
ciemnościach. Czekały go bezsenne noce, niestrawność i wreszcie bóle w całym
ciele. Zanim upłynął pełen samotnych katuszy tydzień, młodzieniec nie żył.
Pochodzące z różnych części świata relacje tego typu budziły zdziwienie i
niedowierzanie Europejczyków, a od czasu, gdy stwierdzono ich autentyczność,
starano się podać ich naukowe wyjaśnienie. Wspomniany już fizjolog, Walter
Cannon, zastosował do takich przypadków swoją koncepcję homeostazy. Postawił
hipotezę, że śmierć spowodowana jest bardzo silnym naruszeniem równowagi
wewnętrznej organizmu przez traumatyczne zdarzenie, jakim jest klątwa voodoo.
Posługując się już wprowadzoną terminologią, możemy powiedzieć, że stresor
ma w tym przypadku charakter psychologiczny (klątwa), ale skutek końcowy to
fizjologiczna destrukcja — śmierć ciała.
Opisywane w relacjach symptomy nasuwają skojarzenie z nieswoistą reakcją
stresową — irytacja, apatia, zaburzenia takich funkcji organizmu, jak
krążenie i trawienie. W omawianych przypadkach zawsze wreszcie pojawia się
wspólny motyw: głęboka wiara w siłę sprawczą klątwy wpisana w kulturowo
przyswojony system przekonań. Dodatkowym czynnikiem jest reakcja społeczna:
całkowite wyizolowanie jednostki, usunięcie jej poza margines życia
społecznego i traktowanie, jakby już przebywała w świecie umarłych.
Ze zrozumiałych względów niemożliwe jest poddanie tego typu sytuacji,
mających dla człowieka konsekwencje ostateczne, eksperymentalnej kontroli.
Istnieją jednak wyniki badań przeprowadzanych na zwierzętach, wzmacniające
wymowę badań Cannona. Już pod koniec wieku XIX znany był związek między
wystawieniem na czynniki stresogenne, a owrzodzeniami przewodu pokarmowego.
W latach 40 - tych XX wieku zaobserwowano u pacjentów z przetoką wzrost
wydzielania soków zołądkowych i przekrwienia jego ścian pod wpływem uczucia
lęku lub agresji. Joseph Brady starał się znaleźć odpowiedź na pytanie,
dlaczego ten sam bodziec wywołuje u jednego osobnika wrzody i inne
schorzenia, a u innego nie, oraz czy zasadniczą przyczyną schorzenia jest
stres emocjonalny.
W 1958 roku Brady i jego współpracownicy poddawali swoje małpy doświadczalne
stresorowi fizycznemu w postaci szoku elektrycznego. Zwierzęta mogły go
uniknąć, jeśli odpowiednio wcześnie nacisnęły dźwigienkę. Małpy, pomimo że
uczyły się skutecznie unikać prądu, wykazywały objawy chorobowe (np. zmiany
hormonalne) i niektóre umierały. W dalszej fazie małpki łączono w pary tak,
że tylko jedna mogła zapobiegać uderzeniom, naciskając dźwignię, druga nie.
Tę pierwszą nazwiemy 'odpowiedzialną' — mogła ona oszczędzić szoku i sobie,
i swojej towarzyszce. Zatem obie małpy otrzymywały tę samą dawkę stresu
fizycznego. Po 23 dniach eksperymentu, w którym naprzemiennie następowały po
sobie 6-godzinne sesje unikania i 6-godzinne okresy wypoczynku, małpka
'odpowiedzialna' zginęła, a jej sekcja wykazała silne owrzodzenia żołądka i
dwunastnicy, natomiast małpka bierna praktycznie nie ucierpiała. Jak to
wytłumaczyć? Otóż zwierzę 'odpowiedzialne', oprócz wystawienia na przykry
bodziec fizyczny, poddane było stresowi psychologicznemu — tylko ten czynnik
różnił jego sytuację od partnera, który biernie poddawał się wypadkom.
Zbadano także natężenie fizjologicznych objawów reakcji na stresor: wbrew
oczekiwaniom największe wydzielanie soków żołądkowych występowało nie
podczas wystawienia na działanie bodźca stresującego (faza unikania), ale
podczas fazy następującego po tym wypoczynku. Zapamiętajmy ten wynik, jest
bowiem znamienne, że często odczuwamy konsekwencje fizjologiczne po upływie
znacznego czasu od ustania działania czynników stresogennych.
Ból w plecach, narządy końcowe i karoshi — krótko- i długotrwałe następstwa
stresu
Realia życia współczesnego zwykle nie stawiają nas wobec przerażającej
klątwy ani nie poddają nas torturom, jakie były udziałem nieszczęsnej
eksperymentalnej małpki. Co w takim razie stres może nam naprawdę uczynić?
Czy 'żyjąc w stresie', jesteśmy narażeni na poważne ryzyko zachorowania lub
śmierci? Otóż tak, nadmierne obciążenie psychofizyczne, czyli dystres, może
spowodować poważne uszkodzenia ciała, a w skrajnych przypadkach — zgon.
Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że opisana w rozdziale 1 nieswoista
reakcja stresowa angażuje newralgiczne funkcje organizmu (układ nerwowy i
gruczoły wydzielania wewnętrznego), które są powiązane z działaniem
kluczowych organów (jak np. serce) i mogą powodować długotrwałe naruszenie
niezbędnej dla zachowania zdrowia i wewnętrznej równowagi (homeostazy).
Somatyczne konsekwencje stresu analizujemy w dwóch skalach czasowych:
skutki natychmiastowe, zwykle odwracalne, związane ze stanem pobudzenia
podczas reakcji alarmowej GAS oraz,
długotrwałe, mogące prowadzić do 'chorób z przystosowania'.
Najpierw przyjrzyjmy się, jak nasze ciało reaguje w momencie, gdy czynniki
stresujące działają.
Jak ciało reaguje na stres? Symptomy występujące podczas reakcji stresowej
symptomy mięśniowe &Zewnętrzne wskaźniki reakcji 'walcz lub uciekaj' -
postawa 'spięta'; zaciśnięte szczęki, napięte mięśnie szyi, pleców
(zgarbione ramiona), ręce splecione (pozycja 'zamknięta' - obronna, a
jednocześnie utrudniająca oddychanie); ściągnięte mięśnie mimiczne i brwi;
sympto my oddechowe oddech spłycony, szybkie oddychanie - czasem gwałtowne
'łapanie' powietrza;
reakcje bólowe bóle głowy, pleców, szyi, żołądka, klatki piersiowej; ogólna
nadwrażliwość;
reakcje układu trawiennego biegunka lub zaparcia, niestrawność lub nadmierny
apetyt
inne objawy nerwowe ruchy; przyspieszone, czasami niemiarowe tętno; drapanie
się; zaczerwienienie skóry; pocenie się; suchość w ustach, gęsta ślina;
zgrzytanie zębami.
Niektóre z takich objawów umożliwiają pomiar natężenia reakcji stresowej.
Wśród nich na uwagę zasługują zachodzące wówczas zmiany własności
elektrycznych skóry. Otóż reakcji stresowej zwykle towarzyszy wydzielanie
słonego potu, który zmienia oporność skóry, a zmiany te można mierzyć,
przykładając elektrody i przepuszczając przez skórę słaby prąd. Pomiar taki
nosi nazwę odczynu skórno - galwaniczne go (RGS), a znalazł on zastosowanie
jako podstawa działania wykrywaczy kłamstwa — zakłada się bowiem, że osoba
kłamiąca doznaje w tym momencie silnego pobudzenia (związanego np. z lękiem
przed zdemaskowaniem), które uruchamia także fizjologiczne, możliwe do
zarejestrowania reakcje.
Te, co prawda krótkotrwałe i zasadniczo odwracalne symptomy, mogą powodować
pewne dolegliwości, a w przypadku częstego powtarzania się, same mogą
przejść w stan chorobowy (np. schorzenia mięśniowo-kostne). Można by zatem
wnioskować, iż aktywacja układu współczulnego wywiera zasadniczo negatywne
dla zdrowia skutki.
Pamiętamy jednak, iż przejawiająca się tym pobudzeniem reakcja stresowa jest
niezbędnym mechanizmem umożliwiającym organizmowi reagowanie na bodźce (eustres).
Potrzebny po takiej aktywacji stan wypoczynku umożliwia działanie układu
przywspółczulnego, co wykorzystuje się przy stosowaniu technik relaksacji
(por. rozdział 8.) czy biofeedbacku. Są jednak dane świadczące, że przesadna
i długotrwała relaksacja niekoniecznie wychodzi nam na zdrowie. Zapewne
pożądane z punktu widzenia organizmu jest zrównoważenie tych stanów. Obecnie
większość badaczy zgadza się z opinią, że zarówno nadmiar, jak i niedobór
reakcji stresowych organizmu może prowadzić do choroby. Wśród zaburzeń
spowodowanych przypuszczalnie zbyt niskim stopniem pobudzenia wymienia się
takie choroby zapalne, jak reumatoidalne zapalenie stawów, niektóre typy
depresji, a także niedoczynność tarczycy.
Przechodząc do długotrwałych patologicznych konsekwencji stresu, powtórzmy
raz jeszcze, że zasadniczy przebieg samej reakcji ma charakter nieswoisty:
uruchamiany jest ciąg przebiegów fizykochemicznych zachodzących w osiach
neurohormonalnych. Część z fizjologicznych, krótkotrwałych następstw tych
reakcji jest również nieswoista (wzrost ciśnienia krwi, tętna itd.), jednak
to, który organ ciała zostanie dotknięty patologicznymi skutkami dystresu,
ma już charakter specyficzny, zależny od wielu indywidualnych i sytuacyjnych
czynników. Przyczyna owych, jak je określił Selye, 'chorób z
przystosowania', jest uniwersalna, ale ich zasięg i przebieg zależą od wielu
czynników składających się na indywidualną podatność.
Osławione 'wrzody na żołądku' to tylko jedna z możliwości. Tkankę lub organ,
który zareaguje na działanie stresorów względnie długotrwałymi zmianami,
nazywamy narządem końcowym. Istnieje kilka sposobów wyjaśnienia, która część
ciała stanie się takim narządem. Uważa się, że zależy to od czynników
genetycznych (wrodzonych predyspozycji danego osobnika), środowiskowych,
które zwiększają prawdopodobieństwo uszkodzenia właśnie danego narządu (np.
odżywiane sprzyjające miażdżycy, choroby zakaźne osłabiające konkretny
narząd — jak żółtaczka wątrobę); stopnia zaangażowania danego organu w
reakcję (np. układu kostnego wobec stresora fizycznego, mięśniowego podczas
ucieczki itp.). Uwarunkowania wiodące od zadziałania bodźca — stresora — do
schorzenia konkretnego narządu tworzą więc złożony obraz.
Dość powszechnie przyjmuje się również koncepcję 'słabego ogniwa' — organu
najbardziej podatnego na uszkodzenie u danego człowieka z powodów
genetycznych, uprzednich urazów lub choroby. Jej słuszność potwierdza fakt,
!e u wielu osób niemal każde stresujące przeżycie wywołuje tę samą,
stereotypową dolegliwość (np. u jednych bóle w krzyżach, u innych kołatanie
serca). Może wystąpić kumulowanie się takich objawów: każdy kolejny stres
wzmaga reakcję narządu końcowego, co w rezultacie może prowadzić do
poważnych, trudnych do usunięcia, zmian patologicznych.
Typowym słabym ogniwem jest kręgosłup — zwłaszcza jego dolna część (krzyżowa
i lędźwiowa), co łatwo wytłumaczyć faktem, że reakcja stresowa — pobudzenie
nerwów układu współczulnego — dosłownie 'schodzi w dół' wzdłuż rdzenia
kręgowego. Skurcz mięśni grzbietu jest elementem reakcji 'walcz lub uciekaj'
— umożliwia przybranie przez ciało pozycji gotowości do działania. Gdy takie
fizyczne działanie nie wystąpi, skutkiem ubocznym impulsów staje się
nierównomierne napięcie mięśni powodujące zesztywnienie i bóle, które zwykle
ustępują samoczynnie, ale w przypadku częstego i długotrwałego wystawienia
na czynniki stresogenne mogą przejść w dokuczliwy, chroniczny stan.
Analiza statystyk zachorowań pokazuje, że patologiczne skutki stresu
działają jak bomba z opóźnionym zapłonem. Zwykle schorzenia pojawiają się w
ciągu dwóch lat po traumatycznych przeżyciach, lecz nie w ich trakcie
(wtedy organizm znajduje się w stadium odporności GAS) i nie bezpośrednio po
nich. Dlatego nie zawsze potrafimy adekwatnie zidentyfikować źródło
schorzenia, najczęściej przypisując je, błędnie, wyłącznie przyczynom
organicznym.
Obok różnic indywidualnych podatność na niektóre schorzenia wykazuje silne
zróżnicowanie populacyjne. Przykładowo, prawdopodobieństwo nadciśnienia
(które ma często podłoże stresogenne) jest trzykrotnie wyższe wśród czarnych
Amerykanów niż u białych. Wykazano ponadto, iż czarni Amerykanie w większym
stopniu reagują na stresory — zarówno u tych z nadciśnieniem, jak i bez
zanotowano większe wydzielanie typowych dla reakcji stresowej substancji (np.
ACTH, kortyzol) ni! przeciętnie dla populacji USA.
Typowe uszkodzenia narządów końcowych wskutek długotrwałego działania stresu
(choroby z przystosowania):
wrzody trawienne (żołądka lub dwunastnicy),
wrzodziejące zapalenie okrężnicy,
nadciśnienie samoistne,
arytmia,
migrena,
choroba Raynauda (wiązane z zaburzeniami endokrynologicznymi zwę!anie się
naczyń, powodujące niedokrwienie palców),
alergie (nadwrażliwość, nadmierna reakcja na działanie potencjalnie
niegroźnego czynnika),
astma oskrzelowa (poza objawami podobnymi do alergii powoduje niewydolność
oddechową),
hiperwentylacja (nadmierne zwiększenie ilości tlenu i zmniejszenie ilości
dwutlenku węgla, gdy nie następuje działanie wymagające większej ilości
tlenu),
choroby skóry (egzema, pokrzywka, łuszczyca),
bóle wynikające z zaburzeń układu mięśniowo - kostne go (bóle głowy, szyi,
dolnej części pleców, zapalenie stawów),
obniżenie odporności (ogólny wpływ immunosupresyjny).
Zauważmy, że większość wymienionych objawów może powstać wskutek innych
przyczyn niż nadmierny stres w przyjętym tu znaczeniu. W praktyce klinicznej
trudno jest rozstrzygnąć rzeczywiste podłoże schorzenia, jego 'ostateczną
przyczynę'. Choroba wrzodowa żołądka, na przykład, od dawna była traktowana
jako wynik stresu. Obecnie wiadomo, że powstawanie wrzodów związane jest z
obecnością bakterii helicobacter pylori. W większości przypadków jest to
zapewne typowe schorzenie psychosomatyczne: nieswoista reakcja stresowa
osłabia odporność organizmu i zwiększa podatność na działanie
drobnoustrojów. W ostatnich latach obserwujemy tendencję do poszukiwania
przyczyn dolegliwości najpierw o charakterze stresogennym, dopiero później
organicznym, co stanowi istotną zmianę w podejściu lekarza czy terapeuty.
Okazuje się, że wiele dolegliwości, tradycyjnie przypisywanych typowym
somatycznym schorzeniom (np. bóle między łopatkami mające świadczyć o
problemach kardiologicznych) może okazać się skutkiem spowodowanego
stresującymi przeżyciami nierównomiernego napięcia mięśni grzbietu, co da
się wyeliminować zabiegami terapii manualnej.
Niewątpliwie najbardziej dramatycznym fenomenem stresogennego wpływu
współczesnej cywilizacji jest karoshi — śmierć z przepracowania, spowodowana
stanem, w którym organizm gwałtownie osiąga fazę wyczerpania ogólnego
zespołu przystosowania. Zjawisko to, często notowane w Japonii, związane
jest z psychofizycznym przeciążeniem pracą przy jednoczesnym głębokim
przekonaniu o nieuchronności wykonywania obowiązków (patrz opis w ramce).
Karoshi — śmierć z przepracowania
Pierwszy przypadek karoshi zanotowano w 1969, gdy nagle zmarł na zawał
29-letni pracownik działu dystrybucji największej japońskiej gazety. Po
pięcioletnich dociekaniach i debatach japońskie Ministerstwo Pracy przyznało
rodzinie odszkodowanie, uznając za przyczyny zgonu przepracowanie, pracę w
systemie zmianowym i nadmierne obciążenie obowiązkami mimo symptomów choroby
zauważalnych na krótko przed śmiercią.
Samo określenie karoshi weszło w użycie w 1982, gdy trzech lekarzy
opublikowało książkę pod takim właśnie tytułem. W 1988 grupa prawników
powołała Narodowy Komitet Opieki Nad Ofiarami Karoshi, przyczyniając się do
dostrzeżenia wagi problemu przed społeczeństwo i czynniki oficjalne. Z
początkiem lat 90. kwestia zyskała międzynarodowy rozgłos, pojawiając się na
wokandzie Komisji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych.
Twierdzi się, że karoshi nie jest terminem czysto medycznym, lecz raczej
określeniem socjome-dycznym. Odnosi się ono do przypadków zgonów lub
poważnego uszczerbku na zdrowiu spowodowanych schorzeniami
krążeniowo-sercowymi (jak zawał mięśnia sercowego), których przyczyną jest
sprzężenie nadciśnienia i miażdżycy z bardzo silnym przeciążeniem pracą.
T.Uehata przeanalizował 203 przypadki ataków serca w latach 1974 - 1990, z
których 174 zakończyły się zgonem. 55 z nich uznano za śmierć w wyniku pracy
i przyznano rodzinom odszkodowanie. 123 osoby ucierpiały w wyniku wylewu, 77
miało zawał. Ponad połowa miała wcześniej kłopoty z nadciśnieniem lub
cukrzycą.
Jednak czynnikiem łączącym większość z nich było przepracowanie: praca
więcej niż 60 godzin tygodniowo, ponad 50 nadgodzin w miesiącu i
niewykorzystanie ponad połowy urlopu i weekendów. Znamienne jest, że z
relacji współpracowników i bezpośrednio od tych, którzy przeżyli, wiemy, że
późniejsze ofiary karoshi wykazywały zadowolenie z pracy i zaangażowanie,
zwykle nie zdając sobie sprawy z potrzeby wypoczynku i już istniejących
symptomów chorobowych.
Choć oszacowania liczby karoshi różnią się od kilkudziesięciu do dziesięciu
tysięcy przypadków rocznie, istnieje zgoda co do tego, iż problem jest
poważny, a skala zagrożenia duża. Liczba Japończyków pracujących ponad 60
godzin tygodniowo (co daje 3120 godzin rocznie) wzrosła z 3 mln (15%) w 1975
roku do 7 mln (24%) w 1987. Wiadomo, że u osób stale pracujących w
nadgodzinach występuje zwiększenie wydzielania hormonów stresu (adrenalina,
noradrenalina, kortyzon), co w dłuższej skali czasowej nieuchronnie prowadzi
do choroby.
Co motywuje ludzi do tak zgubnego w swych konsekwencjach postępowania?
Czynnik ekonomiczny nie ma tu pierwszorzędnego znaczenia; wbrew obiegowym
opiniom, japońscy pracownicy otrzymują niewielkie wynagrodzenie za
nadgodziny. Częściej przywołuje się wyjaśnienia oparte na specyfice
kulturowej, która ukształtowała 'japoński charakter'. Sarariman — to dziwne
słowo pochodzące od angielskiego salary man oznacza pracownika najemnego,
który ma nie tylko wykonywać swoją pracę, ale jak samuraj 'walczyć' dla
swojej firmy. Ta reminiscencja rycerskiej przeszłości po części tłumaczy
gotowość 'korporacyjnych wojowników' do poświęceń i akceptacji niemal
feudalnych stosunków w organizacji. Jednak nie zawsze przepracowanie jest
wynikiem świadomego wyboru i wewnętrznej motywacji, czasami w grę wchodzi
przymus ekonomiczny i stosunki władzy przypominające układ feudalny.
Model DCS (Demand— Control— Support), czyli Wymagania — Kontrola — Wsparcie,
tłumaczy występowanie choroby, a w skrajnym przypadku karoshi,
współdziałaniem trzech stresogennych czynników:
nadmiernych wymagań powodujących przeciążenie,
niskiego stopnia kontroli nad własną pracą i braku społecznego wsparcia.
Takie warunki stwarza swoim pracownikom wiele nastawionych na maksymalną
produktywność fabryk współczesnej Japonii. Przyjęty w nich system
zarządzania, przepojony duchem kaizen — obsesją ciągłego doskonalenia,
jakkolwiek efektywny, często stawia pracownikom zbyt duże wyzwania,
ograniczając jednocześnie ich swobodę. Przykładowo, w latach 70. jedna z
fabryk Toyoty skoszarowała pochodzących z odległych regionów kraju
robotników w pilnie strzeżonych obozach, pracowników dowolnie przenoszono w
inne miejsca pracy, żądania pracy w nadgodzinach i odwoływanie urlopów stały
się normą. W skali szerszej nadmierne obciążenia wiąże się z typowym dla
Japonii, ale coraz częściej powielanym w innych krajach systemem
zarządzania, znanym jako JPM (Japanese Production Management) lub lean
production.
Nadmierne wymagania i ich konsekwencje dotykają w Japonii nie tylko prących
do sukcesu i wykazujących hiperlojalność dorosłych pracowników. Wygórowane
oczekiwania sprawiają, że ofiarami karoshi padają dzieci — uczniowie szkół
nawet stopnia podstawowego. Poruszający reportaż filmowy 'National
Geographic' pokazał, jak niezwykle rygorystyczny system egzaminów sprawia,
że bez dodatkowych zajęć i uczenia się po nocach niemal niemożliwe jest
zdanie do szkoły umożliwiającej dalszą karierę.
Coraz częściej spotyka się opinie, iż fenomen eskalacji skutków
przepracowania nie ogranicza się wyłącznie do Japonii. Choć nie odnotowano
ewidentnych przypadków karoshi w krajach Europy i Ameryki, stwierdza się
natężenie poważnych fizjologicznych następstw nadmiernego obciążenia pracą.
Tak czy inaczej, tragiczny koniec setek ambitnych i wartościowych
pracowników japońskich firm powinien stanowić memento dla entuzjastów
nieograniczonego wzrostu ekonomicznego poprzez system zarządzania
eksploatujący ciało i ducha człowieka.
Uznając, zgodnie ze współczesnymi poglądami, zdrowie (i chorobę) za fenomen
psychofizyczny, zauważmy, iż nie sposób analizować fizjologicznych skutków
dystresu w oderwaniu od spustoszenia, jakie stan ten może wywołać w duszy
człowieka. Przejawia się on obniżeniem skuteczności działania i często
drastycznym spadkiem jakości życia. Osoby żyjące w ciągłym stresie zwykle
zaczynają postępować chaotycznie, tracąc kontrolę nad otoczeniem i samym
sobą. Powtarzające się niepowodzenia stają się źródłem wtórnych reakcji
stresowych, prowadzą do podejmowania dalszych nieefektywnych działań,
obniżenia samooceny, coraz bardziej niechętnego nastawienia do otoczenia.
Następuje niebezpieczny objaw — eskalacja reakcji stresowej, której rozwój
może przybrać charakter błędnego koła: wysiłki podejmowane w intencji
niwelowania skutków przeciążenia powodują wzrost negatywnych objawów
psychicznych. W powiązaniu z psychologicznym oddziaływaniem procesów
fizykochemicznych (pamiętamy o neurotrans-miterach, jak noradrenalina, czy
hormonach tarczycy, nadnerczy i przysadki mózgowej wydzielanych w nadmiarze
w odpowiedzi na stres) tworzy to sieć czynników mogących wywołać poważne
schorzenia psychiczne. Pod względem fizjologicznym są one w dużej mierze
wynikiem nadmiernego, długotrwałego pobudzenia układu współczulnego. W
dalszych rozdziałach bliżej zastanowimy się nad tymi psychologicznymi
konsekwencjami stresu, które możemy sami w pewnym stopniu kontrolować; teraz
przyjrzyjmy się wykazowi najpoważniejszych psychicznych następstw silnego
dystresu.
Patologiczne objawy psychiczne związane ze stresem:
reakcje lękowe,
nadmierne pobudzenie,
stany maniakalne, bezsenność,
stany depresyjne,
nasilenie objawów schizofrenii.
Po tym wszystkim możemy zadać zasadne pytanie, ile potrafimy wytrzymać, czy
nasza zdolność stawiania czoła wy zwani om życia i przechodzenia wiążących
się z tym konsekwencji jest nieograniczona? Już na poziomie intuicji i
obserwacji potocznej zauważamy, że owa zdolność jest ograniczona, ale ludzie
posiadają ją w bardzo zróżnicowanym stopniu.
Hans Selye niejednokrotnie dawał wyraz przekonaniu, iż sumaryczna tolerancja
każdego człowieka na stres ulega wyczerpaniu podczas jego życia. Suma takiej
'energii życiowej', czy jak mówi Selye — 'energii przystosowawczej' ma zatem
skończoną wartość. Każdy ma (zapewne genetycznie przekazaną) określoną,
właściwą dla siebie zdolność
przetrwania pewnej liczby stresogennych bodźców — gdy zostanie ona
przekroczona, organizm nie będzie w stanie dalej adekwatnie reagować.
Konkluzja ta wynika z analizy ogólnego zespołu przystosowania (GAS):
każdorazowo po stadium odporności, w którym organizm radzi sobie z
wyzwaniami, następuje stadium wyczerpania. Przez długi czas potrafimy
regenerować swoją zdolność, jednak niezupełnie, bo jak obrazowo wyraził to
Selye: 'każda biologiczna aktywność pozostawia pewne nieodwracalne
'chemiczne blizny'. Stadium wyczerpania po przejściowym żądaniu stawianym
organizmowi jest odwracalne, ale całkowite wyczerpanie wszystkich magazynów
głębinowej energii przystosowania nie jest; w miarę jak zapasy się kurczą,
nadchodzi starość, a w końcu śmierć'.
EKSPERYMENT |
W 1971r. Philip Zimbardo, psycholog społeczny
na Uniwersytecie w Stanford w Kaliforni, oraz jego
współpracownicy ogłosili w gazecie, ze Poszukują studentów do
pewnego eksperymentu. Uczestnicy mieli otrzymać 15 dolarów za
godzinę. Po dokładnych klinicznych badaniach wybrano do
doświadczenia 21 młodych mężczyzn, którzy byli zupełnie zdrowi
psychicznie. Philip Zimbardo przeprowadził ten jak się okaże
dramatyczny eksperyment, tworząc namiastkę więzienia w
podziemiach Wydziału Psychologii Uniwersytetu w Stanford. W tym
"więzieniu" umieścił on ową grupę normalnych, dojrzałych,
zrównoważonych, inteligentnych młodych ludzi. Uczestnicy
eksperymentu wiedzieli ze będą odgrywali rolę więźniów i
strażników.
Ponieważ wszyscy chcieli być
więźniami,
Zimbardo wymyślił aby role w eksperymencie wyznaczyć losowo.
Rzucając monetą Zimbardo mianował połowę z nich strażnikami, a
połowę więźniami. W tym charakterze mieli przebywać oni 14 dni.
Oto co się tam wydarzyło.
Pewnej letniej niedzieli w Kaliforni wycie syreny zakłóciło
spokojny poranek Tommy'ego Whitlowa, studenta wyższej uczelni.
Wóz policyjny zahamował z piskiem opon przed jego domem. W ciągu
paru minut Tommy został oskarżony o popełnienie przestępstwa,
poinformowano go o zagwarantowanych mu przez konstytucję prawach
zrewidowano i skuto kajdankami. Na posterunku policji wpisano
Tommy'ego do rejestru, wzięto odciski palców po czym zawiązano
mu oczy i przewieziono do Stanfordzkiego Więzienia Okręgowego,
gdzie rozebrano go do naga, spryskano środkiem dezynfekującym, a
następnie wydano podobny do chałata uniform z numerem
identyfikacyjnym z przodu i z tyłu. Tommy stał się więźniem
numer 647. Dziewięciu innych studentów także zostało
aresztowanych i otrzymało więzienne numery.
Imiona i nazwiska strażników nie były podane do wiadomości, a
ich anonimowość pogłębiły uniformy koloru khaki i połyskujące
srebrzyście okulary przeciwsłoneczne odbijające światło -
więzień 647 nigdy nie widział ich oczu. Do każdego z dozorców
zwracał się "panie funkcjonariuszu korekcyjny" i dla nich był
tylko numerem 647.
Strażnicy nalegali aby więźniowie stosowali się do wszystkich
reguł bez zadawania pytań i bez ociągania się. Każde
niepodporządkowanie się prowadziło do utraty jakiegoś
przywileju. Najpierw przywileje te obejmowały możliwość
czytania, pisania lub rozmawiania z innymi więźniami. Później
najmniejszy protest powodował utratę takich "przywielejów" jak
jedzenie, spanie i mycie się. Nieprzestrzeganie reguł pociągało
za sobą także kary w postaci bezmyślnych, upokarzających prac i
ćwiczeń (czyszczenie toalet gołymi rękami, wykonywanie pompek
gdy strażnik następował nogą na kark ćwiczącego więźnia) oraz
spędzenie wielu godzin w pojedynczej celi. Strażnicy ciągle
wymyślali nowe sposoby mające sprawić aby więźniowie czuli się
istotami bezwartościowymi. Każdy strażnik z którym więzień numer
647 zetknął się podczas swojego pobytu w wiezieniu, przejawiał w
pewnych momentach autorytatywne , poniżające zachowania. Główna
różnica między strażnikami polegała na częstości i regularności
występowania u nich przejawów wrogości wobec więźniów.
Przed upływem 36 godzin od tych masowych aresztowań, u więźnia
numer 8412 jednego z przywódców nieudanego buntu więźniów, do
którego doszło tego poranka, wystąpiły trudne do opanowania
napady płaczu, wybuchy gniewu, dezorganizacja myślenia i poważna
depresja. W następnych dniach podobne, związane ze stresem,
objawy rozwinęły się u trzech innych więźniów. U piątego więźnia
wystąpiła psychosomatyczna wysypka na całym ciele, kiedy Komisja
do Spraw Zwolnień odrzuciła jego prośbę o przedterminowe
zwolnienie.
Wieczorem więzień numer 647 usiłował sobie przypomnieć, jaki był
Tommy zanim został więźniem. Próbował także wyobrazić sobie
swoich dręczycieli, jacy byli zanim zostali strażnikami. Tommy
był studentem wyższej uczelni, który odpowiedział na ogłoszenie
w miejscowej gazecie i zgodził się być osobą badaną w
dwutygodniowym eksperymencie nad życiem więziennym. Pomyślał
wtedy że zabawnie byłoby wziąć udział w czymś niezwykłym, a
trochę dodatkowych pieniędzy zawsze przecież się przyda.
"Wieźniowie" przebywali w więzieniu przez cały czas podczas gdy
strażnicy pracowali na typowe ośmiogodzinne zmiany. Studenci
wyższych uczelni, którzy byli pacyfistami i "sympatycznymi
facetami" zachowywali się w rolach strażników agresywnie, a
czasami nawet sadystycznie. Zrównoważeni psychicznie studenci
jako więźniowie szybko zaczynali się zachowywać w sposób
patologiczny, biernie godząc się z nieoczekiwanym losem i
przejawiając wyuczoną bezradność. Ten wpływ symulowanej sytuacji
więziennej wytworzył nową rzeczywistość społeczną - prawdziwe
więzienie - w psychice dozorców i aresztantów.
Ze względu na zaobserwowanie u uczestników eksperymentu
dramatyczne i nieoczekiwanie skrajne zjawiska emocjonalne i
behawioralne więźniowie z ekstremalnymi reakcjami stresowymi
zostali wcześniej zwolnieni z "aresztu przedprocesowego" w tym
niezwykłym więzieniu, a psychologowie byli zmuszeni zakończyć
zaplanowany na dwa tygodnie eksperyment już po sześciu dniach.
Oto co na ten temat pisze Zimbardo. " Po upływie zaledwie
sześciu dni musieliśmy zlikwidować nasze niby - więzienie, gdyż
to co ujrzeliśmy było przerażające. Nie było już jasne ani dla
nas ani dla większości badanych, gdzie jeszcze są sobą, a
gdzie zaczynają się ich role. Większość istotnie stała się
"więźniami" lub "strażnikami" niezdolnymi już do wyraźnego
rozróżnienia między odgrywaną rolą a samym sobą. Wystąpiły
dramatyczne zmiany w prawie każdym aspekcie ich zachowania,
myślenia i odczuwania. W czasie krótszym niż tydzień
doświadczenia związane z pobytem w "więzieniu" przekreśliły
(tymczasem) to, czego badani nauczyli się przez całe życie.
Wartości ludzkie uległy zawieszeniu, obraz samego siebie został
podważony, ujawniła się najbrzydsza, najnikczemniejsza,
patologiczna strona natury ludzkiej. Byliśmy wstrząśnięci, gdyż
widzieliśmy, że niektórzy chłopcy (strażnicy) traktują
pozostałych jak nędzne zwierzęta, znajdując przyjemność w
okrucieństwie, podczas gdy inni chłopcy (więźniowie) stali się
służalczymi, odczłowieczonymi robotami, myślącymi jedynie o
ucieczce, o swym własnym indywidualnym przetrwaniu i o swej
wzrastającej nienawiści do strażników".
Chociaż Tommy Whitlow powiedział, że nie chciałby przejść przez
to jeszcze raz, jednakże doceniał to osobiste doświadczenie,
ponieważ dowiedział się wiele o naturze ludzkiej i o sobie
samym. Na szczęście on i inni studenci byli w zasadzie zdrowi i
bez trudu przyszli do siebie po przykrych doświadczeniach tej
bardzo stresowej sytuacji. Badania kontrolne po wielu latach nie
wykazały żadnych trwałych skutków. Wszyscy uczestnicy nauczyli
się jednej ważnej rzeczy: nigdy nie wolno lekceważyć
możliwości, że zła sytuacja weźmie górę nad osobowością i dobrym
wychowaniem nawet u najlepszych i najbardziej inteligentnych
spośród nas.
Pod koniec eksperymentu z "Więzieniem Stanfordzkim" strażnicy i
więźniowie różnili się od siebie pod niemal każdym dającym się
zaobserwować względem. Jednakże jeszcze tydzień wcześniej role
te były zamienne. Przypadek w formie losowego przydzielanie do
grup, zadecydował o rolach poszczególnych uczestników
eksperymentu, a te role wytworzyły różnice między nimi pod
względem pozycji i posiadanej władzy, które znalazły
potwierdzenie w sytuacji więziennej. Kontekst społeczny
spowodował powstanie mnóstwa różnic między tymi grupami pod
względem sposobu myślenia, odczuwania i działania.
Uczestników eksperymentu nikt nie uczył jak mają odgrywać swoje
role. Musimy przyjąć, że każdy z tych studentów odwołując się do
przechowywanych w pamięci struktur wiedzy, miał potencjalną
zdolność by stać się bądź więźniem, bądź strażnikiem. My wszyscy
nawet jeśli nigdy nie byliśmy w prawdziwym więzieniu, z innych
osobistych doświadczeń dowiedzieliśmy się czegoś o interakcjach
między potężnymi a bezsilnymi. W naszych wyobrażeniach typ
strażnika to ktoś ograniczający swobodę osób reprezentujących
typ więźnia, w celu kierowania ich zachowaniem i sprawienia żeby
zachowali się w sposób bardziej przewidywalny. W realizacji tego
zadania pomaga stosowanie reguł opartych na przymusie, które
przewidują określoną karę za ich naruszenie. Więźniowie mogą
tylko reagować na strukturę społeczną tego podobnego do więzienia
środowiska, stworzoną przez tych, którzy mają władzę. Podstawowe
możliwości jakie mają do wyboru więźniowie, to bunt lub
uległość. Bunt prowadzi do kary, podczas gdy uległość powoduje
utratę poczucia autonomii i godności. Niektórzy więźniowie
wykraczają nawet poza taktyczną uległość i godzą się ze swą
bezradnością i czekają oni biernie na zmianę sytuacji.
Studenci uczestniczący w tym eksperymencie doświadczyli już
takich różnic pod względem posiadanej władzy w wielu swych
uprzednich interakcjach społecznych: rodzic - dziecko,
nauczyciel - uczeń, lekarz - pacjent, szef - pracownik,
mężczyzna - kobieta. Jedynie udoskonalili i zintensyfikowali swe
improwizowane scenariusze postępowania dla tej szczególnej
sytuacji. Każdy student mógł grać jedną albo drugą rolę. Wielu
studentów występujących w roli strażników powiedziało potem, że
byli zdziwieni łatwością, z jaką znajdowali przyjemność w
posiadaniu władzy nad innymi ludźmi i że wystarczyło im włożyć
uniform, aby ze studentów uczestniczących w eksperymencie
przeistoczyć się w strażników poskramiających więźniów.
Przypuśćmy, że to ktoś z nas był osobą badaną w eksperymencie z
"Więzieniem Stanfordzkim". Jakim strażnikiem by był. Czy jako
więzień był by ślepo posłuszny władzy, popadając w depresję
wskutek poczucia bezradności, czy też oparłby się naciskom
sytuacyjnym i działał w sposób heroiczny? Wszyscy chcielibyśmy
wierzyć że bylibyśmy dobrymi strażnikami i heroicznymi
więźniami, jednakże najtrafniejszą prognozą naszego
prawdopodobnego zachowania jest rzeczywiste zachowanie w takiej
sytuacji typowego studenta, kogoś podobnego do nas. Wyniki tego
badania wykazują, że wbrew optymistycznym przeświadczeniem
większość z nas znalazła by się po negatywnej stronie dychotomii
dobry - zły, bohater - ofiara. Uzyskane wyniki nie stanowiły
pozytywnej podnoszącej na duchu wiadomości. Jest to jednak
prawda, którą psychologowie społeczni czują się zobowiązani
przekazać dalej w nadziei, że wiedza ta może stanowić antidotum
na bezmyślne uleganie tym potężnym siłom, które w sposób
subtelny i wielostronny działają w licznych sytuacjach
społecznych, kształtując zachowanie ludzi.
Bibliografia:
E. Aronson " Człowiek - istota społeczna" PWN 1998
P. Zimbardo "Psychologia społeczna" PWN 1999
Maila na listę przesłał(a) Piotr
nieścisłości
Dodane przez Gość w dniu -
2005-01-02 21:10:02
wszystko ładnie opisałeś ale jedna sprawa :
bioracych udział w eksperymencie nie było 21 ale po 9 w
każdej grupie (więźniów i strażników), więźniowei
przebywali w trzech celach po 3 osoby. Po buncie
więźniów drugiego dnia strażnicy wymyślili sposób by
złamać solidarność więzionych. w jednej celi umieścili
wybrane 3 osoby i dali im rózne przywileje (dobre
jedzenie, lepsze traktowanie) a potem wymieszali ich w
celach z resztą więźniów którzy zaczęli ich traktować
jak szpiegów i to był początek końca solidarności w tej
grupie. To tyle w ramach uściślenia tematu .
Zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony Stanford
Prison Experiment. polecam. Magda. |
|
Bajka o Jasiu Murarzu
Historia murarza Jasia - pisana prozą (w wersji
epickiej będzie to Panaseja)
Dawno, dawno temu, w pięknym kraju o egzotycznej nazwie PZPRówek
(Państwo Zasadniczego Partaczemoa Reform), mieszkali sobie obywatel
Normalny i Murarz Jaś. Obywatel Normalny zapragnął mieć piękny dom,
wynajął więc firmę budowlaną NFZ (Nowoczesne Fundamentów Zestawianie)
kierowaną przez osobę o tajemniczych inicjałach A.S. (roboczo nazwijmy
go Pan A.S.) i zobowiązał się do końca swego życia przekazywać firmie
NFZ 8% swojego dochodu (w zamian za sprawne wybudowanie i serwisowanie
wymarzonego domu).
Pan A.S. jako ze domów od lat nie stawiał, wynajął jako podwykonawcę
Murarza Jasia (płacąc mu 1/20 funduszy przekazywanych przez obywatela
Normalnego) - zatrudniając go oczywiście na co miesiąc odnawianą
umowę-zlecenie (kontrakt długoterminowy mógłby być szkodliwy dla Murarza
Jasia, bo mógłby zainwestować w sprzęt i świadczyć usługi na zbyt
wysokim poziomie, albo co gorsza bez pośrednictwa NFZ)
... minęło parę miesięcy ...
Murarz Jaś budował dom, zatrudniając samodzielnie wszystkich
podwykonawców, w ramach środków przekazywanych przez "prezesa" (które
jak wiemy stanowiły 1/20 środków przekazywanych przez obywatela
Normalnego). Z miesiąca na miesiąc Pan A.S. obniżał fundusze
przeznaczane na budowę (pobierając jednocześnie coraz większe kwoty od
obywatela Normalnego - tak o 0,25% miesięcznie). Pewnego dnia (w połowie
miesiąca) Pan A.S. wpadł na genialny pomysł aby nakazać Murarzowi
Jasiowi postawić stróżówkę na budowie, i uczynić go odpowiedzialnym za
24 godzinną ochronę budowy. Nakazał też zatrudnić Gazownika (z funduszy
przekazywanych Jasiowi) mimo iż obywatel Normalny, preferował ogrzewanie
i gotowanie elektryczne. Wprowadził także na Jasia obowiązek
każdorazowego zawożenia obywatela Normalnego (na koszt Jasia) na
okresowe targi budowlane.
Jaś zacisnął zęby (cóż miał robić, wszak złożył przyrzeczenie
murarskie: "Na czaplę ślubuję, solidnie dom budować, i jak zobaczę
ruderę spartoloną, to chętnie radą służyć") do końca miesiąca wiązała go
z Asem umowa. Udał się do obywatela Normalnego z informacją iż fundusze
przeznaczone na budowę domu, stanowią 1/20 wpłacanych przez niego
pieniędzy i pozwalają tylko na postawienie prowizorycznej szopki, która
grozić będzie zawaleniem. Zaniepokojony obywatel Normalny zapytał
Naczelnego Murarza Kraju "azali prawdą jest co Jaś opowiada" na co
odpowiedź uzyskał: "każdy obywatel w tym kraju ma zapewnionego murarza".
Miesiąc się skończył, umowa Murarza Jasia wygasła i przestał świadczyć
usługi dla firmy NFZ. Pan A.S. nadal rozpowszechnia w mediach
informację, iż Jaś może wrócić do pracy (na tych samych zasadach, które
zmusiły go do odejścia).
Kochany internauto, obywatelu, pacjencie - czy słuszne jest
krytykowanie Murarza Jasia? Czyż to nie Pan A.S. zobowiązał się wystawić
obywatelowi Normalnemu wymarzony dom? Czy Naczelny Murarz Kraju, który
nazwał postępowanie Jasia nieetycznym, postąpił właściwie (mimo iż
związek zawodowy murarzy dał Jasiowi pełne poparcie)? Czy Jaś miał nadal
potulnie budować domek z kart na zasadach jakie zaproponował Pan A.S.,
wiedząc iż grozi to zdrowiu i życiu obywatelna Normalnego? Nie
odpowiadaj na te pytania. Po prostu przemyśl je spokojnie.
Niestety bajka ta, po zmianie fachów i uwzględnieniu że miesiąc
bajkowy to rok rzeczywisty od rzeczywistości nie odbiega ...
pozdrawiam
andre_ (mail:
pozinfo
|